dowiedziala. Czesto calymi godzinami przesiadywal w zimnej sypialni, wpatrujac sie badawczo w niewielki – dziesiec do osiemnastu cali, w zaleznosci od tego, jak zaciagniete byly zaslony – pas swiatla po drugiej stronie ulicy, gdy tymczasem w pokoju obok miniaturowy pociag furczac jezdzil w kolko; czul podekscytowanie, gdy mignela w oknie, serce mu zamieralo z zachwytu, kiedy pojawiala sie tam jej cala postac. W nagrode pewnej nocy zobaczyl ja tylko w staniczku i skapych figach. A raz, tylko raz, otrzymal supernagrode: dziewczyna zdjela w oknie biustonosz! Czasami zastanawial sie, czy naprawde nie wiedziala, jak wielkie pozadanie wywoluje jej mlode cialo, czy tez kokietowala go skrycie, czujac, ze kuli sie w mroku, gdy paradowala przed nim.
Eric siedzial jeszcze przez jakies dziesiec minut z twarza wcisnieta miedzy zaslony, tak by nie bylo go widac w swietle ulicznej latarni. Z doswiadczenia wiedzial, ze byla to stracona noc: nic wiecej juz nie zobaczy. Wpadnie tu jeszcze raz, moze dwa, aby upewnic sie, czy dziewczyna nie odslonila okna, ale byl pewny, ze wieczorne przedstawienie skonczylo sie. Skryl sie glebiej w ciemnosciach pokoju, gdy nagle pojawila sie w oknie. Serce mu walilo jak mlotem, lecz zorientowal sie, ze dziewczyna obserwuje tylko dwoch policjantow na ulicy. Na pewno to przez nich zaslonila okno. Wscibskie skurwysyny! Niechetnie odwrocil wzrok i przygnebiony wyszedl chylkiem z pokoju. Czasami marzyl o tym, by stac sie niewidzialnym lub posiasc umiejetnosc przenikania przez mury – wtedy moglby byc z nia, w jej pokoju.
Gdy otworzyl drzwi, zona odwrocila glowe od telewizora i przestala na chwile robic na drutach.
– Nie bawisz sie pociagami, kochanie? – spytala.
– Nie – odpowiedzial zalosnie. – Nie interesuja mnie dzisiaj, najdrozsza.
Na zewnatrz, ulica, przechadzalo sie dwoch policjantow.
– Cholernie zimny dzis wieczor, Del – powiedzial jeden z nich, chuchajac w rece.
– Nie rozumiem, dlaczego nie podeslali tu dodatkowego wozu patrolowego.
– Nie moga dawac samochodu na te sama ulice kazdej nocy. I tak nie jestesmy w stanie chronic calej okolicy. – Za to mamy mnostwo helmow.
– Co?
– Jest za malo samochodow do patrolowania ulic, ale za duzo helmow. W tym roku dostalem trzy nowe. Stare wyszczerbily sie podczas meczow.
– Jak to?
– Mecze sa zawsze, kiedy mam sluzbe. Juz czas, zeby przetrzymali tych cholernych gowniarzy przez pare tygodni, zamiast zwalniac ich za smieszna grzywne.
– No tak. Kiedys lubilem sluzbe podczas meczow pilki noznej. Wiec masz trzy helmy?
– I nowe radio. Jeden z tych gowniarzy uciekl z tym, ktore mialem. Tlum kibicow rozstapil sie przed nim jak Morze Czerwone, i zamknal przede mna, gdy go gonilem.
Szli przez chwile w milczeniu, odglos ich zgodnych krokow dodawal im otuchy na tej wyludnionej ulicy.
– Tak, jest ich mnostwo – zauwazyl Del.
– Czego, helmow?
– Taak, zglasza sie tylko za malo rekrutow. Jest mnostwo helmow. Wystarczyloby dla wszystkich. Takze radioodbiornikow.
– Za malo wozow patrolujacych.
– Tak. Za malo. Lepsze niz gwizdki.
– Co?
– Radia.
– O, tak. Gwizdki wyszly z uzycia, zanim nastalem.
– Ale nadal sa przydatne. Nigdy nie wiesz, kiedy radio wysiadzie.
Znow szli w milczeniu.
– Za duzo, wiesz?
– Czego, helmow?
– Nie, idioto. Pieprzonych kibicow. Ich jest za duzo, a nas za malo. Nie mozemy juz ich upilnowac. Kiedys na meczu bylo paru rozrabiakow. Teraz wiekszosc kibicow to chuligani. Za duzo ich, zeby dac sobie z nimi rade.
– Taak, mnostwo pomylencow.
– Wiekszosc idzie za przywodca. Ponosi ich nastroj stadionu.
– Wiem, co chcialbym z nimi zrobic. Del zaprotestowal.
– Nie wolno ci, synu. Oni sa tylko ofiarami warunkow, w jakich rosli.
– Warunkow? Nie widzialem, zeby ktorys z nich byl slaby czy anemiczny. Za to cholernie przydalyby sie im dobre ciegi.
– Zaraz, zaraz, to nie jest rozwiazanie. Nie powinnismy przysparzac klopotow naszym milym kolegom z wydzialu opieki spolecznej.
Szyderczy usmiech mlodszego policjanta przeslonily ciemnosci, jako ze wyszli wlasnie z jasnego kregu swiatla. Spojrzal w lewo, wpatrujac sie w duzy dom jednorodzinny, ktory wylonil sie z mroku.
– To miejsce przyprawia mnie o gesia skorke – zauwazyl.
– Eee, ja sie tam nie przejmuje.
– Jeszcze jedna banda wariatow. Del przytaknal.
– Wyglada na to, ze faktycznie jest tu ich troche. Mlodszy policjant popatrzyl w dol ulicy.
– Ciekaw jestem, czyja dzis kolej? Del usmiechnal sie.
– Nie, nalezy im sie troche spokoju. Mieli juz swoja dzialke klopotow. Nie sadze, zeby jakis morderca pozostal jeszcze w ktoryms z tych domow.
– Miejmy nadzieje, ze sie nie mylisz – powiedzial mlodszy, gdy szli dalej bacznie obserwujac ulice; mineli Beechwood i odglos ich krokow stopniowo cichl.
Julie nalala do filizanki troche mleka, nastepnie wypila lyczek, aby sprobowac, czy nie jest za gorace. Nie zmartwilaby sie, gdyby ten staruch poparzyl sobie gardlo, ale wtedy jeczalby przez cala noc. Nie byla pewna, czy by to wytrzymala.
Byla juz z nim szesc lat: szesc lat wyslugiwania sie, nianczenia, przymilania, sprzatania brudow, no i… tamtego. Jak dlugo jeszcze pociagnie? Kiedy po raz pierwszy przyslano ja tutaj z prywatnej agencji pielegniarek, sadzila, ze stary przezyje dwa, najwyzej trzy lata. Ale wystrychnal ja na dudka. Szesc lat! Ciagle kusilo ja, by wsypac cos do zupy albo do mleka, ale wiedziala, ze musi byc ostrozna. Okolicznosci bylyby zbyt podejrzane. Jego testament natychmiast skierowalby podejrzenia na nia. Nie bylo nikogo, komu moglby zostawic pieniadze. Wiedziala, ze nie byl bogaty, ale przeciez bez widocznego zrodla dochodu placil jej przez tyle lat pensje, no i mial ten dom, w ktorym mieszkali. O Chryste, gdyby w koncu umarl, zmienilaby dom we wspaniala posiadlosc. Moze w pensjonat dla kilku starszych osob. Byl z pewnoscia wystarczajaco duzy. Przy Willow Road bylo pare innych, podobnych posiadlosci – starych, wiktorianskich domow, ktore pamietaly lepsze czasy, ale stopniowo upodobnialy sie do otaczajacej je szarzyzny. Ale pomimo to mogl tu byc wspanialy dom starcow. Jakas piatka, szostka staruszkow, w miare zdrowych, zeby nie bylo problemow. I pare osob do pomocy. Juz nigdy wiecej nie bylaby sluzaca. Zarzadzalaby tylko zakladem. Ile pieniedzy ma ten staruch? Jej oczy blyszczaly chciwie w slabym kuchennym swietle. Dosc czesto wspominal, ze oszczedza, aby „uwic dla niej gniazdko”. Starala sie dowiedziec – oczywiscie podstepem – na ile oblicza koszt takiego „gniazdka”, ale ten glupiec szczerzyl sie tylko i dotykal pomarszczonym palcem nosa. Przebiegly, stary sukinsyn.
Postawila kubek z mlekiem na tacy, na ktorej byla juz buteleczka z lekarstwem, lyzeczka i zestaw pigulek. Boze, rozpadlby sie, gdyby go tylko podniosla i potrzasnela nim – a to nie byloby trudne dla osoby o jej posturze, tym bardziej ze z niego zostala juz tylko skora i kosci. Polowy tych pigulek w ogole nie potrzebowal, ale dawaly mu poczucie, ze ktos sie nim opiekuje. Byly wystarczajaco nieszkodliwe. Zatem jak dlugo jeszcze? Jak dlugo bedzie zyl ten uparty, stary glupiec? I jak dlugo ona wytrzyma przy nim? Cierpliwosci, Julie, powiedziala do siebie. Oplaci sie czekac. O Boze, zatanczy chyba na jego cholernym grobie. Moze zima go wykonczy. Ten nedzny stary kutwa nie wierzyl w centralne ogrzewanie, a elektryczny kominek z pojedyncza spirala, ktory trzymal w pokoju, ogrzewal tylko ‘fragment dywanu. Czesto wietrzyla sypialnie, gdy szla po zakupy, a w srodku nocy, kiedy spal, zakradala sie do pokoju, zeby otworzyc okno, pamietajac zawsze, aby je zamknac wczesnym rankiem, zanim sie obudzi. Jesli nie dostanie zapalenia pluc przed koncem zimy, to juz chyba nigdy nie umrze, bedzie zyl zawsze. Ale musiala uwazac: czasami miala wrazenie, ze nie byl az tak zgrzybialy, jak udawal.
Wziela tace z kuchni i zaczela wchodzic na gore do sypialni. Niemal sie potknela na nie oswietlonych schodach, rozlewajac mleko na tace, i cicho przeklela jego skapstwo. Caly dom byl ledwo oswietlony, poniewaz nie pozwalal uzywac mocniejszych zarowek. Nawet gdy jakas sie przepalila, trudno bylo jej uzyskac zgode na kupno nowej.