uderzyl kolanem o kolano. Zostawilem go z tylu i wskoczylem w otwarte drzwi. Znalazlem sie w dlugim, ciemnym korytarzu z drzwiami po obu stronach. Na koncu korytarza widnialy wielkie, wspaniale drzwi na ulice. Wrzask za mna sprawil, ze desperacko rzucilem sie w poszukiwaniu wyjscia.
Jedne z drzwi po lewej stronie byly lekko uchylone. Nie zatrzymujac sie, wpadlem do srodka. Kobieta, ktora wlasnie kleczala na podlodze i wtykala w kontakt sznur od elektrycznego czajnika, zobaczywszy mnie, zaskoczona, zastygla w bezruchu. Gdy wreszcie dzwignela sie na jedno kolano, w panice wpadlem pod stol. Wsrod woni psow wyczulem w nozdrzach rowniez zapach swiezego powietrza. Podnioslem leb i ujrzalem otwarte okno. Kobieta wsunela pod stol reke. Zaczela nawolywac mnie przyjaznym tonem. Blyskawicznie wskoczylem na parapet i wyskoczylem przez okno.
Swietnie. Znalazlem sie z powrotem na dziedzincu.
Dziewczyna o imieniu Judith dostrzegla mnie i zawolala mezczyzne, ktory wbiegl za mna do budynku. Na nic sie to jednak zdalo, bo jej wolanie zginelo w jazgocie, ktory podniosly inne psy. Nie zatrzymujac sie wpadlem z powrotem do budynku za scigajacym mnie mezczyzna.
Krzyknal zaskoczony, gdy przemknalem kolo niego, i natychmiast rzucil sie za mna. Bylem pewny, ze obsluga wykaze na tyle zdrowego rozsadku, aby odciac mi wszystkie drogi ucieczki, zanim jeszcze raz powtorze trase drzwi-okno-drzwi, zignorowalem wiec otwarte drzwi do gabinetu. Znalazlem inna droge: po przeciwnej stronie wyjscia na ulice piely sie na pietro szerokie, wykladane ciemnym drewnem schody. Niezgrabnie wyhamowalem i zawrocilem, po czym wbieglem na stopnie, pracujac niewielkimi lapami jak tlokami. Mezczyzna wpadl na schody za mna; nadzwyczaj dlugie nogi dawaly mu nade mna przewage. Pochylil sie do przodu, wyciagnal rece i nagle poczulem, ze nie moge juz dalej biec, poniewaz bezlitosnie zacisnal dlonie na mojej prawej tylnej lapie. Zaskowyczalem z bolu, starajac sie piac dalej w gore. Bezskutecznie… Nie mialem sil, by wyrwac sie z poteznego uscisku.
Mezczyzna przyciagnal mnie ku sobie zdecydowanym szarpnieciem, a druga reka chwycil za kark. Podniosl do gory i mocno przycisnal do piersi. Mialem przynajmniej te satysfakcje (aczkolwiek nie zamierzona), ze na niego nasikalem.
Na moje szczescie te wlasnie chwile ktos wybral, by stawic sie do pracy. Gdy przez uchylone drzwi do srodka wszedl mezczyzna z aktowka, na korytarz wlalo sie jaskrawe sloneczne swiatlo. Zaskoczony wpatrzyl sie w rozgrywajaca sie przed nim scene. Dziewczyna i kobieta z gabinetu z lekiem przygladaly sie podskakujacemu, klnacemu na potege pracownikowi, rozpaczliwie – ale bezskutecznie – starajacemu sie uchylic przed spadajacym na niego zoltym strumieniem uryny.
Nadszedl czas na ugryzienie w reke mego przesladowce, co tez uczynilem. Nie mialem wprawdzie jeszcze dosc silnych szczek, ale moje zeby byly ostre jak igly. Przebily skore i zatopily sie na tyle gleboko, na ile tylko mialem sil je zacisnac. Przeszywajacy bol sprawil, ze mezczyzna zawyl i rozluznil uscisk; jak sadze, polaczenie wilgoci z jednej strony i zadlacego ognia z drugiej nie pozostawialo mu zadnego wyboru. Spadlem na schody i stoczylem sie z nich, skowyczac raczej ze strachu niz z bolu. Kiedy sturlalem sie do ich podnoza, niepewnie podnioslem sie na lapy, potrzasnalem lekko lbem i wypadlem na zalana slonecznym swiatlem ulice.
Poczulem sie, jak gdybym przebil rozpieta na kole papierowa plansze i przedostal sie z ciemnego, przygnebiajacego swiata do innego, pelnego jasnosci i nadziei. Niewatpliwie byl to skutek zaznania wolnosci, kontrastu miedzy mrocznym wnetrzem budynku a jaskrawym swiatlem slonecznym oraz przeroznymi podniecajacymi zapachami zywych istot na zewnatrz. Bylem wolny. I wolnosc dodawala skrzydel moim mlodym konczynom. Uciekalem, nie scigany, zreszta i tak nic ani nikt na swiecie nie bylby w stanie mnie dogonic. Rozkoszowalem sie wolnoscia, a po glowie tlukly mi sie niepokojace pytania.
Rozdzial szosty
Bieglem do kresu sil, umykajac przed przejezdzajacymi samochodami, ignorujac przywolywania zaciekawionych i krzyki przestraszonych, majac w glowie jedynie ucieczke – wyrwanie sie na wolnosc. Przebiegalem przez jezdnie, nie baczac na niebezpieczenstwo, poniewaz silniejszy byl strach przed schwytaniem. Trafilem w koncu na zaciszne tylne uliczki. Mimo to nie zwolnilem tempa biegu. W ciszy slychac bylo tylko stukot moich pazurow o cementowe chodniki. Wbieglem na dziedziniec starenkiej kamienicy z czerwonej cegly, pociemnialej od brudu nagromadzonego przez lata, i przycupnalem w mrocznej klatce schodowej, drzac i dyszac z wywieszonym jezykiem. Oczy mialem wytrzeszczone ze strachu, ktory wciaz odczuwalem, a cale cialo dygotalo ze skrajnego wyczerpania. Przebieglem przynajmniej dwie mile bez odpoczynku. Dla mlodego szczeniaka jest to pokazny dystans.
Osunalem sie na zimna kamienna posadzke i usilowalem zaprowadzic jaki taki lad w zmaconych myslach. Jak bezwladna kupka kosci musialem przelezec tam co najmniej godzine, zbyt wyczerpany, by ruszyc sie z miejsca, zbyt oszolomiony, by moc myslec. Poprzednie uniesienie ustapilo wraz z energia, ktora zuzylem na bieg. W koncu poderwal mnie odglos ciezkich krokow. Nastawilem uszu, by zyskac wiecej informacji. Dopiero wtedy uswiadomilem sobie, jak ostry mam sluch. Minelo kilka dlugich sekund, nim zblizajaca sie osoba pojawila sie w moim polu widzenia. Olbrzymia sylwetka zaslonila wiekszosc wpadajacego na schody swiatla. Okazalo sie, ze jest to potwornie gruba kobieta. Stwierdzenie, ze oprocz niej nic nie widzialem, jest zapewne troche przesadzone, ale tak wlasnie wydawalo mi sie w tym momencie. To cielsko zawladnelo calkowicie moja wyobraznia. Mialem wrazenie, ze za chwile mnie pochlonie, ze grozi mi zgniecenie przez jej bok i ze stane sie kolejna z mnostwa warstw, z ktorych sie skladala. Skulilem sie i zapiszczalem cicho, calkowicie wyzbyty dumy i godnosci. Mestwo nie bylo w stanie maskowac mego tchorzostwa, bo nie bylem juz mezczyzna. Moja narastajaca panika ustapila na dzwiek slow tej kobiety.
– No, malutki, co tu robisz?
Glos kobiety byl rownie ekspansywny jak jej cialo, w dudniacych i chrapliwych slowach brzmiala jednak dobroc i zadowolenie. Kobieta ze steknieciem postawila na posadzce wypchane siatki i pochylila sie nade mna.
– No jak, skad sie tu wziales? Zgubiles sie?
Jej gardlowy akcent sugerowal, ze pochodzi z Londynu, prawdopodobnie z East lub South Endu. Cofnalem sie przed wyciagnieta w moja strone reka, choc lek ustapil pod wplywem tonu jej glosu. Zdawalem sobie sprawe, ze gdybym znalazl sie w uscisku tych wielkich lapsk z serdelkowatymi palcami, zadna sila nie moglbym sie z nich uwolnic. Kobieta wykazala cierpliwosc i zrozumienie. Nie moglem poza tym oprzec sie cudownemu aromatowi plynacemu z tych palcow.
Kilkakrotnie na probe wciagnalem ukradkiem powietrze w nozdrza, potem nabralem go w cale pluca. Zaczalem sie slinic. Wywalilem jezor na wierzch i omal nie zaczalem przewracac slepiami z ekstazy. Czegoz ta kobieta nie jadla! Czulem boczek, fasole, mieso z przyprawami (ktorego nie potrafilem zidentyfikowac), ser, chleb, maslo – och, maslo! – marmolade (nieciekawy zapach), cebule, ziemniaki, inny rodzaj miesa (bodajze wolowine) i mnostwo innych potraw. Wszystko przesycone bylo zapachem przyziemnosci, prawie tak, jakby wyjadala kartofle prosto z gleby. Jednakze nie przeszkadzalo mi to, a wprost przeciwnie, dodawalo jeszcze kuszacego aromatu. Oto byla kobieta wierzaca w jedzenie, wielbiaca je dlonmi i podniebieniem. Zadne sztucce z nierdzewnej stali nie opoznialy podrozy do ochoczo pracujacych szczek, gdy mogla sie ona dokonac szybciej i z mniejszym klopotem przy wykorzystaniu rak. Moje oddanie dla tej osoby narastalo z kazdym liznieciem.
Dopiero gdy kompletnie wylizalem z zapachow tluste dlonie, poswiecilem wiecej uwagi reszcie kobiety.
Ciemnoniebieskie usmiechniete oczy spogladaly na mnie z rdzawej twarzy. Rdzawej? Och, bylbys zdumiony wiedzac, jakie barwy potrafia przybierac ludzkie twarze, gdybys postrzegal je tak jak ja. Tuz pod skora pulchnych, zaczerwienionych policzkow biegly szkarlatne i niebieskawe zylki. Widac bylo i inne barwy – przewaznie zolte i pomaranczowe – bez przerwy zmieniajace odcienie pod wplywem gry naczyniowej. Szare i brunatne wloski sterczaly z podbrodka jak kolce jezozwierza. Cale oblicze przecinaly glebokie bruzdy, biorace poczatek w kacikach oczu, ciagnace sie przez policzki, na czole splatajace sie ze soba, zlewajace sie, przecinajace i stopniowo zanikajace. Ta twarz byla cudowna!
Pamietaj, ze to wszystko zobaczylem w mrocznej klatce schodowej, przy niklym swietle, ktore padalo zza plecow kobiety. Tak doskonaly byl moj nowy wzrok, dopoki czas go nie oslabil.
Kobieta zacmokala i zasmiala sie krotko.
– Glodne jestes, biedactwo, prawda? Ale nie boisz sie mnie, co? Wiesz, ze jestem twoja przyjaciolka.
Pozwolilem jej przegarnac dlonia siersc na moim grzbiecie. Podzialalo to na mnie kojaco. Wyweszylem won swiezej zywnosci wydobywajaca sie z siatek z zakupami i przysunalem sie w ich strone.
