jesli tam wrocisz.”
„Nie! – warknalem. – Moze dlatego tak duzo pamietam. Moze dlatego jestem inny. Potrzebuja mojej pomocy!
Zapamietalem to, mimo ze umarlem. Musze do nich wrocic!”
Ucieklem od borsuka, bojac sie, ze kaze mi ze soba zostac. Kiedy jednak oddalilem sie na bezpieczna odleglosc, odwrocilem sie i krzyknalem:
„Kim jestes, borsuku? Kim byles?!”
Odpowiedzi nie bylo. Borsuk zniknal w ciemnosciach.
Rozdzial szesnasty
Mocna rzecz, prawda? Troche przerazajaca? Rzeczywiscie, bylem przerazony. Czy dostrzegasz jednak sens, jaki w tym wszystkim tkwi? Jesli jest jakis cel, do ktorego zmierzamy – czy jest nim doskonalosc, szczescie, ostateczny spokoj umyslu czy jakkolwiek to nazwac – to najwyrazniej nie jest latwo go osiagnac. Trzeba sobie na to zasluzyc. Nie wiem dlaczego i wciaz nie jestem pewny, czy sam w to wierze (a przeciez jestem psem, ktory niegdys byl czlowiekiem), wiec nie bede cie winil, jesli masz watpliwosci. Lecz, jak juz kilkakrotnie powtarzalem, miej umysl otwarty.
Znalazlem sie na High Street w Edenbridge chyba nastepnego dnia. Nie jestem pewny, ile czasu zabralo mi dotarcie tam, poniewaz jak sobie pewnie wyobrazasz, w moim umysle panowal zamet po spotkaniu z borsukiem. Musialem sie pogodzic z tym, ze umarlem jako czlowiek (jesli mialem wierzyc w rewelacje borsuka), ze nigdy juz nim nie bede w nastepnych wcieleniach. Skoro jednak umarlem, jak to sie stalo? Ze starosci? Nie wiem, czemu watpilem w to. We wspomnieniach zona wydawala mi sie calkiem mloda, a corka nie mogla miec wiecej niz piec lub szesc lat. Wskutek choroby? Byc moze. Dlaczego w takim razie zywilem bardzo nieprzyjazne uczucia wobec owego tajemniczego mezczyzny? Dlaczego wydawal mi sie zly? Czy mnie zabil?
Bylem pewny, ze taka wlasnie jest odpowiedz, bo niby dlaczego mialbym odczuwac w stosunku do niego nienawisc? Bylem zdecydowany dojsc prawdy. Przede wszystkim musialem jednak odnalezc moja rodzine.
Na High Street bylo tloczno od kupujacych i ciezarowek dostawczych. Widok ten byl mi dziwnie znajomy. Musialem tu mieszkac, powiedzialem sobie, i pewnie dlatego tak przyciagalo mnie to niewielkie miasteczko. Po prostu inaczej nie trzymaloby sie to kupy, powtarzalem sobie.
Kupujacych musial zastanawiac widok mieszanca krazacego po ulicy, wpatrujacego sie w twarze mijajacych go ludzi, zagladajacego ukradkiem do otwartych sklepowych drzwi. Ignorowalem wszelkie przywolywania, poniewaz mialem o wiele wazniejsze zadanie niz beztroskie igraszki.
Do poznego popoludnia nie posunalem sie ani o krok do przodu. Nie przypominalem sobie dokladnie zadnego sklepu, baru ani ludzi, choc wszystko wydawalo mi sie dziwnie znajome. Dal mi znac o sobie stary druh – dokuczliwy glod, wcale nie zamierzal wypuscic mnie ze swych objec tylko dlatego, ze mialem inne problemy na glowie. Sklepikarze przeganiali mnie, gdy tylko wtykalem weszacy nos za drzwi. Klapniecie zebami kolo przeladowanej siatki z zakupami przyplacilem trzepnieciem po pysku i potokiem przeklenstw.
Nie chcac narobic sobie klopotow (nie zamierzalem dac sie zlapac przez policje, poniewaz musialem zostac w miasteczku do zdarzenia sie czegos, co przywrociloby mi pamiec), opuscilem glowna ulice i znalazlem sie w sporej dzielnicy willowej. Do Edenbridge w ciagu ostatnich dwudziestu lat przeprowadzilo sie wielu mieszkancow poludniowych dzielnic Londynu, porzucajac slumsy na rzecz domow w eleganckiej wiejskiej okolicy. Wielu z nich przywyklo do nowego srodowiska, ale byli i tacy (jak Lenny, wspolnik Szefa), ktorzy wciaz tesknili za starym otoczeniem i spedzali mnostwo czasu na krazeniu miedzy dwiema calkowicie odmiennymi spolecznosciami. Zdawalem sobie z tego sprawe, poniewaz najprawdopodobniej mieszkalem w tym miasteczku i znalem jego historie. Nie wiedzialem jednak dokladnie, gdzie mieszkalem. Czy w jednej z tych willi? Nie, chyba nie.
Pobieglem za dwoma chlopcami do ich domu, ku ich wielkiemu zadowoleniu. Dzieki temu poderwalem kilka smakowitych kaskow od ich boczacej sie, ale laskawej matki. Nie najadlem sie do syta, wystarczylo jednak na tyle, by kontynuowac poszukiwania. Wymknalem sie wiec przez ogrod i pobieglem z powrotem na High Street.
Tym razem skrecalem we wszystkie boczne uliczki po jednej stronie po kolei. Pozniej to samo zrobilem po drugiej stronie, nic jednak nie wyzwolilo fali wspomnien, ktorej sie spodziewalem.
Zapadla noc, a ja pograzylem sie w czarnej rozpaczy. Nie posunalem sie ani o krok w swoich poszukiwaniach. Bylem pewny, ze po dotarciu do miasteczka uda mi sie bez trudu odnalezc moj dom – znajoma sceneria posluzylaby mi za przewodnika – tymczasem tak sie nie stalo. Mysli moje wciaz bladzily w ciemnosciach, tak jak ja po miescie.
Dotarlem na sam kres miasta, mijajac most, wielki garaz i szpital. Przede mna rozposcieraly sie tylko ciemne pola. Zrozpaczony wlazlem na teren szpitala, znalazlem zakatek na tylach bialego parterowego budynku i zasnalem.
Nastepnego ranka obudzil mnie cudowny zapach potraw. Kierujac sie tym zapachem, dotarlem do otwartego okna, przez ktore sie wydobywal. Wspiawszy sie na tylne lapy, polozylem leb na parapecie. Niestety, okno bylo zbyt wysoko, bym mogl zajrzec do srodka, lecz wystawiwszy nos, napawalem sie wspanialymi zapachami. Glosno wyrazilem aprobate, po czym nade mna pojawila sie wielka okragla, z ciemnymi wlosami glowa, szczerzaca w usmiechu biale zeby. Na twarz postawnej kobiety na moj widok wykwitl czerwonopomaranczowy rumieniec.
– Glodny jestes, mordko? – spytala kobieta. Zamerdalem ogonem z ozywieniem. – Zaczekaj chwile, nie odchodz – powiedziala.
Po chwili pojawila sie znow rozpromieniona twarz kucharki. Usmiech, jaki na niej widnial, grozil, ze glowa rozpadnie sie na polowki. Przed moim nosem zakolysal sie cienki plat na poly przypalonego boczku.
– Wtrzachnij to, slodziutki – powiedziala kucharka, wrzucajac mi goracy skrawek miesa do pyska.
Wyplulem boczek natychmiast, poniewaz oparzyl mi gardlo. Poczekalem chwile, po czym lapczywie go polknalem.
– Dobry piesek – dobiegl mnie z gory glos kobiety. Kolo mnie na zwir pacnal jeszcze jeden plasterek boczku. Nie ostal sie dluzej niz poprzedni. Podnioslem leb i z nadzieja wywiesilem jezyk.
– Lapczywy jestes, wiesz? – powiedziala kolorowa (wielokolorowa) kucharka ze smiechem. – No dobrze, dostaniesz jeszcze jeden, ale pozniej zmykaj, bo mi sie za ciebie oberwie!
Obiecany trzeci plasterek zniknal rowniez szybko, po czym znowu podnioslem leb, liczac na jeszcze. Wciaz chichoczac kobieta pogrozila mi palcem i konczac nasza znajomosc, zamknela okno.
Dzieki takiemu nie najgorszemu poczatkowi dnia odzyskalem nieco humoru. Ruszylem w strone glownego wejscia do szpitala. Mialem w brzuchu cieple jedzenie i czekal mnie caly dzien poszukiwan. Moze zycie (czy tez smierc) nie bylo takie najgorsze! Jak powiedzialem, psy to urodzeni optymisci.
Pokonalem brame i skrecilem w strone High Street. Bylem pewny, ze jedynie tam moge znalezc cos czy kogos, kogo znalem.
Zamyslony wszedlem na jezdnie i wrzasnalem z przerazenia, gdy kolo mnie z rykiem przejechal zielony potwor. Autobus zjechal na pobocze, a ja ucieklem na druga strone drogi z podkulonym ogonem, scigany przeklenstwami kierowcy i gniewnym wyciem klaksonu. Skulilem sie w zywoplocie, lypiac ze strachu slepiami. Kierowca po ostatnim groznym gescie wrzucil wreszcie bieg i powoli odjechal.
Z rzedu okien mijajacego mnie autobusu wygladaly w moja strone twarze pasazerow. Niektorzy wpatrywali sie we mnie oskarzycielsko, inni z politowaniem. Jedna para oczu przygladala mi sie najdluzej. Mala dziewczynka odwrocila glowe i wpatrywala sie we mnie przez tylna szybe, dopoki nie zniknalem jej z oczu.
Dopiero gdy autobus zniknal za mostem, uswiadomilem sobie, na kogo patrzylem i kto mnie sie przygladal. Byla to moja corka, Gillian. Nazywalem ja Polly, poniewaz bardziej mi sie podobalo to imie. Mialem racje! Edenbridge bylo moim domem! Odnalazlem rodzine!
Jednak nie do konca. Autobus odjechal, mnie sie przypomnialy imiona mojej corki i drobna sprzeczka na ich temat. I co dalej? Czekalem na pojawienie sie innych wspomnien. Jednak nic wiecej nie wyplynelo z glebin mojej pamieci.
Jeknalem z rozpaczy i tesknoty. Ruszylem za autobusem, zdecydowany go dogonic, by nie zmarnowac szansy