drugiego policyjnego wozu, ktory podjechal pod brame, wysypala sie nastepna grupa policjantow.
Lenny zbladl i blyskawicznie wyskoczyl z triumpha, zaczal uciekac przez dziedziniec. Szef, ktory dotarl juz do polowy drogi do baraku, gdy pojawila sie policja, stal jak porazony przez kilka sekund, po czym obrocil sie na piecie i rzucil w nasza strone. Domyslilem sie, ze chce z Lennym pokonac ogrodzenie z blachy falistej i zniknac w bocznych uliczkach.
Szefowi powiodlo sie troche lepiej niz Lenny'emu, ktoremu nie udalo sie zbyt daleko uciec. Ktorys z policjantow przewrocil go na ziemie. Lenny natychmiast zniknal pod umundurowanymi funkcjonariuszami. Krzyczal i klal, ale nie zdolal sie uwolnic.
Reszta policjantow pobiegla za Szefem, ktory przegalopowal kolo nas, wyrzucajac po drodze cygaro. Krzyczano, by sie zatrzymal, Szef jednak nie usluchal. Wpadl w labirynt samochodowych wrakow.
Rumbo byl zarowno wystraszony, jak i zagniewany. Nie podobali mu sie ubrani na niebiesko ludzie ani to, ze scigali Szefa, jego pana. Zaczal warczec i rozkazywac im, by sie zatrzymali. Ale na nic sie to zdalo. Policjanci nie bali sie Rumba. Rumbo skoczyl na jednego z nich i wpil mocno zeby w rekaw. Zaczal go z wsciekloscia szarpac. Mezczyzna przewrocil sie, przekoziolkowal w blocie i przygniotl Rumba.
„Nie, Rumbo, nie! – zawolalem. – Zostaw go! Zrobia ci krzywde!”
Rumbo jednak zbyt sie rozzloscil, by mnie sluchac. Bylo to jego terytorium, a czlowiek, ktorego scigano, byl jego panem. Ktorys z policjantow kopnal go w zebra. Rumbo zaskowyczal z bolu i rozluznil uscisk zebow na rekawie lezacego policjanta. Dostal w nos solidna drewniana palka i padl na policjanta, ktory natychmiast zerwal sie na rowne nogi i dolaczyl do poscigu za Szefem.
„Nic ci sie nie stalo?” – spytalem, podbiegajac do Rumba.
Jeknal i zwiesil ogon.
„Bierz sie za nich! Nie pozwol im zlapac Szefa!”
Krecil sie w kolko oszolomiony, potykajac sie i potrzasajac lbem.
Zanurkowalem w przejscie miedzy stertami zniszczonych samochodow i rzucilem sie w poscig za scigajacymi. Ujrzalem Szefa wspinajacego sie na maske samochodu. Policjant chwycil go za stope, ale Szef wierzgnal z furia i pechowy policjant przewrocil sie na plecy. Szef wspial sie na dach samochodu i wskoczyl na nastepny. Gdyby udalo mu sie dostac na druga strone sterty wrakow, znalazlby sie blisko ogrodzenia i moglby zeskoczyc na ulice sasiadujaca ze zlomowiskiem. Samochod, na ktory sie wspinal, nie mial pewnego oparcia i przez moment zachwial sie niebezpiecznie, Szef o malo nie stracil rownowagi.
Dwaj policjanci zaczeli wspinac sie za Szefem, podczas gdy pozostali rozbiegli sie, aby odciac mu droge ucieczki. Nie moglem stac bezczynnie i przygladac sie, jak lapia Szefa. Rumbo byl mu wierny, a ja nie zamierzalem byc gorszy. Zlapalem zebami za siedzenie jednego ze wspinajacych sie platfusow, zgrabnie zacisnalem zeby i pociagnalem. Gliniarz zwalil sie na ziemie. Zaczal tluc mnie piesciami, ale w furii ledwie czulem uderzenia.
Wsparl mnie warczacy i zgrzytajacy zebami Rumbo. Policjant musial wezwac swoich kolegow na pomoc, wrzeszczac, ze psy rozszarpuja go na kawalki.
Coz, nie zachowywalismy sie najdelikatniej, ale tez nie jak dzikusy (prawde mowiac, w tej chwili traktowalismy to troche jako zgrywe).
Drugi policjant zeskoczyl z karoserii samochodu i podbiegl do nas. Probujac nas rozdzielic, zaczal okladac mnie i Rumba piesciami, co wprawilo Rumba w jeszcze wieksze rozdraznienie. Cala uwage przeniosl na nowego przesladowce. Policjantow przybywalo z kazda sekunda. Zorientowalem sie, ze przy takiej ich przewadze liczebnej nie mamy zadnych szans.
„To na nic, Rumbo! – zawolalem. – Ich jest za duzo!”
„Walcz, kurduplu! – wydusil Rumbo, zaciskajac zeby na ubraniu i miesie. – Dzieki nam Szef ma szanse uciec!”
Bylismy bezradni. Poczulem dlon zaciskajaca sie na obrozy. Odciagnieto mnie i rzucono miedzy sterty wrakow. Wyladowalem na masce samochodu i osunalem sie na ziemie, ciezko dyszac. Tak samo potraktowano Rumba. W jego przypadku musialo interweniowac az dwoch policjantow.
Przez ten czas Szef wdrapal sie na dach drugiego samochodu i goraczkowo rozgladal sie dookola. Ze wszystkich stron zblizaly sie ku niemu niebieskie mundury. Zaczal obrzucac wyzwiskami wspinajacych sie po niego policjantow.
– Uwazajcie! – wrzasnal jeden z nich. – Chce przewrocic samochody!
Policjanci czmychneli na bezpieczna odleglosc. Ujrzalem, ze szef przechodzi na dach kolejnego na poly zgniecionego wraku i wsuwa stope pod ten, na ktorym stal, wykorzystujac ja jako dzwignie. Samochod niebezpiecznie sie zachwial i niewiele bylo potrzeba, by go stracic. Klopot polegal na tym, ze samochod, na ktory przeszedl Szef, rowniez stracil rownowage.
Co gorsza, Rumbo jeszcze raz rzucil sie na napierajacych policjantow.
Nie zdazyl nawet sie zorientowac, co sie stalo… Tym sie jedynie pocieszam. Jeszcze przed sekunda warowal przy ziemi, szczerzac zeby na policjantow, a teraz lezal przywalony zwalami chrzeszczacego zlomu.
„Rumbo! – wrzasnalem i rzucilem sie do przodu, nim jeszcze spadajace wraki znieruchomialy. – Rumbo! Rumbo!”
Krecilem sie wokol poskrecanej sterty blachy, zagladalem pod spod, usilujac cokolwiek dostrzec, staralem sie znalezc jakas droge, by wcisnac sie pod wraki. Pragnalem, by moj przyjaciel cudownie ocalal, nie chcialem pogodzic sie z tym, co bylo juz, niestety, nieuniknione.
Ciemna strozka ciemnoczerwonej krwi wyciekajacej spod samochodow brutalnie uswiadomila mi smutna prawde. Biedny Rumbo nie mial zadnej szansy.
Zawylem. Takie wycie slychac czasami podczas glebokiej, gluchej nocy. Jest to wolanie stworzenia, ktore dotarlo do kresu udreki. Potem sie rozplakalem.
Szef cierpial straszliwie, rece mial zmiazdzone pod wrakami. i tak mial szczescie: mogly go calkiem przygniesc.
Czyjas reka odciagnela mnie delikatnie od metalowego grobowca. Czulem wspolczucie plynace od prowadzacego mnie policjanta. Bylem zbyt zrozpaczony, by protestowac. Rumbo nie zyl. W tym momencie pragnalem tego samego. Uslyszalem, jak ktorys z oficerow kaze wezwac natychmiast karetke dla rannego. Ujrzalem dwoch cywilow wynoszacych metalowa skrzynie z baraku i kiwajacych glowami innemu mezczyznie przesluchujacemu Lenny'ego. Rozgniewany Lenny glosno krzyczal, przytrzymywany przez dwoch mundurowych:
– Kto to zrobil? Kto nas wsypal?!
– Od dawna uwazamy na to miejsce, synu – powiedzial stojacy przed nim mezczyzna. – Od kiedy jeden z naszych chlopakow wypatrzyl na tylach zlomowiska samochod Ronnie Smileya. Wiemy wszyscy, w czym kreci Ronnie, nieprawdaz? Pomyslelismy wiec, ze zaczekamy troche i zobaczymy, co z tego wyniknie. Bardzo nas zaciekawilo, dlaczego dolujecie tu najpierw skradziona furgonetke, a pozniej triumpha. Przyfilowalismy jeszcze uwazniej, kiedy stwierdzilismy, ze samochody nie wyjezdzaja ze zlomowiska. Az do dzisiejszego poranka. – Zasmial sie z wyraznej zlosci Lenny'ego. – Och, nie przejmuj sie, nie tylko o to biegalo. To zlomowisko od dawna wydawalo sie nam podejrzane. Zachodzilismy w glowe, skad wasz Szef ma tyle szmalu. Teraz wiemy, prawda?
Lenny posepny jak noc odwrocil wzrok. Policjant w cywilu zauwazyl, ze mundurowy odprowadza mnie na bok i powiedzial:
– To smieszne. Konstabl, prowadzac „sledztwo” w sprawie zwyklej zlodziejskiej pary kundli, przy okazji odkrywa gablote Smileya. Jaki pan, taki kram, prawda?
Skinal glowa mezczyznie, ktory mocno trzymal wyrywajacego sie Lenny'ego. Zaciagnieto go w strone jednego z wozow policyjnych stojacych kolo wjazdu na zlomowisko. Zanim Lenny zniknal w jego wnetrzu, rzucil mi ostatnie przenikliwe spojrzenie, od ktorego zadrzalem. i wtedy wlasnie dotarlo do mnie, dokad powinienem pojsc. Mysl ta przedarla sie przez oszolomienie i porazila mnie niemal fizycznie.
Wykrecilem leb i klapnalem zebami kolo trzymajacej mnie reki. Przestraszony policjant natychmiast cofnal dlon. Bylem wolny. Wypadlem na ulice i znow bieglem, bieglem, bieglem przed siebie.
Tym razem jednak wiedzialem, dokad biegne.
CZESC DRUGA