Ukrywajac swoja irytacje, usmiechnal sie do nich uspokajajaco, a nastepnie powrocil do ogladania telewizji.
Pod numerem 18 Harry Skeates zamknal wlasnie za soba frontowe drzwi.
– Jill, jestem juz w domu! – zawolal. Zona szybko wyszla z kuchni.
– Spozniles sie – powiedziala i zaniepokoil go jej pelen napiecia glos.
– A tak, wypilem jednego z Geoffem na stacji. Wszystko w porzadku?
– Och, jestem troche zdenerwowana. Pocalowal ja w policzek.
– Nie masz sie czym denerwowac, gluptasie. Policjanci patroluja ulice.
Wziela od niego plaszcz i powiesila w szafie pod schodami.
– Wszystko jest w porzadku, gdy jestes w domu. Boje sie tylko, kiedy jestem sama. Ta ulica troche mnie przeraza. Harry zasmial sie.
– Stary Geoff jest calkowicie pochloniety ta sprawa. Zastanawia sie, kogo teraz zakatrupia.
– To wcale nie jest smieszne, Harry. Innych sasiadow nie znam zbyt dobrze, ale pani Rowlands zawsze byla bardzo mila, kiedy z nia rozmawialam.
Harry noga przesunal teczke, pozostawiona w holu, i wszedl do kuchni.
– O rany, zeby w ten sposob zabic! Poderznac gardlo maszyna do strzyzenia zywoplotow. Ten facet musial byc stukniety.
Jill wlaczyla elektryczny czajnik.
– Nie bardzo go lubilam. Mysle, ze jego zona takze, zebys posluchal, jak o nim mowila. Opowiadala, ze nienawidzil jej psa.
– Ja tez nie przepadam za pudlami.
– Ale zeby to zrobic biednemu zwierzeciu…
– Zapomnij o tym, kochanie. Juz po wszystkim.
– Tak samo mowiles w zeszlym tygodniu. Potrzasnal glowa.
– Wiem, ale kto mogl przypuszczac, ze jeszcze cos takiego moze sie wydarzyc. To wszystko trudno wytlumaczyc. W kazdym razie, teraz jestem absolutnie przekonany, ze to juz koniec. Napijmy sie lepiej herbaty, dobrze?
Odwrocila sie, siegajac do szafki. Chciala w to wierzyc.
Pod numerem 27 starszy mezczyzna lezal w lozku i drzacym glosem rozmawial z pielegniarka.
– Julie, sa tam jeszcze?
Pielegniarka zaciagnela zaslony i odwrocila sie, by spojrzec na starca.
– Tak, Benjaminie. Wlasnie przeszli.
– Przez wszystkie lata, odkad tu mieszkam, nigdy nie byly potrzebne patrole policyjne.
Podeszla do lozka, obok ktorego stala nocna lampka, rzucajaca na rog pokoju swoj olbrzymi cien, tworzacy gleboka, czarna proznie.
– Czy napilbys sie teraz mleka? – zapytala cicho. Usmiechnal sie do niej. W slabym swietle jego stara, pokryta zmarszczkami twarz przypominala pozolkly pergamin.
– Tak, moze troche. Julie, zostaniesz ze mna dzisiaj wieczorem, prawda?
Pochylila sie nad nim w wykrochmalonej sukni, ktora nosila zamiast fartucha, i przyciskajac obfite piersi do oparcia lozka, poprawila posciel wokol jego ramion.
– Oczywiscie, ze zostane, przeciez obiecalam.
– Tak, obiecalas.
Siegnal po jej pulchna, lecz jedrna dlon.
– Jestes dla mnie dobra, Julie – powiedzial. Poklepala go po rece i wsunela ja z powrotem pod koc, ukladajac jego watle, starcze cialo.
– Zostaniesz ze mna, prawda? – spytal.
– Przeciez powiedzialam, ze zostane – odpowiedziala cierpliwie.
Ulozyl sie wygodnie w lozku, naciagajac koc na ramiona.
– Mysle, ze napilbym sie teraz troche goracego mleka – westchnal.
Pielegniarka wyprostowala sie, kropelki potu blyszczaly na delikatnych wloskach nad jej gorna warga. Przeszla przez pokoj i cicho zamknela za soba drzwi.
Pod numerem 33 Felicity Kimble patrzyla gniewnie na ojca.
– Dlaczego nie moge wyjsc, tato? To jest swinstwo.
– Powiedzialem, ze nie wolno ci wychodzic wieczorem – tlumaczyl zmeczonym glosem Jack Kimble. – Nie chce, zebys wychodzila z domu, gdy dzieja sie takie rzeczy.
– Ale ja mam juz pietnascie lat, tato. Jestem wystarczajaco dorosla, potrafie sama sie soba zaopiekowac.
– Nikt nie jest na tyle dorosly, aby byl bezpieczny w dzisiejszych czasach. Powtarzam: nigdzie nie pojdziesz.
– Mamo! – zawolala placzliwym glosem.
– Felice, ojciec ma racje – powiedziala matka lagodniejszym niz maz tonem. – Nie zdajesz sobie sprawy, jacy ludzie kreca sie teraz po okolicy.
– Ale co sie moze stac? Przed domem sa gliny!
– Policja, Felice – poprawila ja matka.
– Poza tym Jimmy odwiezie mnie do domu.
– Tak – powiedzial ojciec skladajac gazete. – I to jest jeszcze jeden powod, zebys nie wychodzila z domu.
Felicity spojrzala na nich, zagryzajac wargi. Bez slowa opuscila pokoj, po drodze, niby to przypadkowo, kopiac wieze, ktora z klockow Lego budowal jej braciszek.
– Moze powinnismy pozwolic jej wyjsc, Jack – spytala matka, pomagajac placzacemu synkowi pozbierac plastikowe cegielki.
– Och, nie zaczynaj od nowa – powiedzial Jack, kladac gazete na kolanach. – Gdy sie tylko tu troche uspokoi, bedzie mogla wychodzic, kiedy tylko zechce. Oczywiscie pod warunkiem, ze wroci o przyzwoitej porze.
– Ale oni sa teraz inni, Jack. Bardziej niezalezni.
– Do cholery, za bardzo niezalezni, jesli chcesz znac moje zdanie.
Na gorze, w swoim pokoju, Felicity zapalila swiatlo i rzucila sie na waskie lozko.
– Glupi, starzy kretyni – powiedziala glosno. Traktuja ja, jakby miala dziesiec lat. A przeciez chciala pojsc tylko na pare godzin do klubu. Jimmy bedzie na nia czekal. Miala juz tego dosyc. W szkole traktuja ja jak dziecko, w domu traktuja ja jak dziecko. A byla juz kobieta. Spojrzala na swoje wypuklosci, aby sie upewnic. Zadowolona, przewrocila sie na lozku i walnela w poduszke zacisnieta piescia. Cholerna, glupia ulica, ludzie morduja sie nawzajem przez caly czas. Pomyslala ze smutkiem o zastrzelonych tak niedawno dwoch braciach, ktorzy mieszkali w sasiedztwie; mlodszy z nich wygladal calkiem sympatycznie, nawet jej sie podobal. Nie znaczy to, ze tata byl dobrego zdania o ktoryms z nich. W kazdym razie teraz obaj nie zyja, mlodszy zmarl na skutek odniesionych ran zaledwie wczoraj, nieomal w tym samym czasie, co jego ojciec. Co za strata! Felicity wyskoczyla z lozka i podeszla do przenosnego kasetowego magnetofonu. Przewinela znajdujaca sie w nim tasme i wcisnela przycisk. Rozlegla sie cicha, powolna muzyka podkreslajaca raczej niz wyolbrzymiajaca rytm – taka lubila najbardziej. Poruszala sie w takt piosenki, pochlonieta jej slowami, zapominajac na chwile, jak bardzo byla obrazona na rodzicow. Tanczac, nieswiadomie zblizyla sie do okna; zatrzymala sie, gdy ujrzala swe odbicie w ciemnej szybie. Przycisnela do niej twarz i oslaniajac dlonmi oczy, zrobila ciemny tunel, przez ktory mogla patrzec. Przechodzacy pod domem dwaj policjanci zerkneli w gore i poszli dalej. Felicity obserwowala ich, dopoki nie znikneli w mroku ulicy. Zamyslona zasunela kotary.
Naprzeciwko, pod numerem 32, Eric Channing jeknal z rozczarowania. Okno domu po drugiej stronie ulicy bylo jedynie slabo oswietlonym prostokatem. Na ogol dziewczyna tylko czesciowo zaciagala zaslony, prawdopodobnie nie zdajac sobie sprawy, ze moze byc widziana z sypialni po przeciwnej stronie ulicy. W ciagu ostatniego roku Eric spedzil wiele czasu na jej podgladaniu. Na dole jego zona myslala, ze w malym pokoju obok sypialni bawi sie zbudowana przez siebie kolejka. Eric wiedzial, ze Veronica traktuje jego kolejki jak dziecinna rozrywke trzydziestoosmioletniego mezczyzny, dzieki niej jednak – jak czesto powtarzala w towarzystwie – nie mial czasu na robienie innych glupstw. To czesto bylo bardzo ryzykowne, gdy z oczami przyklejonymi do szyby, z uszami przyszpilonymi do schodow nasluchiwal krokow swojej zony. W kazdej chwili gotow byl wybiec cicho na podest i udawac, ze wlasnie wyszedl z lazienki, kiedy uslyszy, ze otwieraja sie drzwi salonu. Zrobilaby mu pieklo, gdyby sie