– Aha, czujesz jedzonko, co?
Kiwnalem lbem. Konalem z glodu.
– Dobrze, rozejrzyjmy sie, czy komus nie zginales.
Wyprostowala sie i ciezko stapajac, skierowala w strone wyjscia. Potruchtalem za nia. Obydwoje wystawilismy glowy na podworze i rozejrzelismy sie. Bylo calkowicie puste.
– No dobrze, chodz, zobaczymy, moze uda sie cos dla ciebie wykroic.
Stara kobieta zawrocila do mrocznej klatki schodowej. podniosla z glosnym steknieciem siatki i skrecila w boczny korytarzyk za schodami, nawolujac mnie zachecajaco. Poczlapalem za nia, orientujac sie po ruchu miesni na zadzie, ze merdam ogonem.
Postawiwszy siatki kolo mocno zniszczonych zielonych drzwi, kobieta wyciagnela z zakietu portmonetke i pogrzebala w niej w poszukiwaniu kluczy, przeklinajac zawodzacy wzrok. Otworzyla zamek zdecydowanym ruchem, swiadczacym o przyzwyczajeniu i znajomosci kaprysow mechanizmu, podniosla znow siatki i zniknela w srodku. Ostroznie podszedlem do drzwi i wystawilem za nie nos. Stechla won, ktora do mnie doszla, nie byla ani przyjemna, ani nieprzyjemna; swiadczyla o ciagnacym sie od dawna zaniedbaniu.
– Chodz, maly – zawolala kobieta. – Nie masz sie czego bac, Bella nic ci nie zrobi.
Mimo to nie wchodzilem do srodka. Moja nieufnosc nie ulotnila sie jeszcze do reszty. Kobieta zachecajaco poklepala sie po kolanie; nie bylo to proste przy jej proporcjach. Nie namyslajac sie dluzej, rzucilem sie w jej strone, merdajac ogonem tak, ze dygotal mi caly zad.
– Swietnie, malutki – wychrypiala kobieta.
Nie tylko rozumialem slowa, ale takze rozumialem dokladnie ich sens. Rzeczywiscie, bylo swietnie.
Zapomnialem sie i sprobowalem do niej przemowic; sadze, ze chcialem jej powiedziec, ze jest dobra i zapytac, dlaczego stalem sie psem. Jednakze udalo mi sie tylko zaszczekac.
– No, co takiego? Glodny? Naturalnie! Zobaczmy, co uda sie dla ciebie znalezc.
Przeszla przez kolejne drzwi i po chwili dobiegly mnie odglosy otwieranych i zamykanych szafek. Przez chwile zastanawialem sie, dlaczego Bella wydaje przy tym niskie chrypliwe dzwieki. Dopiero potem uswiadomilem sobie, ze spiewa, wtracajac co chwila miedzy „mmmm” i „lala” pojedyncze slowa.
Skupilem uwage na dzwieku skwierczacego tluszczu. Wspaniala won zaczynajacych sie gotowac serdelkow wciagnela mnie do kuchni jak pyl do odkurzacza. Przyskoczylem do Belli i wsparlem sie o jej masywne udo. Frenetyczne wymachiwanie ogonem grozilo mi przewroceniem sie. Kobieta usmiechnela sie, slyszac moje podniecone skomlenie i polozyla wielka dlon na moim lbie.
– Biedaczysko. Zaczekaj jeszcze minutke. Pewnie zjadlbys nawet surowe, co? Poczekaj jeszcze chwilke. Zaraz podzielimy sie serdelkami. No, badz cierpliwy. – Odepchnela mnie delikatnie. Ale smakowita won byla tak podniecajaca, ze skoczylem na kuchenke, starajac sie zajrzec do patelni.
– Oparzysz sie! – skarcila mnie Bella. – Chodz, posiedzisz na zewnatrz, zebys sobie nie zrobil krzywdy.
Zgarnela mnie z podlogi, kaczkowatym chodem podeszla do drzwi kuchennych i wystawila mnie z niej ze steknieciem. Usilowalem wcisnac glowe w zwezajaca sie szczeline w drzwiach. Cofnalem sie jednak, gdyz moj nos znalazl sie w niebezpieczenstwie. Wstyd mi sie przyznac, ze skamlalem i skrobalem w drzwi kuchni, myslac jedynie o napelnieniu brzucha przyprawiajacymi o zawrot glowy kielbaskami. Zapomnialem o pytaniach na temat obecnej mojej egzystencji, pokonany silniejszym pragnieniem zaspokojenia glodu.
W koncu, po wyczekiwaniu, ktore zdawalo sie trwac w nieskonczonosc, drzwi sie otworzyly i pogodny glos zawolal mnie do srodka. Nie trzeba bylo mi tego powtarzac; wpadlem do kuchni i rzucilem sie prosto do talerza, na ktorym lezaly trzy cudownie pachnace serdelki. Zapiszczalem, gdy sparzylem sie pierwszym, ktory zlapalem w pysk. Stara kobieta zachichotala na widok moich lapczywych usilowan pozarcia skwierczacego miesa. Znow oparzylem sobie jezyk i powtornie bylem zmuszony upuscic serdelek na podloge. Udalo mi sie przelknac jego kes, ale bolesnie oparzylem sobie gardlo. Bella doszla do wniosku, ze lepiej bedzie odebrac mi serdelki. Zaczalem na nia szczekac.
– Badz cierpliwy – zganila mnie. – Zrobisz sobie tylko krzywde.
Zrecznie wziela w palce serdelek, ktory nadgryzlem, i zaczela nan dmuchac dlugo i dokladnie. Kiedy doszla do wniosku, ze serdelek juz ostygl, wrzucila go w moj podstawiony, zwrocony w gore pysk. Polknalem go blyskawicznie w dwoch kesach i zaczalem blagalnie dopraszac sie o wiecej. Bella powtorzyla rytual dmuchania, ignorujac me prosby. Drugi serdelek smakowal mi jeszcze bardziej. Pyszne mieso wypelnialo sokami moj pysk i moge szczerze powiedziec, ze nigdy w zyciu – ludzkim i psim – nie zachwycalem sie tak jedzeniem.
Kiedy polknalem trzeci serdelek, stara kobieta wrocila do patelni. Nalozyla po dwa serdelki na dwie grube kroniki chleba lezace na stole. Niemal z czuloscia posmarowala je musztarda i nakryla kolejnymi kromkami, jak gdyby ukladala je do snu jak dzieci. Nie krepujac sie, rozwarla szczeki i ugryzla tak wielki kes kanapki, jaki tylko mogla pomiescic w ustach. Zacisnela zeby i gdy odjela od ust chleb, widniala w nim wielka, polkolista szczerba. Przypatrywalem sie temu z zazdroscia. Sprobowalem wskoczyc jej na kolana. Widok jej wielkich przezuwajacych szczek doprowadzal mnie wprost do szalenstwa. Konalem z glodu! Czy nie miala nade mna litosci?
Bella zasmiala sie i trzymajac mnie na dystans, pogladzila po lbie, nie dopuszczajac, bym dosiegnal klapiacymi szczekami kanapki. Mialem szczescie, poniewaz reszta serdelka wypadla spomiedzy kromek chleba na podloge. Rzucilem sie na niego natychmiast. Oblizalem sie i podnioslem leb, liczac na dokladke.
– No dobrze, lotrzyku. Widocznie jestes bardziej glodny ode mnie. – Usmiechnela sie i polozyla reszte kanapki na moj talerz na podlodze.
I tak ucztowalismy, ja i gruba kobieta, szczesliwi w swoim towarzystwie. Obydwoje w ciagu kilku sekund unicestwilismy wszystkie serdelki, usmiechajac sie do siebie z zadowoleniem i glosno mlaskajac.
Wciaz bylem glodny, ale przynajmniej zaspokoilem pierwszy glod. Wypilem troche wody, ktora Bella podsunela mi na talerzu do zupy, po czym wylizalem z jej rak resztki jedzenia. Prosilem o wiecej, ale mnie nie rozumiala. Dzwignela sie z krzesla i zaczela rozpakowywac siatki z zakupami, podczas gdy ja bacznie pilnowalem, czy na podloge nie spadna jakies okruchy. Ryzykujac zgniecenie przemykalem sie miedzy jej zdumiewajaco masywnymi nogami i choc nic jadalnego nie spadlo na podloge, bardzo mi sie spodobala ta zabawa.
Bella wstawila moj wylizany do czysta talerz do zlewu i zawolala, bym poszedl za nia. Poczlapalem do frontowego pokoju i wdrapalem sie na stara wersalke, ktora czuc bylo stechlizna. Bella takze osunela sie na nia z westchnieniem. Skoczylem jej na kolana, oparlem sie przednimi lapami o olbrzymie piersi i zaczalem z wdziecznoscia lizac jej twarz. Bylo to bardzo przyjemne uczucie. Bella glaskala mnie po grzbiecie. Po jakims czasie glaskanie stalo sie wolniejsze i rzadsze, a jej oddech coraz plytszy i spokojniejszy.
Niedlugo potem Bella dzwignela przypominajace pnie nogi na wersalke i wsparla glowe na oparciu. Prawie natychmiast zasnela. Jej chrapanie dzialalo na mnie dziwnie uspokajajaco. Wcisnalem sie miedzy gorujace brzuszysko i oparcie wersalki i niebawem sam zapadlem w sen.
Obudzilem sie nagle z uczuciem strachu. Znieruchomialem natychmiast, slyszac dzwiek przekrecanego w zamku klucza. Usilowalem wstac, ale moje lapy zaklinowaly sie miedzy stara kobieta a oparciem wersalki. Podnioslem leb i zaczalem szczekac na cale gardlo. Bella obudzila sie przerazona. Przez chwile rozgladala sie wokolo, nie mogac sobie przypomniec, gdzie sie znajduje.
„Bella, ktos probuje dostac sie do srodka!”, powiedzialem.
Oczywiscie nie rozumiala mnie i szorstko nakazala przestac szczekac. Bylem jednak zbyt mlody, zbyt pobudliwy, by sie uspokoic. Szczekalem coraz glosniej, coraz bardziej wyzywajaco.
Do srodka wtoczyl sie mezczyzna, roztaczajac wokol obrzydliwe wyziewy alkoholu. Bylem kilkakrotnie w barze z moim poprzednim panem i wprawdzie zapach alkoholu zawsze byl dla mnie nieprzyjemny, ale nie niepokojacy. Ten czlowiek jednak mial zla, chora won.
– Co jest, do cholery?
Mezczyzna potykajac sie ruszyl w nasza strone. Byl mlody, mial jakies trzydziesci, moze trzydziesci piec lat, zaczatki lysiny i rysy zapowiadajace, ze bedzie wygladac tak samo jak Bella. Mial nieporzadne, ale nie wymiete ubranie, nie nosil koszuli, lecz luzny sweter pod marynarka. W odroznieniu od grubokoscistej, wylewnej Belli byl niski i wstretny. Dla mnie oczywiscie byl olbrzymem, ale malym, obrzydliwym olbrzymem.
– Znow nie byles w pracy? – spytala Bella, jeszcze ociezala od snu.
Mezczyzna zignorowal ja i rzucil sie, by mnie schwytac. Usta wykrzywil w okropnym usmiechu. Zawarczalem i klapnalem zebami przed jego dlonia. Absolutnie nie spodobal mi sie ten czlowiek.
– Zostaw psiaka! – Bella odepchnela jego reke i spuscila nogi na podloge, przez co zsunalem sie w oproznione przez nia miejsce.
– I ty nazywasz to cos psem? – Mezczyzna trzepnal mnie po karku ze zlosliwoscia imitujaca zartobliwosc.