strzasnac z siebie nasza rozmowe. – Ide do parku. Jak chcesz zabrac sie ze mna, przegryz linke.”

Osunalem sie na ziemie. Wyraznie bylo widac, ze Rumbo uwaza dyskusje za zamknieta.

„Nie – odpowiedzialem z rezygnacja. – Zostane tu, dopoki Szef mnie nie spusci. Nie chce, zeby gniewal sie na mnie jeszcze bardziej.”

„Jak sobie zyczysz. – Odwrocil sie i ruszyl truchtem. – Sprobuje cos ci przyniesc!”, zawolal, przeciskajac sie przez dziure w ogrodzeniu.

„Dziekuje”, powiedzialem pod nosem.

Niebawem przyjechal Szef i przyszedl rzucic na mnie okiem. Kilkakrotnie potrzasnal glowa i sklal mnie. Probowalem wygladac jak najbardziej zalosnie, co najwyrazniej wywarlo jakis efekt, poniewaz wkrotce rozwiazal linke, pomacal moj mokry grzbiet i kazal mi sie przebiec, bym wysechl. Przyjmujac jego propozycje, wypadlem ze zlomowiska do parku, do ktorego pobiegl moj towarzysz. Latwo bylo podazyc prosto jego wyraznym sladem, ale przystawanie pod kazda latarnia bylo o wiele przyjemniejsze.

Zastalem Rumba przy zwachiwaniu sie z mala suka, kaprysnym terierem yorkshire. Jej pani usilowala za wszelka cene odpedzic od niej mojego o nieciekawej prezencji towarzysza. Przestalem zawracac sobie glowe zawilymi rozmyslaniami, poniewaz zapowiadalo sie na pyszna zabawe. Choc szczerze mowiac, nie moglem zrozumiec, co Rumbo widzi w tych psich idiotkach.

* * * * *

Minely kolejne tygodnie – a moze miesiace? – ktore zamazaly sie w mojej psiej pamieci. Tylko sporadycznie nekaly mnie uporczywe wspomnienia. Spadl snieg, stopnial i zniknal. Nastapily burzliwe wiatry, wyczerpaly swoja energie i przeminely. Spadl deszcz. Pogoda mnie nie przygnebiala, bo ciekawily mnie jej zmienne nastroje. Wszystkiego doznawalem w nowy sposob, wszystko przezywalem z innego punktu widzenia: wszystko, co sie dzialo, odkrywalem na nowo. Byly to odczucia przypominajace wrazenia po wyjsciu z wyniszczajacej choroby, kiedy wszystko staje sie swieze i czestokroc zaskakujace, i gdy na wszystko patrzy sie o wiele uwazniejszym wzrokiem. Wiesz, ze to wszystko juz bylo, ale przyzwyczajenie stepilo ostrosc doznawania. Inaczej nie moge tego opisac.

Najsrozsze ataki zimy przezylismy z Rumbem we wzglednej wygodzie. Musielismy wyprawiac sie teraz dalej po pozywienie, poniewaz nasza okolica zrobila sie troche za „goraca”, ale bardzo cieszylem sie z tych eskapad. Poglebila sie nasza przyjazn, bo wyzbylem sie szczeniackiej kaprysnosci i sam zaczynalem proponowac niektore wyprawy, a nie tylko bylem biernym ich uczestnikiem. Rumbo zaczal mnie nawet czesciej nazywac Fuksem niz kurduplem, dlatego ze stalem sie prawie tak duzy jak on. Gdy nie polowalismy czy broilismy, Rumbo wyprawial sie w poscig za sukami. Nie potrafil zrozumiec mojego braku zainteresowania seksem. Powtarzal mi co jakis czas, ze stalem sie juz na tyle dorosly, iz powinienem czuc podniecenie ogarniajace ledzwie na won dojrzalego kobiecego ciala – kobiecego w znaczeniu: nalezacego do suki. Sam sie nad tym zastanawialem, lecz nie udawalo mi sie zainteresowac jakakolwiek przedstawicielka drugiej polowy psiego gatunku. Sadze, ze moje instynkty nie staly sie jeszcze w wystarczajacym stopniu psie. Poza ta niewielka troska i sporadycznymi przeblyskami wspomnien dawnego zycia nic nie macilo nam spokoju. Jednak jak wszystkie dobre czasy, tak i te musialy sie skonczyc.

Dobiegly konca pewnego deszczowego dnia.

Wrocilismy wlasnie z Rumbem z targu warzywnego i obwachiwalismy nowy samochod, ktory pare dni temu pojawil sie na zlomowisku. Byla to duza ciemnoniebieska furgonetka sieci Transit, z nieznanych powodow zaparkowana z tylu za stertami wrakow. Napisy na jej bokach zamalowano sprayem. Poprzedniego dnia widzialem, jak robotnicy zmieniaja jej numery rejestracyjne. Przedni blotnik zostal zdjety i zastapiony o wiele solidniejszym. Kolo furgonetki parkowal inny samochod – triumph 2000 – na ktorym rowniez zmieniono tablice rejestracyjne. Obydwa samochody byly ukryte. Przyciagnela nas won dobywajaca sie z ciezarowki – musiano nia kiedys przewozic zywnosc – moje czlowiecze zdolnosci rozumowania powinny mi jednak podpowiedziec, co sie tu dzialo. Nieustanne spotkania w szopie Szefa i jego krzykliwie poubieranych kompanow (ktore ostatnio staly sie jeszcze czestsze), osobliwa zamoznosc samego Szefa, gniew na policjanta „szperajacego” na zlomowisku – nie trzeba bylo sie dlugo zastanawiac, by sobie to wszystko wlasciwie poukladac. Niestety, mozg, jakim rozporzadzalem, nie zaliczal sie do najtezszych.

Uslyszelismy otwierana brame zlomowiska. Na dziedziniec wjechal jakis samochod. Rumbo pomknal miedzy stertami zlomu zobaczyc, kto przyjechal. Ku naszemu zaskoczeniu byl to sam Szef. Zaskoczenie plynelo z faktu, iz Szef nie byl rannym ptaszkiem. Zazwyczaj pojawial sie na skladowisku dopiero okolo dziesiatej, a otwarcie zlomowiska i rozpoczecie pracy pozostawial pracownikom.

Ignorujac nas, skaczacych i szczekajacych kolo jego nog, wielki mezczyzna otworzyl drzwi do baraku. Zauwazylem, ze zamiast kozuszka mial na sobie stara skorzana marynarke, a pod nia ciemnoczerwony sweter z golfem. Mial rekawiczki, co zdarzalo mu sie dosc rzadko. Wyrzuciwszy w bloto niedopalek cygara, Szef wszedl do baraku. Zapowiadalo sie, ze tego dnia nie dostaniemy nic do jedzenia.

Wzruszylismy w myslach z Rumbem barkami i odmaszerowalismy od szopy. Nie minelo jednak wiele czasu, a odglos zajezdzajacego samochodu przyciagnal nas pod nia z powrotem. Z samochodu, ktory podjechal pod barak, wysiadl Lenny z jakims mezczyzna. Weszli do srodka, nie zwracajac uwagi na nasze merdajace ogony i zarliwe wyrazy pyskow. Jeszcze trzech mezczyzn dotarlo do baraku na piechote.

Na dziedzincu zapanowalo dziwne napiecie nerwowe. My tez nagle stalismy sie podekscytowani i nadpobudliwi. Glosy dobiegajace z baraku byly stlumione, nie slychac bylo zwyklych pokrzykiwan i smiechu. Przyprawilo nas to o jeszcze wiekszy niepokoj.

Wkrotce potem ze srodka wyszlo szesciu dziwnie odzianych mezczyzn. Pierwsza czworka miala na sobie ciemnoszare kitle, jakie czasami nosza sklepikarze. Stwierdzilem rowniez, ze mezczyzni maja na sobie swetry z golfem. Jeden z nich wlasnie sciagal pod brode golf swojego swetra; wygladalo na to, jakby przed chwila mial go naciagniety az na uszy. Za nimi wyszedl Lenny: nie mial kitla, ale takze byl ubrany w sweter z golfem. Na koncu wyszedl ubrany w skorzana marynarke Szef. Mineli nas w milczeniu, kierujac sie na tyly zlomowiska. Udzielilo sie nam ich podenerwowanie, ktore bez watpienia zdradzali. Lenny cmoknal na moj widok i bez specjalnego animuszu pstryknal palcami, zignorowal mnie jednak, gdy do niego podbieglem.

Podazylismy za szostka mezczyzn do furgonetki Przez otwarte tylne drzwi do srodka wsiadlo trzech mezczyzn w kitlach, a czwarty zajal miejsce za kierownica. Nim Szef wcisnal sie na siedzenie triumpha. powiedzial do czlowieka prowadzacego furgonetke: – Dobra, wiesz, co masz robic. Staraj sie nas trzymac, ale jesli sie rozdzielimy, wiesz, gdzie sie spotykamy.

Kierowca skinal glowa. Szef odwrocil sie i nim zatrzasnal drzwi, zawolal jeszcze: – Nie zapominaj, nic nie robisz, dopoki nie zamacham reka przez okno.

Uniesionym kciukiem kierowca potwierdzil, ze zrozumial.

Lenny siedzial juz za kierownica triumpha. Wcisnal gaz do deski. Samochod wyprysnal z dziedzinca z chrzestem zwiru, duza niebieska furgonetka podazyla za nim. Zorientowalem sie, ze po raz pierwszy widzialem Szefa bez sterczacego z kacika ust cygara.

Mniej wiecej godzine pozniej wrocil triumph 2000. Wjechal z rykiem silnika przez brame i skierowal sie prosto na tyl zlomowiska. Brame natychmiast zamknal jeden z pracownikow, po czym wrocil do swojej pracy, jak gdyby nic sie nie stalo.

Pomknelismy z Rumbem za samochodem i zdazylismy zobaczyc, jak ze srodka wysiadaja Szef z Lennym. Okrazyli samochod, otworzyli kufer i wyciagneli wspolnie duza, sprawiajaca wrazenie ciezkiej, metalowa skrzynie. Trzymajac za raczki po bokach, we dwoch przeniesli ja do baraku. Wrocili po chwili, wyciagneli z bagaznika cztery lub piec wypchanych workow i rowniez spiesznie je zaniesli do szopy. Nim wrocili do samochodu, Szef zamknal drzwi baraku. Gdy sprobowalismy wspiac sie im na nogi, odepchneli nas gniewnie. Ich pospiech zdawal sie wynikac z podniecenia – zniknela nerwowosc, jaka widac po nich bylo rano. Ten nastroj udzielil sie rowniez nam. Ostre palniecie w nos przekonalo mnie, by trzymac sie z dala od tych ludzi. Rumbo rowniez pojal aluzje.

– Dobrze, Lenny, pozbadz sie tej gabloty – powiedzial Szef, wyciagajac cygaro z wewnetrznej kieszeni skorzanej marynarki. – Nie przejmuj sie kitlami na tylnym siedzeniu. Sa juz niepotrzebne. Porzuc ja tak daleko, jak ci sie tylko podoba, ale nie rozbijaj sie nia za dlugo.

– Dobra, Szefie – powiedzial Lenny. Nim zapuscil silnik, Szef podal mu cygaro przez uchylona szybke.

– Masz, dobrze sie spisales, chlopcze. Widzimy sie w srode, nie wczesniej!

Lenny wetknal cygaro w usta, usmiechnal sie, wrzucil bieg i odjechal. W tej samej chwili przed brama z piskiem opon zahamowal woz policyjny, calkowicie blokujac wyjazd. Zaroilo sie od niebieskich mundurow. Z

Вы читаете Fuks
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату