celu generalne odmlodzenie organizmu ludzkiego. Uroczyste slowa, na co zreszta liczyl Standal, latwiej przenikaly do mozgu Maluzkina, ktory jednak slyszac je nie zastanawial sie nad ich sensem, lecz staral sie wykorzystac je do prawdziwej roboty, do ukladania wstepniaka. „Po raz pierwszy w kraju przeprowadzono pomyslny eksperyment — powtarzal w mysli Maluzkin — majacy na celu calkowite objecie dorastajacego pokolenia siecia szkolnictwa osmioletniego”. Myslac tak Maluzkin odruchowo podtrzymywal rozmowe ze Standalem.
— W szpitalu, powiadasz, przeprowadzono ten eksperyment? — zapytal. — Mamy tam zdolna mlodziez.
Z wlasnego zdania wybral do artykulu slowa „zdolna mlodziez”. Musial jeszcze znalezc dla nich stosowna otoczke.
— Nie, nie w szpitalu, w mieszkaniu prywatnym.
— Nie biegaj po gabinecie, siadaj — powiedzial Maluzkin. Biegajacy, podniecony, wymachujacy rekami, przecierajacy okulary Standal nie pozwalal mu sie skupic.
— Kilku ludzi — powiedzial Standal siadajac na brzezku krzesla i przebierajac nogami — uzyskalo mozliwosc opanowania tajemnicy wiecznej mlodosci.
Stosowna otoczka dla „zdolnej mlodziezy” znalazla sie. „Zdolna mlodziez zyskala mozliwosc opanowania tajemnic nauki.” Maluzkin zanotowal w mysli to zdanie.
— Tak, tak — odezwal sie. — Juz o tym czytalem.
— Gdzie? — Standal z wrazenia przestal nawet poruszac nogami. — I nic pan nie powiedzial?
— Gdzie? — zdziwil sie Maluzkin. — „Nauka i Zycie” pisalo. — Redaktor byl przekonany, ze nie mozna mu dowiesc klamstwa, bowiem czasopismo „Nauka i Zycie” pisalo juz o wszystkim. — Byly takie doswiadczenia w Stanach. U nas tez. Na psach.
— Jasne — powiedzial Standal. Zrozumial, ze redaktor wcale go nie sluchal. — I pan by mogl! — krzyknal nieoczekiwanie.
Maluzkin zapomnial wszystkie zdania, przygotowane do swego wstepniaka. Przestraszyl sie.
Za sciana rozleglo sie gromkie westchnienie maszynistki.
— I pan moglby stac sie mlodym! — wrzeszczal Standal. — Kazdy moze stac sie mlodym! Wczoraj starzec, dzis — mlodzieniec. Rozumie pan?
— Tylko spokojnie — powiedzial Maluzkin. — Denerwujesz sie. Cezarze, a wiec nie masz racji.
Machnal reka w strone przepierzenia i kontynuowal szeptem:
— Za sciana sa ludzie, rozumiesz? Zaczna sie plotki. A ty nie sprawdziles i juz krzyczysz. Sa swiadkowie? Kontrola byla?
— Sam jestem swiadkiem — powiedzial Standal, rowniez przechodzac na szept i pochylajac sie nad biurkiem. Siedzieli teraz jak dwaj kosiarze, omawiajacy plan obrabowania banku.
— Mam jeszcze jednego swiadka — wymamrotal Standal. — Zawolac?
— Dobra — zgodzil sie z westchnieniem Maluzkin, bo artykul wstepny musial i tak zaczynac od poczatku.
Standal wychylil sie przez okno i krzyknal:
— Mila, badz laskawa wejsc na gore. Pokoj numer piec. Zreszta wyjde po ciebie.
Gdy tylko Standal odszedl od biurka, Maluzkin natychmiast zajal sie wstepniakiem. Standala to zirytowalo, chwycil wiec kartke, podarl i wrzucil do kosza.
— Zwariowales — powiedzial Maluzkin. Znow poczul sie skrzywdzony.
— Zaraz tu przyjdzie kobieta, ktora ma minimum trzysta lat — powiedzial Standal. — Znala Aleksandra Puszkina!
Wybiegl z pokoju.
— Kobiety — myslal Maluzkin pochylajac sie nad koszem na smieci. — Wszedzie kobiety. Wszystkie znaly albo Puszkina, albo Jewtuszenke, a zadnej nie mozna wierzyc.
Za drzwiami rozlegl sie glos Standala:
— Tutaj, Milico. Naczelny na nas czeka.
— Dziekuje — odpowiedzial srebrzysty glosik.
— Teatr — pomyslal Maluzkin. — Pokazowka.
Drzwi otworzyly sie i zjawila sie bogini. Krolowa nocy, piekna dziewczyna w sarafanie z albumem w rekach. Tej dziewczyny dawniej nie bylo i byc nie moglo. Te dziewczyne mozna bylo zobaczyc tylko raz w zyciu i do konca swoich dni o niej marzyc.
— Dzien dobry — powiedziala dziewczyna i podala Maluzkinowi reke. Trzymala ja wyzej, niz to jest przyjete, i dlatego dlon znalazla sie w poblizu warg redaktora. Maluzkin nieoczekiwanie dla siebie ucalowal smukly, atlasowy przegub i usiadl oblewajac sie pasem.
— Czy ja rowniez moge usiasc? — zapytala dziewczyna.
— Bardzo mi milo — odparl Maluzkin. — To znaczy bardzo milo mi pania poznac. Prosze siadac, naturalnie. — Redaktor zapragnal mowic wytwornym stylem, chociazby takim, jakim poslugiwali sie bohaterowie Lwa Tolstoja. — Czuje sie niezmiernie zaszczycony — zakonczyl.
— Miszenka z pewnoscia juz o mnie mowil — usmiechnela sie dziewczyna, a z jej oczu wytrysnely ostre, promienne strzaly. — Nazywam sie Milica Bakszt i mieszkam w Wielkim Guslarze od ponad stu lat.
— To niemozliwe — powiedzial Maluzkin przygladzajac wlosy na skroniach — zapamietalbym z pewnoscia pani cudowne oblicze…
Po redakcji rozeszla sie juz plotka, ze u naczelnego siedzi jakas nieznana pieknosc. Wszyscy mysleli, ze nalezy do ekipy filmowej, krecacej film historycznorewolucyjny. Mezczyzni udali sie na korytarz, zeby zapalic. Palili obok drzwi gabinetu szefa.
— Przeciez pan mnie nie moze znac — powiedziala Milica. — Jeszcze wczoraj bylam okropna starucha, chodzilam o lasce. Potworny widok, zapewniam pana. Rozumie pan to, prawda?
— O, tak — powiedzial Maluzkin.
Milica zwinnie poderwala sie z krzesla, obrocila sie na obcasach tak zamaszyscie, ze sarafan zawirowal i odslonil zgrabne nogi, po czym zgarbila sie, oparla sie na nie istniejacej lasce i szurajac nogami postapila z trudem pare krokow.
Maluzkinowi zrobilo sie wesolo i radosnie na duszy, wiec powiedzial:
— Jest pani aktorka, utalentowana aktorka, powinna pani zagrac w filmie.
Maszynistki, ktore uslyszaly te slowa przez sciane, wyniosly na korytarz potwierdzenie plotki: nieznajoma byla istotnie aktorka filmowa, naczelny ja chwali. Stiepanow przypomnial sobie dwa filmy, w ktorych ja widzial. Wielu z obecnych rowniez ja sobie przypomnialo.
— Bardzo dobrze to robisz — powiedzial Standal. — Tak to mniej wiecej wygladalo. Sam pamietam.
— Wierzy mi pan? — zapytala Milica znow siadajac na krzesle. Jej oczy znalazly sie tak blisko twarzy Maluzkina, ze redaktor poczul zawrot glowy i powiedzial:
— Wierze pani we wszystkim, w wielkim j malym.
— Milu. pokaz mu dowod osobisty — powiedzial Standal.
— Nie trzeba — zaoponowal Maluzkin. — Nie trzeba pokazywac zadnego dowodu. Misza zaraz przygotuje material, a pani niech nas nie opuszcza, blagam. Prosze mi opowiedziec wszystko, co, jak i kiedy. Natychmiast do drukarni.
— Zamiast wstepniaka — powiedzial Standal, ktory byl jeszcze bardzo mlody i wierzyl w triumf dobra.
— Zamiast wstepniaka — potwierdzil Maluzkin.
— Miszenka — powiedziala Milica. — Wyglada na to, ze on sie we mnie zakochal. Najwyrazniej traci rozsadek. Co teraz zrobimy? Zakochal sie pan we mnie?
— Chyba tak — wyszeptal redaktor. Nie smial zaprzeczyc, ale nie chcial, zeby podwladni dowiedzieli sie o tym.
— No, to ja zabieram sie do pisania? — powiedzial Misza pytajacym tonem.
— Naturalnie. A pani… — w glosie Maluzkina zabrzmiala zalosna prosba. — A pani posiedzi tu ze mna, prawda?
— Posiedze, pewnie, ze posiedze. Przeciez nie wychodzisz na dlugo, Misza?
— Nie potrzebuje wychodzic, napisze tutaj, na parapecie. Mam juz gotowy szkic.
— No wiec — powiedziala Milica — poznalismy sie i teraz mozemy swobodnie porozmawiac. Czyz to nie cudowne, ze wczoraj bylam staruszka, a dzisiaj jestem mloda?
— Cudowne — powiedzial Maluzkin. — Pani ma cudowne zeby.
— A fe, takie rzeczy mowi sie tylko brzydkim dziewczynom, zeby im nie bylo przykro — powiedziala Milica i rozesmiala sie tak srebrzyscie, ze drzenie przebieglo po palacych w korytarzu mezczyznach, a maszynistki spowaznialy i zachmurzyly sie.
— Alez nie, coz za pomysl! Pani ma piekne rece i wlosy, i nos — powiedzial Maluzkin. Chcial kontynuowac te wyliczanke, ale zadzwonil telefon i redaktor, ktory nie chcial z nikim rozmawiac, aby nie zniweczyc wspanialego nastroju, podniosl jednak sluchawke i powiedzial ostro, zeby sie od niego odczepili:
— Mam narade.
Sluchawka zabulgotala odleglym ludzkim glosem i Maluzkin, ktory jej na czas nie odlozyl, zaczal sluchac. Misza mrugnal do Milicy, sadzac, ze sprawa jest zalatwiona, a dziewczyna odmrugneia mu, bowiem byla zadowolona ze swej urody.
— Tak — powiedzial uprzejmie Maluzkin. — Naturalnie. W jutrzejszym numerze, towarzyszu Bielow. Osobiscie sie tym zajme… Doskonale sobie zdaje z tego sprawe, ze to nasze zaniedbanie, towarzyszu Bielow.
Glos w sluchawce wciaz cos mamrotal i stopniowo twarz Maluzkina przybierala swoj normalny, rzeczowy wyraz, a wlosy, ktore jeszcze przed chwila zwijaly sie w cyganskie kedziory, w oczach prostowaly sie karnie opadaly, ukladajac sie po obu stronach przedzialka.
— Odzwierciedlimy, naturalnie, wszystko bedzie w najwiekszym porzadku — powiedzial wreszcie odkladajac sluchawke.
— No tak — mruknal patrzac na Milice i pocierajac palcem koniec nosa. — Dajemy artykul wstepny na temat przerywki i pielenia. Jasne, Standal? Na temat pielenia, a nie o przygotowaniach do nowego roku szkolnego. Ze szkolami jeszcze sie nie pali. Nasz blad. Sami powinnismy sie domyslic. Wezwijcie tu do mnie Stiepanowa, ale na jednej nodze. Niech wezmie ze soba harmonogram przerywki.
— Jak to? — zapytal Standal. — Artykul?
— Tak, tak — powiedzial Maluzkin. — Bardzo mi bylo milo. Zawsze rad bede pania widziec. Standal, na co czekasz? Nie ma czasu. W pracy redakcyjnej najwazniejsze jest zachowanie spokoju. Jasne?
Maluzkin mowil to z takim naciskiem, ze Standal nie smial mu sie sprzeciwic. Wyszedl na korytarz i znalazl Stiepanowa. Stiepanow zadawal pytania dotyczace dziewczyny, ale Standal opedzal sie od niego jak od natretnej muchy.
— Idziemy — powiedzial. — Bedzie pan pisal wstepniak. Prosze zabrac dane dotyczace pielenia. Na jednej nodze. Polecenie szefa.
— Ja naprawde odmlodnialam — przekonywala Milica redaktora, kiedy Standal wrocil do gabinetu. Maluzkin podniosl na Misze oczy skrzywdzonego dziecka, bo przeszkadzano mu w pracy. — Zebys mi jutro byl punktualnie w redakcji! — zwrocil sie do podwladnego.
— Ale mnie przeciez Aleksander Puszkin wpisal wiersz do albumu — powtorzyla Milica. — tylko mnie. I nigdzie go nie drukowal. Byl we mnie bez pamieci zakochany.
— Bardzo interesujace — powiedzial Maluzkin. — Prosze zostawic album, przejrzymy go sobie. Zamiescimy w rubryce „Z historii naszych