Spojrzalem na niego z wyrzutem.
„Mimo to moge ci podrzucic czasem jakis kasek – dodal pocieszajaco. Nagle podniosl leb. – Oho! Zaczyna padac.”
Na nos spadla mi wielka kropla deszczu.
„Nie bardzo gdzie jest sie tu ukryc, co? – skomentowal. – Szkoda, ze drzwi wozu sa zamkniete, moglbys wlezc do srodka.”
Przyjrzalem mu sie badawczo, po czym odwrocilem leb.
„Zglodniales? – spytal. – Mysle, ze nic dla ciebie nie znajde o tej porze.”
Caly leb mialem juz pokryty mokrymi plamami.
„Szkoda, ze zezarlismy kaczke za jednym zamachem. Powinnismy troche zostawic.”
Potrzasnal lbem ze smutkiem.
Zajrzalem pod samochod, do ktorego bylem przywiazany, i stwierdzilem, ze jest pod nim za malo miejsca, zeby sie tam wcisnac. Robilem sie coraz bardziej mokry.
„No, kurduplu – powiedzial z udawana zartobliwoscia Rumbo – nie ma sensu, zebysmy obydwaj mokli. Chyba sie gdzies schowam przed deszczem.”
Popatrzyl na mnie przepraszajaco. Rzucilem mu dlugie, pogardliwe spojrzenie i znow odwrocilem leb.
„Hmm… no to do rana”, mruknal Rumbo.
Spojrzalem za nim. Malo ochoczo szural lapami.
„Rumbo?”, zawolalem.
Obejrzal sie z uniesionymi brwiami.
„Tak?”
„Wyswiadczysz mi uprzejmosc?”
„Tak?”
„Daj sie wykastrowac”, powiedzialem obojetnym tonem.
„Dobranoc”, odpowiedzial i potruchtal do naszego cieplego, przytulnego schronienia.
Deszcz zaczal bebnic rytmicznie na moim ciele. Skulilem sie, jak tylko moglem, i wcisnalem leb w barki. Czekala mnie dluga noc.
Rozdzial jedenasty
Byla to nie tylko dluga, ale i niespokojna noc. Nie tyle ze wzgledu na deszcz (przed wilgocia i chlodem troche chronila mnie siersc), ile na niespokojne, dreczace mnie sny, w ktorych odzywaly dziwne wspomnienia.
Cos wyzwolilo z najglebszych zakamarkow mojej pamieci nekajace mnie mysli. Ujrzalem we snie miasteczko, a moze wies. Ujrzalem dom. Przeplywaly przede mna twarze: zobaczylem zone i corke. Znalazlem sie w samochodzie. Dlonie na kierownicy nalezaly do mnie. Przejezdzalem przez miasto. Nagle zobaczylem rozgniewana twarz znajomego mezczyzny; jechal oddalajacym sie ode mnie samochodem. Z nieznanego powodu podazylem za nim. Bylo ciemno. Drzewa i zywoploty migaly przy drodze, rozplaszczone i niesamowite w swietle reflektorow. Samochod przede mna przyhamowal i skrecil w waska droge. Zatrzymal sie, ja rowniez zahamowalem. Znajomy mi mezczyzna wysiadl z samochodu i ruszyl w moja strone. W blasku reflektorow mojego samochodu dostrzeglem, ze chyba cos trzyma w wyciagnietej dloni. Otworzylem drzwi wozu. Dlon wysunela sie w moja strone. Pozniej wszystko zmienilo sie w krysztal brylantowego, rozmigotanego swiatla. Swiatlo zas stalo sie ciemnoscia. A potem nie widzialem juz nic.
Rumbo rzucil mi na wpol zjedzona kanapke. Powachalem ja ostroznie i wyciagnalem spomiedzy zgniecionych polowek bulki cienki plasterek szynki. Najpierw polknalem wedline i zlizalem maslo, po czym zjadlem rowniez bulke.
„Zeszlej nocy szczekales przez sen”, odezwal sie Rumbo.
Usilowalem sobie przypomniec, co mi sie snilo. Po chwili fragmenty polaczyly sie w calosc.
„Rumbo, nie zawsze bylem psem”, powiedzialem.
Rumbo zamyslil sie przed odpowiedzia, po czym rzekl:
„Nie rob z siebie idioty.”
„Nie, posluchaj mnie, Rumbo, prosze cie. Ani ty, ani ja nie jestesmy tacy jak reszta psow. Dobrze o tym wiesz. Orientujesz sie dlaczego?”
„Jestesmy tylko sprytniejsi.”
„To cos wiecej. Wciaz myslimy, czujemy jak ludzie. Nie jestesmy po prostu sprytniejsi niz inne psy – my pamietamy, jacy bylismy!”
„Pamietam tylko, ze zawsze bylem psem.”
„Naprawde, Rumbo? Nie przypominasz sobie, zebys chodzil wyprostowany? Nie przypominasz sobie, ze miales rece, palce, ktorymi robiles rozmaite rzeczy? Nie pamietasz, ze mowiles?”
„Mowimy i teraz.”
„Nie, nie mowimy, w kazdym razie nie w jezyku ludzi. Rumbo, wydajemy z siebie dzwieki, ale slowa formulujemy raczej w myslach. Naprawde tego me zauwazasz?”
Wzruszyl barkami. Widzialem, ze krepuje go ten temat.
„A co to za roznica? Ja rozumiem ciebie, ty rozumiesz mnie.”
„Pomysl, Rumbo. Rusz glowa! Sprobuj sobie przypomniec, jak bylo przedtem! Kiedys…”
„Po co?”
To przyhamowalo mnie na chwile. W koncu powiedzialem:
„Nie chcesz wiedziec dlaczego? Jak to sie stalo?”
„Nie”, odpowiedzial.
„Alez, Rumbo, musi byc jakis powod i cel, dlaczego tak sie stalo.”
„Dlaczego?”
„Nie wiem dlaczego. – W moim glosie zabrzmialo rozczarowanie. – Ale chce sie dowiedziec!”
„Posluchaj, kurduplu. Jestesmy psami. Zyjemy jak psy i jak psy jestesmy traktowani. Myslimy jak psy… – Na te slowa potrzasnalem lbem, lecz Rumbo ciagnal dalej: -…i zremy jak psy. Jestesmy troche inteligentniejsi od innych. ale trzymamy to dla siebie…”
„Dlaczego nie okazemy ludziom, ze jestesmy inni niz reszta?”, wybuchnalem.
„Jestesmy tacy jak reszta, kurduplu. Roznimy sie jedynie w szczegolach.”
„To nieprawda!”
„Prawda. Jeszcze do tego dojdziesz. Mozemy pokazac ludziom, ze jestesmy sprytniejsi od innych psow. Mnostwo zwierzat tak robi – i zazwyczaj laduje w cyrku.”
„To nie to samo! Tam sa tylko zwierzeta, ktore wykuwaja sztuczki.”
„Wiesz, ze ludzie ucza szympansa mowic? Czy to sztuczka?”
„A skad ty to wiesz? – Rumbo zrobil zaklopotana mine. – To cos, co przypomniales sobie z przeszlosci, tak, Rumbo? Nie psiej, ale ludzkiej, tak? Przeczytales o tym?”
„Przeczytalem? Co to znaczy czytac?”
„Rozpoznawanie slow. Na papierze.”
„To niedorzeczne! Papier nie umie mowic!”
„Psy rowniez.”
„My mowimy.”
„Ale inaczej niz ludzie.”
„Oczywiscie, nie jestesmy przeciez ludzmi.”
„A czym?”
„Psami.”
„Odmiencami.”
„Odmiencami?”
„Tak. Mysle, ze bylismy ludzmi, ale cos sie zdarzylo i zostalismy psami.”
Rumbo przyjrzal mi sie z dziwna mina.
„Chyba wczorajszy deszcz rozmiekczyl ci mozg – powiedzial powoli, po czym otrzasnal sie, jak gdyby chcial