– Chris! – zawolala.
– Jestem tutaj.
Jessica wpadla do pokoju obok. Bishop, odwrocony do niej plecami, robil jakies notatki na ukonczonym przed chwila szkicu.
– Chris, temperatura w pokoju obok gwaltownie spada. To nieprawdopodobne. Widac, jak rtec opada.
Nagle uswiadomila sobie, jak bardzo jest jej zimno.
Odwrocil sie zdziwiony i szybko podszedl do termometru, znajdujacego sie w tym pokoju.
– O Boze, masz racje. Tu jest ponizej dwunastu stopni.
Nagly krzyk poderwal ich na nogi. Rozlegl sie w pokoju na dole, dotarl na schody i echem odbil sie od scian polpietra.
Przez chwile wpatrywali sie w siebie, oniemiali z przerazenia, a nastepnie nieomal jednoczesnie popedzili w kierunku schodow. Bishop dotarl do nich pierwszy i zbiegajac ujrzal przed soba zamazana plame – cienie zwisajace przed nim jak pajeczyna. Jessica zobaczyla, ze unosi reke do twarzy, jakby chcial zdjac niewidzialna zaslone. Podeszla blizej, ale nie dostrzegla zadnej przeszkody.
W polowie drogi Bishop niemal sie potknal, omijajac stopien, jakby chcial ominac cos, co tam lezalo. Jessica nic nie zauwazyla.
Na koncu schodow przeskoczyl przez barierke i chwiejnym krokiem, wyraznie oszolomiony, zblizyl sie do przeciwleglej sciany. Jessica zlapala go i trzymala mocno. Pobiegli przed siebie, gdy kolejny krzyk przeszyl nagle powietrze. Dotarli do pokoju, w ktorym zostawili Kuleka i kobiete. Bishop przekroczyl prog i opadl na kolana, krew odplynela mu z twarzy.
Pokoj byl pelen ludzi. Ciala, w wiekszosci nagie, skrecone i powykrzywiane przedsmiertnymi drgawkami, twarze zastygle w nieprawdopodobnych grymasach, jakby chcialy wykrzyczec swoj bol, a nie mogly wydobyc zadnego dzwieku. Blisko Bishopa, nieomal w zasiegu jego reki, z glowa wykrecona do tylu i oczami blagalnie wpatrzonymi w sufit 95 chwiala sie kobieta. Bluzke miala odpieta, guziki oderwane, obfite piersi rozchylaly brzegi materialu. Poza bluzka nie miala nic na sobie i jej zmyslowe uda miotaly sie w jakims dziwnym paroksyzmie. Palce sciskaly mala szklaneczke, gdy mocniej zacisnela reke, widac bylo jej zbielale kostki. Szklanka pekla i kilka kropli plynu zmieszalo sie z krwia, ktora trysnela ze skaleczonej reki. Bishop cofnal sie, kiedy krew opryskala mu twarz, i odsunal sie, gdy kobieta upadla. Lezala przed nim, a jej plecy wciaz drgaly.
Rozgladal sie po pokoju, z rosnacym przerazeniem obserwujac kolejne makabryczne sceny. Na podlodze, nie dalej niz piec stop od niego, lezalo, jedno na drugim, troje ludzi polaczonych w nierozerwalnym uscisku. Nagie ciala dygotaly, nie wiedzial jednak – w bolu czy w ekstazie. Kobieta z szeroko rozrzuconymi nogami obejmowala dwoch lezacych na niej mezczyzn. Pierwszy tkwil w niej gleboko, poruszajac rytmicznie biodrami, zgodnie z ruchami lezacego na nim drugiego mezczyzny, ktory, zespolony z nim, kurczowo trzymal sie jego plecow. W zwroconej w strone Bishopa twarzy kobiety widac bylo szkliste oczy, jakby znajdowala sie pod wplywem narkotyku. Ociezalym krokiem zblizyl sie do nich muskularny mezczyzna, rozchylil ubranie i obnazyl genitalia. Zmierzwione wlosy i broda zakrywaly mu twarz, ale Bishop zauwazyl, ze mial niespokojne, dzikie oczy. Trzymal dlugie, podobne do dzidy narzedzie o czarnym, zwezajacym sie ostrzu, ktore oparl o plecy najwyzej lezacego mezczyzny, pchajac je powoli, dopoki z przebitej skory nie trysnela pierwsza kropla krwi. Nagi mezczyzna nie zwracal uwagi na bol, wciskajac sie coraz glebiej w partnera. Brodacz przesunal rece ku gorze i oburacz zlapal plaski uchwyt dzidy. Bishop wiedzial, co teraz nastapi, otworzyl usta, by krzyknac, ale glos uwiazl mu w gardle. Brodacz pchnal mocno i dlugie czarne ostrze zniklo, zaglebiajac sie w cialach, dzida zanurzajac sie coraz bardziej w czerwonej fontannie powoli znikala, az w koncu juz tylko cale dzielily zakrwawione rece mezczyzny od plecow jego ofiary. Wszystkie trzy ciala zesztywnialy w szoku, potem znow zaczely dygotac, ale ich ruchy nie byly juz harmonijne, kazde drgalo wlasnym, narastajacym rytmem, zanim wszystkie nie skamienialy w bezruchu. Bishop widzial, jak brodaty mezczyzna smieje sie, chociaz ciagle nie dochodzil go zaden dzwiek.
Na zniszczonej kanapie, ktora stala pod szerokim oknem, mloda, prawdopodobnie dwudziestoparoletnia dziewczyna walczyla z dwoma mezczyznami. Trzymali ja za rece i nogi. Spodnice miala podwinieta dookola talii, a kleczaca przed nia kobieta starala sie wepchnac jakis duzy przedmiot pomiedzy jej uda. Dziewczyna patrzyla na nia blagalnym wzrokiem i Bishop zauwazyl, ze jej usta zostaly zaklejone tasma. Wygiela cialo w luk, a uwieziony koniec przedmiotu uniosl sie wraz z nim. Bishop wyciagnal w jej strone rece, ale wydawalo mu sie, ze jest zanurzony w kleistej mazi, ktora hamuje jego ruchy i oslabia sily. Widzial, jak kobieta naciska spust dubeltowki, a gdy zobaczyl rozpryskujace sie przez ubranie czesci ciala dziewczyny, zamknal oczy. Nawet huk wystrzalu nie dotarl do niego.
Otworzyl oczy, gdy czyjas reka dotknela jego ramienia. Obok stala Jessica, jej wargi poruszaly sie.
Jakis mezczyzna stal za drzwiami, na jego twarzy widac bylo oblakany usmiech. Z kacikow warg splywaly mu kropelki plynu; szklanka, ktora wypuscil z palcow, upadla na podloge i nie tlukac sie potoczyla do przodu, i polkolem znow do tylu. Mezczyzna osunal sie po scianie, wciaz sie usmiechajac, ale gdy znalazl sie na podlodze, jego wargi wykrzywil grymas bolesnego przerazenia. Wciaz wsparty plecami o sciane wolno przewrocil sie na bok; przypominalo to ruch minutowej wskazowki na tarczy zegara. Wierzgnal raz, moze dwa razy, broda oparla sie o szyje, gdy szczeki rozwarly sie na cala szerokosc, i tak pozostaly, nawet po jego smierci.
Grupa mezczyzn i kobiet, trzymajac sie za rece, siedziala wokol stolu w przeciwleglym koncu pokoju. Czekali cierpliwie, podczas gdy jeden z mezczyzn wolnym krokiem przechodzil za ich plecami i mijajac ich, po kolei, podrzynal im gardla rzeznickim nozem. Kazde z nich trzymalo dlon umierajacego przed nim mezczyzny lub kobiety, dopoki smierc nie rozluznila uscisku. Wkrotce nie bylo juz zlaczonych rak, gdyz ciala opadly na stol lub zsunely sie z krzesel. Mezczyzna, ktory ich pozabijal, pewna reka przeciagnal nozem po wlasnym gardle, zalewajac piersi krwia; gdy nogi ugiely sie pod nim, upadl twarza na podloge.
Bishop probowal sie podniesc, Jessica ciagnela go za ramie, by mu pomoc. Z fotela, w ktorym poprzednio siedzial Jacob Kulek, przypatrywal sie mu mezczyzna. Mial szczupla twarz, ziemiste, zapadniete policzki i nienaturalnie wylupiaste oczy, jakby cierpial na zapalenie opon mozgowych. Waskie, nieksztaltne usta wykrzywial grymas, ktory mogl oznaczac zarowno usmiech, jak i szyderstwo. Czarne, rzadkie wlosy, zaczesane do tylu, sprawialy wrazenie, ze dzieli je ogromna odleglosc od przerzedzonych brwi. Lokcie spoczywaly na oparciach fotela, uniesione dlonie obejmowaly mala szklanke z przezroczystym plynem. Mial otwarte usta i wydawalo sie, ze cos mowi, w koncu odwrocil wzrok od Bishopa i spojrzal na znajdujaca sie w poblizu pare. Kobieta trzymala glowe mezczyzny miedzy swoimi udami, podczas gdy on wpychal sie jej do gardla. Byli starzy, pomarszczona skora zwisala im z wystajacych kosci; mieli siwe, kruche wlosy.
Z drewnianym mlotkiem w rece zblizyl sie do nich brodaty mezczyzna, ktory zasmial sie, gdy pod wplywem silnego uderzenia pekla czaszka starca i zaklinowala sie miedzy chudymi nogami partnerki. Brodacz kleknal obok pary starcow i walil mlotkiem w posladki mezczyzny, lezaca pod nim kobieta nagle zaczela walczyc, by uwolnic sie od dlawiacego ja czlonka. Miotala glowa to w jedna, to w druga strone, ale sila uderzen wpychala go coraz glebiej, duszac ja, unieruchamiajac jej szyje pod dziwnym katem. Nie wiadomo, czy przyczyna jej smierci bylo ostatecznie uduszenie, zlamanie kregow szyjnych czy po prostu szok.
Brodacz smial sie wesolo, okladajac razami nieruchome juz ciala. Nagle przestal, spojrzal na mezczyzne siedzacego w fotelu, ktory cos do niego mowil, Bishop jednak nie slyszal slow. Z mlotkiem w rece brodacz podsunal sie na kolanach do siedzacego mezczyzny, ktory podal mu szklanke z jakims plynem. Brodacz wzial ja z wahaniem i przyjrzal sie zawartosci. W koncu wypil.
Usmiech – a moze szyderstwo – poglebil sie na twarzy siedzacego mezczyzny, ktory znowu spojrzal na Bishopa. Z kolan podniosl jakis przedmiot, ktorego Bishop wczesniej nie zauwazyl. Ciezki i czarny. Pistolet. Mezczyzna rozejrzal sie uwaznie po pokoju, az w koncu jego wylupiaste oczy zatrzymaly sie na Bishopie. Poruszyl wargami i wlozyl w szeroko otwarte usta lufe pistoletu, a nastepnie wepchnal ja gleboko do gardla. Teraz wszystko dookola Bishopa rozgrywalo sie jak na zwolnionym filmie, zmagania nabieraly wdzieku, przypominajac balet smierci. Trwalo to wieki, zanim palec mezczyzny zacisnal sie na spuscie, pociagnal go mocno; pistolet szarpnal: plomien rozjasnil wnetrze ust samobojcy, tak ze Bishop zobaczyl, jak pojawia sie dziura, mogl niemal sledzic wzrokiem wedrujaca przez glowe mezczyzny kule, ktora wybuchla po drugiej stronie czaszki, wyrzucajac w powietrze kawalki mozgu, sluzu i krwi, rozpryskujace sie wysoko za nim na scianie, pozostawiajac na niej czerwona maz splywajacej materii.
Bishop patrzyl na poruszajacy sie wzor, tropil wzrokiem szlak krwi wolno splywajacej z powrotem do mezczyzny znajdujacego sie na dole. Ale to juz nie byl ten sam mezczyzna. Mial tak samo wytrzeszczone oczy, ale przyczyna tego byl strach. Strach przed czyms niewidzialnym, co mogl tylko wyczuc, a nie zobaczyc, gdyz byl slepy. Mezczyzna, ktory siedzial teraz w fotelu, byl Kulek.