niesamowity dar wyciagania czarnych dwojek, podpierajacych slabe skadinad karty, lecz pani Kirkhope byla zdecydowana odegrac piec funtow, ktore stracila tego popoludnia. Jednej jedynej karty brakowalo jej do wygranej. Jeknela glosno, gdy Anna stuknela w stol i rozlozyla przed swoja pania karty z nieuchronna czarna dwojka, zastepujaca dame kier, ktora miala pani Kirkhope. Dlaczego nie wziela z talii paru przydatnych kart, w czasie gdy Anna poszla otworzyc drzwi!
Panna Kirkhope spojrzala na dwie kobiety, na jej twarzy i w jej glosie znac bylo rozdraznienie.
– Chcialy mi panie cos powiedziec na temat Dominica? – zapytala bez zadnego wstepu.
– Czy wiedziala pani, ze byl parafiliatykiem? – spytala jeszcze bardziej obcesowo nizsza kobieta.
– Kim?
Panna Kirkhope cofnela sie, gdy uslyszala lodowaty glos kobiety.
– Parafiliatyk – powiedziala wyzsza, usmiechajac sie slodko – to osoba, ktora oddaje sie anormalnym praktykom seksualnym.
Panna Kirkhope odruchowo dotknela szyi. Otrzasnawszy sie szybko, stanowczym krokiem przeszla na srodek pokoju i spojrzala na nie.
– Domyslam sie, ze chodzi o szantaz – wyrzucila z siebie.
Wyzsza siegnela po torebke i powiedziala uprzejmie:
– Och nie, panno Kirkhope. O cos znacznie gorszego.
ROZDZIAL TRZYNASTY
Bishop zatrzymal sie na najwyzszym stopniu schodow i rozejrzal dokola. Po prawej stronie znajdowaly sie drzwi, prowadzace do pokojow w kwadratowej czesci domu; po lewej – balustrada antresoli, wychodzaca na dolny hol i schody na gore.
– Panie Braverman! – zawolal znowu Bishop.
Zaklal pod nosem. Czy dom jest pusty? Czy halasy, ktore slyszal, sa normalne dla tego domu? Czy tez zamieszkaly tutaj wedrujace duchy, ktore rzekomo wywolal wlasciciel? Jeszcze jedna proba i zrezygnuje. Braverman powinien tu byc i czekac na niego.
Slaby deszcz zaczai stukac o szyby.
– Czy jest ktos w domu?
Bum, bum, bum, bum, bum. Czerwona, gumowa pilka odbijajac sie o schody i nabierajac predkosci spadala na dol, az w koncu uderzyla w przeciwlegla sciane. Odbila sie i spadla z powrotem na schody; tracac rozped podskakiwala coraz nizej, pozniej potoczyla sie znowu pod sciane i wolno zatrzymala.
Bishop wyciagal szyje, zeby zobaczyc, co dzieje sie na gorze. To na pewno dzieci chca mu splatac figla.
– Przyszedlem spotkac sie z panem Bravermanem. Mozecie mi powiedziec, gdzie on jest? Nic, tylko jakis ruch. Szuranie nog? Bishop mial juz tego dosc. Przeskakujac po dwa schodki, wszedl na gore, gwaltowne ruchy wyrazaly jego zniecierpliwienie.
Gdyby sprobowali go zabic od razu, na pewno by sie im to udalo; ale chcieli sie nacieszyc jego agonia, rozkoszowac jego cierpieniem. Dlatego uderzenie w glowe bylo zbyt slabe.
W drzwiach ukazal sie mezczyzna, na wysokosci ramienia trzymal dwururke wycelowana w twarz Bishopa. Do tej pory mezczyzna dobrze sie bawil i usmiechnal sie na mysl o tym, co ma nastapic. Bishop z otwartymi ustami i przerazeniem w oczach zamarl na podescie, kiedy z innych drzwi wyszla kobieta; jej uniesiona reka, w ktorej trzymala mlotek, zaczela juz opadac.
– Oglusz go – powiedzial do niej maz. – Uderz go w glowe tuz za uchem, tak zeby go tylko ogluszyc. Wtedy bedziemy z nim mieli troche zabawy, zanim umrze.
Uderzenie odrzucilo Bishopa na bok, ale poniewaz juz wczesniej zauwazyl gotujaca sie do ataku kobiete, instynktownie schylil glowe, widzac opadajacy mlotek, tak ze orez zeslizgnal sie tylko po czaszce, nie czyniac wiekszej krzywdy. Bishop oparl sie o sciane i poczul, ze stacza sie po schodach. Kobieta byla zbyt blisko, ich nogi splataly sie i pociagnal ja za soba, przed nimi z loskotem zsuwal sie po drewnianych schodach mlotek. Wrzeszczala, gdy spadali i w koncu stoczyli sie na dolny podest.
– Glupia suka! – mezczyzna ze strzelba zaklal cicho. – Zaufaj jej, a wszystko spieprzy!
Znowu podniosl strzelbe i wycelowal w walczaca na dole pare.
– Odsun sie od niego, ty glupia krowo! Musze go widziec, zeby strzelic! – ryknal. – Bishop musi zginac na miejscu.
Kobieta starala sie uwolnic z plataniny rak i nog, i Bishop, oszolomiony, zobaczyl wycelowana w siebie dwururke. Przyciagnal do siebie wijaca sie kobiete w momencie, gdy jeden z czarnych otworow eksplodowal z blyskiem. Naboj trafil ja w piersi, drobne odlamki przesuwaly sie, rozrywajac jej cialo i szarpiac ubranie Bishopa. Nie przestawala krzyczec, gdy turlajac sie probowal uwolnic sie od niej.
Mezczyzna na gorze nie wydawal sie zbytnio wstrzasniety, byl po prostu wsciekly, kiedy opuscil strzelbe i znow ja podniosl. Tym razem celowal uwazniej. Bishop zobaczyl mlotek, oparty o ostatni schodek. Ciagle kleczac chwycil go i cisnal w kierunku stojacego na gorze mezczyzny. To byl szalenczy, niecelny rzut, ale mezczyzna odruchowo schylil glowe, dajac Bishopowi mozliwosc poderwania sie na nogi i ucieczki. Drugi strzal zgruchotal podloge, tuz za nim. Wiedzac, ze nie zdazy dostac sie na dol, do drzwi frontowych, zanim mezczyzna naladuje bron, wybiegl przez drzwi wychodzace z antresoli, modlac sie, aby z tylu domu byly inne, prowadzace na dol schody. Uciekajac ta droga, bedzie przynajmniej nieco osloniety. Znalazl sie w pokoju, w ktorym stalo male lozko, podbiegl do znajdujacych sie na wprost niego drzwi i wpadl do nastepnego pokoju, w ktorym poza lozkiem prawie nic nie bylo. Pokonal kolejne drzwi i stanal w ciemnym, waskim korytarzu. Schody prowadzily w dol, do zamknietych drzwi.
Slyszal odglos biegnacych krokow tuz za soba; mezczyzna obrzucal go przeklenstwami. Bishop pognal schodami na dol, zeslizgujac sie z ostatnich schodkow, wpadl z hukiem na drzwi. Macal w mroku, szukajac klamki, w koncu znalazl ja i gwaltownie nacisnal. Byly zamkniete. Cien na gorze zaslonil wpadajace na schody nikle swiatlo.
Bishop usiadl na drugim schodku i kopnal drzwi. Odskoczyly, z framugi posypaly sie drzazgi. Chwiejnym krokiem wszedl do srodka, zatrzaskujac za soba drzwi, by nie dosiegly go strzaly z gory. Znalazl sie w kuchni, z ktorej bylo tylne wyjscie.
Ze schodow dochodzil ciezki tupot zblizajacych sie krokow. Podbiegl do tylnych drzwi; az jeknal z zawodu – one takze byly zamkniete. Gwaltownie rzucil sie z powrotem przez kuchnie i wtedy otworzyly sie drzwi prowadzace ze schodow. Mezczyzna byl juz prawie w srodku, kiedy trzasnely w niego przygniatajac mu strzelbe do piersi, glowa stuknela o framuge. Bishop chwycil wystawiona ku niemu lufe i, z calej sily przyciagnal ja do drzwi. Mezczyzna probowal sie uwolnic, ale byl w niewygodnej pozycji – glowe mial przekrecona w bok, piersi miazdzyla mu dociskana drzwiami strzelba.
Oszolomienie zaczelo powoli mijac i Bishop skoncentrowal sie na tym, aby jak najmocniej dociskac drzwi, utrzymujac swoja przewage. Nie wiedzial, co przez to osiagnie. Nie moga przeciez tak stac przez caly dzien. Twarz mezczyzny stawala sie purpurowa, gdy probowal odepchnac drzwi; jego szeroko rozwarte, zwrocone na Bishopa oczy jarzyly sie nienawiscia. Mial otwarte i wykrzywione usta, z gardla dobywal sie charczacy dzwiek. Bishop poczul, ze drzwi przesuwaja sie w jego strone, powoli pchajac go do tylu. Podwoil wysilki, zapierajac sie o wylozona plytkami podloge w kuchni i naciskajac ramieniem na drewniana konstrukcje.
– Wrzasnal z przerazenia, gdy drzaca reka chwycila go z tylu za wlosy. Odwrocil sie gwaltownie i zobaczyl przed soba chwiejaca sie kobiete, z jej twarzy i piersi saczyla sie krew. Weszla do kuchni innymi drzwiami, ktore otwieraly sie zapewne z korytarza. Nagle drzwi za nim gwaltownie sie rozwarly i rzucily go na okaleczona kobiete. Upadla na rece i kolana; splywajaca z niej krew tworzyla na podlodze gleboka, czerwona kaluze.
Bishop wzial zamach, nie majac nawet czasu spojrzec na biegnacego przez kuchnie mezczyzne. Trafil go lokciem w nasade nosa, gwaltownie powstrzymujac jego natarcie. Wycelowana w niego dwururka pomogla mu podjac decyzje – zostac czy uciekac. Nie mial wyboru: musial walczyc, ucieczka bylaby samobojstwem.
Podbil strzelbe do gory i rzucil sie na mezczyzne. Przewrocili sie na znajdujace sie za drzwiami schody, zaciskajac rece na strzelbie, ktora obaj trzymali. Bishop dzwignal sie na nogi i mezczyzna podniosl sie wraz z nim. Z rozpedu popchnal Bishopa do tylu. Szamoczac sie znow znalezli sie w kuchni i Bishop poslizgnal sie na rozlewajacej sie kaluzy krwi. Upadl na kolana i w jednej chwili jego napastnik znalazl sie tuz nad nim, przysuwajac swa wykrzywiona twarz na odleglosc paru cali. Cialo Bishopa wygielo sie do tylu, a bron, ktora trzymali, wykorzystano