oczywiscie… ostatniego razu.
– Nie wiem. Mozliwe. Prawdopodobnie. Jak mowilam, Beechwood fascynowalo go w szczegolny sposob. Po tym skandalu tak naprawde spotkalam sie z Dominikiem tylko raz, kiedy umarl ojciec. Niech pomysle… to mogl byc rok 1948. Przyszedl po nalezna mu czesc spadku. Chetnie zrezygnowal ze wszystkich praw do rodzinnych interesow, ale byl zmartwiony tym, ze pozbawiono go nieruchomosci. Ojciec, raczej rozsadnie, pozostawil wszystko mnie. Pamietam, ze brat chcial kupic ode mnie Beechwood, ale odmowilam, przypomniawszy sobie, co przydarzylo sie tam w przeszlosci. Byl wsciekly, jak niegrzeczny maly chlopiec, ktory nie dostal obiecanej zabawki. – Usmiechnela sie, ale to bylo smutne wspomnienie. – Pozniej nie widywalam go czesto, zreszta nie mialam na to ochoty. Nie podobalo mi sie to, co sie z nim stalo.
– Co to bylo, panno Kirkhope?
Powaznie, choc z usmiechem, spojrzala na Bishopa.
– To moja tajemnica, panie Bishop. Ja tylko slyszalam opowiesci rozmaitych ludzi i nie mam dowodow, ze mowili prawde; ale bez wzgledu na to, czy mieli racje, czy nie, nie chce juz na ten temat rozmawiac. – Jej szczuple, biale dlonie scisnely szklanke, palce zlaczyly sie ze soba. – Dom przez wiele lat pozostawal pusty, dopoki nie zdecydowalam sie wystawic go na sprzedaz z innymi nieruchomosciami, ktore posiadalam. Nie bylam juz w stanie w skuteczny sposob prowadzic interesow i przekazalam obowiazki w bardziej odpowiednie rece. W dalszym ciagu bylam nominalnym czlonkiem zarzadu, ale praktycznie nie mialam wplywu na prowadzenie spolki. Sprzedalam nieruchomosci, gdy firma potrzebowala szybkiego zastrzyku gotowki, ale obawiam sie, ze przynioslo to jej tylko chwilowa ulge. Mimo to urzadzilam sie dostatecznie wygodnie. Niewiele spraw finansowych dotyczy mnie w tych ostatnich latach. Jest jedna pozytywna strona starosci – nie trzeba sie martwic o przyszlosc.
– Ale nie sprzedala pani Beechwood.
– Nie moglam, panie Bishop, po prostu nie moglam. Jak na ironie nikt nie chcial kupic tej jedynej posiadlosci, ktorej chcialam sie pozbyc! – Potrzasnela glowa z rozbawieniem. – Mozna to nazwac „Szalenstwem Kirkhope’ow” lub „Przeklenstwem Kirkhope’ow”. Zgodzilam sie nawet na calkowity remont domu, ale w dalszym ciagu nikt go nie chcial. Agenci kladli to na karb „zlej atmosfery”. Widocznie zdarza sie to od czasu do czasu w handlu nieruchomosciami. Dlatego wezwalismy pana, panie Bishop, zeby oficjalnie „oczyscil” pan dom.
– Powiedzialem wtedy agentowi, ze nie jestem egzorcysta.
– Ani nie wierzyl pan w duchy. Dlatego wlasnie wybrali pana. Agenci poinformowali mnie, ze czesto zyly wodne przechodzace pod domem, osiadanie terenu czy nawet kurczenie sie materialow budowlanych moga spowodowac te trudne do wytlumaczenia zjawiska.
– Wiele dziwnych zdarzen mozna wytlumaczyc przez dokladne zbadanie terenu, panno Kirkhope. Stukanie, otwieranie sie drzwi bez powodu, skrzypienie, jeki, pojawiajace sie kaluze wody, dziwny chlod w niektorych miejscach – zazwyczaj wszystkie te zjawiska mozna logicznie wyjasnic.
– No tak, agenci mieli pewnosc, ze odkryje pan przyczyne.
– Niestety, nie mialem okazji.
– Nie. Ale teraz chce pan znowu sprobowac? Skinal glowa.
– Za pani pozwoleniem.
– Ale pana motywy nie sa zupelnie takie same jak panny Kulek i jej ojca.
– Nie. Jacob Kulek i Jessica uwazaja, ze jest cos zlowieszczego w Beechwood. Chce udowodnic, ze sie myla.
– A ja myslalam, ze robisz to dla pieniedzy – z sarkazmem w glosie powiedziala Jessica.
– To takze.
Agnes Kirkhope zignorowala te nagla wrogosc pomiedzy swymi goscmi.
– Nie sadzi pan, ze Willow Road nadano juz dostateczny rozglos? Naprawde uwaza pan za konieczne ponowne rozgrzebywanie tej makabrycznej afery w Beechwood?
– Mowilem juz pani, ze zdanie Jacoba Kuleka bardzo sie liczy w kregu badaczy psychiki ludzkiej. Z tego co o nim wiem, nie nalezy do ludzi, ktorzy wydaja pochopne opinie czy tez snuja nieuzasadnione spekulacje. Uwaza, ze moglbym sobie jeszcze cos przypomniec z tego, co widzialem w Beechwood. Ja natomiast chcialbym zakonczyc to, co” rozpoczalem, i z osobistych powodow udowodnic, ze myli sie w sprawie tego domu.
– Obiecuje, ze dochodzenie utrzymamy w tajemnicy – powiedziala otwarcie Jessica. – Zanim podejmiemy jakies dzialania, zdamy pani dokladna relacje z tego, co tam odkryjemy.
– Jesli to zrobicie, a ja poprosze was, zebyscie juz nie zajmowali sie ta sprawa, czy spelnicie moja prosbe?
– Nie moge tego obiecac, panno Kirkhope. To bedzie zalezalo.
– Od tego, co tam odkryjecie?
– Tak.
Agnes Kirkhope glosno westchnela i wzruszyla ramionami, a nastepnie raz jeszcze zaskoczyla ich, mowiac:
– Swietnie. Tak niewiele spraw moze juz zainteresowac stara kobiete, moze to ozywi moje dosc nudne zycie. Zakladam zatem, ze bedzie pani oplacala pana Bishopa?
– Tak, oczywiscie -. odpowiedziala Jessica.
– Chcialabym wiedziec, dlaczego Dominie popelnil samobojstwo.
– Nie sadze, zeby udalo nam sie to odkryc – powiedzial szybko Bishop.
– Prawdopodobnie nie. Ale chyba bardziej niz pan wierze w tajemnice zycia, panie Bishop, pomimo panskiej profesji. No, ale zobaczymy.
– Wiec mozemy zaczynac? – spytala Jessica.
– Tak, moja droga, mozecie zaczynac. Jest tylko jeszcze jedna sprawa.
Bishop i Jessica jednoczesnie sie pochylili.
– Macie bardzo malo czasu na zakonczenie dochodzenia. Od dzis za cztery dni Beechwood zostanie zburzone.
ROZDZIAL SIODMY
Powoli nadchodzil zmierzch i mieszkancy Willow Road nerwowo zaslaniali okna, obawiajac sie ciemnosci, ktora moglaby zajrzec do ich domow. Na zewnatrz panowal teraz spokoj, ulice opuscili w koncu dziennikarze i reporterzy telewizyjni, zabierajac ze soba liczne notatki i materialy filmowe, zawierajace opinie i obawy zamieszkalych tu ludzi. Nie bylo juz takze gapiow, ktorzy na tej zwyczajnej, raczej szarej ulicy nie znalezli nic godnego uwagi. Chodnikiem przechadzalo sie dwoch posterunkowych – w jednym kierunku szli lewa strona ulicy, a wracali prawa – rozmawiajac cicho, uwaznie obserwujac kazdy mijany dom. Co dwadziescia minut jeden z nich nadawal przez krotkofalowke meldunek do bazy, ze panuje tu spokoj. Latarnie slabo oswietlaly ulice i panujaca miedzy nimi ciemnosc budzila groze w przechadzajacych sie policjantach, kazde zblizenie sie do strefy mroku potegowalo czujnosc.
Pod numerem 9 Dennis Brewer wlaczyl telewizor proszac zone, by odeszla od okna, przez ktore zerkala na ulice. Trojka ich dzieci, szescioletni chlopiec i siedmioletnia dziewczynka siedzacy na dywanie przed telewizorem oraz jedenastoletni chlopiec usilujacy odrabiac lekcje przy stole w salonie, z zaciekawieniem popatrzyla na matke.
– Chce tylko sprawdzic, czy policjanci jeszcze sa tutaj – powiedziala, zaslaniajac dokladnie okno.
– Nic sie juz nie zdarzy, Ellen – powiedzial poirytowany maz. – Do diabla, juz chyba nic wiecej nie moze sie zdarzyc.
Ellen usiadla obok niego na sofie, obserwujac kolorowe sylwetki na ekranie telewizora.
– Nie wiem, to wszystko jest takie dziwne. Nie lubie juz tej ulicy, Dennis.
– Mamy to juz poza soba. Nie musimy sie o nic martwic. Krecily sie tu te wszystkie skurwysyny, ale, dzieki Bogu, usunieto ich za jednym zamachem. Nareszcie bedziemy mieli troche spokoju.
– Oni nie mogli wszyscy byc oblakani, Dennis. To nie ma sensu.
– A co ma sens w dzisiejszych czasach. – Na chwile oderwal wzrok od ekranu i spojrzal na dzieci, ktore przygladaly sie im w napieciu.
– Patrz, co zrobilas – zaczal narzekac. – Przestraszylas dzieci.