– Juz skrecilem w tym kierunku – powiedzial. – Jak sie czul, kiedy wychodzilas?
– Byl zszokowany, slaby. Wciaz mial klopoty z oddychaniem.
– Czy ma jakies obrazenia?
– Na ciele niewielkie, tylko siniaki, tak jak poprzednio. Lekarz powiedzial, ze trudnosci w oddychaniu spowodowane sa raczej szokiem niz uszkodzeniem tchawicy. O Boze, gdybym weszla do jego gabinetu pare minut pozniej…
Nie skonczyla zdania.
Chcial poglaskac ja po rece, dotknac, ale czul sie niezrecznie, jak ktos obcy.
– Wyjdzie z tego, Jessico. Ma silna osobowosc.
Probowala sie do niego usmiechnac, ale nie mogla. I tak uwage mial zaprzatnieta prowadzeniem samochodu. Obserwujac jego profil, zauwazyla wokol oczu zmarszczki wywolane ciaglym napieciem.
– Ty takze wiele ostatnio przeszedles – powiedziala w koncu. – To musial byc koszmar.
– Dla Agnes Kirkhope i jej gospodyni to bylo cos wiecej niz koszmar – nie przezyly tego. Co za potwor mogl zrobic cos takiego?
Potrzasnal glowa z zalu i obrzydzenia.
– Peck chyba ciagle mysli, ze zamordowalem Bravermana i jego zone.
– Nie moze tak sadzic, Chris. To nie ma sensu.
– Ty i ja, w rozny sposob, przez caly czas mamy do czynienia ze sprawami sprzecznymi z logika. Peck jest policjantem; oni lubia miec wszystkie sprawy uporzadkowane. Nie mozemy go winic za to, ze mnie podejrzewa.
– Ani za to, ze jest tak agresywny?
– Ani za to.
Zatrzymal sie na swiatlach, reflektory samochodow, niczym dzienne swiatlo, rozjasnily znajdujacy sie przed nimi placyk. Turysci, wydawalo sie, ze sa ich tysiace, podziwiali srebrzyste fontanny i wyciagali szyje, zeby zobaczyc pomnik admirala, stojacego wysoko w gorze, na poteznej kolumnie, niczym na bocianim gniezdzie jednego ze swych statkow. Nad tetniacym zyciem placem gorowal, jak wspaniale oswietlona dekoracja, imponujacy gmach National Gallery. Wokol plynal nie konczacy sie strumien samochodow.
– Jak jasno – zauwazyla Jessica z roztargnieniem. – Tyle tu ludzi. Zupelnie jak w ciagu dnia.
Zgaslo czerwone swiatlo i zapalilo sie zielone. Bishop zblizyl sie do zatloczonego ronda, wcisnal w przerwe miedzy samochodami i poplynal razem z metalowa fala.
– Ciekaw jestem, ilu ludzi Pryszlaka pozostalo przy zyciu? I dlaczego?
– Moze zeby mogli zrobic to, co teraz robia. Musial skoncentrowac sie na ominieciu taksowki, ktora probowala wcisnac sie w trzystopowa luke przed Bishopem. Jessica mowila dalej:
– Jesli policji udaloby sie ich wszystkich zlokalizowac, to moze ta makabra skonczylaby sie, zanim bedzie za pozno. Spojrzal na nia przelotnie.
– Co by sie skonczylo, Jessico? Czy ty i twoj ojciec wiecie, co sie dzieje?
Zawahala sie, zanim odpowiedziala.
– Nie mamy pewnosci. Wczoraj rozmawialismy na ten temat z Edith Metlock.
Spojrzeli na siebie jednoczesnie.
– Jezu Chryste! – powiedzial cicho Bishop.
Bishop skrecil w szeroka, wysadzana drzewami ulice, jadac na drugim biegu i patrzac raz w lewo, raz w prawo, na stojace po obu stronach domy.
– Jaki to numer? – zapytal Jessike.
– Na pewno szescdziesiat cztery. Nigdy nie bylam u niej w domu, ale czesto przesylalam tam wiadomosci.
– Parzyste numery sa po prawej stronie. Patrz uwaznie.
Gdy przedostali sie przez London’s West End, szybko dojechali do Woodford, gdzie mieszkala Edith Metlock. Oboje mieli do siebie pretensje, ze o niej zapomnieli. Przeciez zdawali sobie sprawe, ze jako czlonek grupy badajacej Beechwood tez moze znalezc sie w niebezpieczenstwie.
– Piecdziesiat osiem… szescdziesiat… szescdziesiat dwa… Tam! Tuz przed nami.
Bishop wskazal na maly bungalow, otoczony po obu stronach ciagnacym sie na dwadziescia stop ogrodkiem, oddzielajacym posiadlosc od sasiednich domow. Poczekal, az minie ich zblizajacy sie samochod, przejechal na druga strone ulicy i zatrzymal sie na wprost bungalowu.
– Jest w domu – powiedziala Jessica. – Wszystkie swiatla sie pala.
Nagle poczula, ze boi sie wysiasc z samochodu.
Bishop wsunal okulary do kieszonki marynarki i wylaczyl silnik.
– Pewnie przesadzamy – powiedzial bez przekonania i wyczul strach Jessiki. – Moze chcesz zostac w samochodzie?
Potrzasnela glowa i chwycila za klamke.
Bishop pchnal furtke, ktora otworzyla sie z glosnym piskiem. Swiatlo z okien rozlewalo sie po trawie rosnacej po obu stronach waskiej, prowadzacej na ganek sciezki. Im dalej od swiatla, tym zielen krotko wystrzyzonej trawy stawala sie ciemniejsza. Sam ganek oswietlony byl z zewnatrz.
Bishop nacisnal dzwonek i czekali, az w srodku cos sie poruszy. Jessica nerwowo zagryzala dolna warge; wzrok miala dziki, prawie nieprzytomny. Chwycil ja za lokiec, potrzasajac nim lekko, jakby chcial rozproszyc jej niepokoj. Jeszcze raz nacisnal przycisk dzwonka.
– Moze spi – powiedzial.
– Przy zapalonych wszystkich swiatlach?
– Moze zdrzemnela sie.
Trzasnal w skrzynke na listy, zeby zwiekszyc halas, nastepnie schylil sie i spojrzal przez nia.
– Wszystkie drzwi w korytarzu sa otwarte. Musiala nas uslyszec. Wyglada na to, ze w srodku tez pala sie wszystkie swiatla.
Zblizyl usta do otworu i zawolal:
– Edith Metlock! Nie bylo odpowiedzi.
– Chris, wezwijmy policje – poprosila Jessica, wolno odsuwajac sie od drzwi wejsciowych.
– Jeszcze nie.
Znow zlapal ja za ramie i tym razem mocno przytrzymal.
– Musimy byc pewni, ze dzieje sie cos zlego.
– Nie czujesz tego?
Jessica popatrzyla na cienie otaczajace dom.
– To jest… nie wiem… niesamowite. Jak gdyby… jak gdyby cos czekalo.
– Jessico – powiedzial miekko – przezylas dzis ciezkie chwile, oboje je przezylismy. To odbilo sie na tobie, rozbudzilo wyobraznie. Zobacze, co dzieje sie z tylu. A moze chcesz wrocic do samochodu?
W jej oczach zamigotal strach.
– Zostane z toba – stwierdzila stanowczo.
Bishop usmiechnal sie i ruszyl z miejsca, wchodzac na trawnik, zajrzal przez okno, obok ktorego przechodzil. Zaslony byly szeroko rozsuniete i koronkowa siatka firanki rozpraszala obraz wnetrza. Zobaczyl mala jadalnie; na stole stal tylko dzbanek z kwiatami. W pokoju nikogo nie bylo. Skrecili za rog parterowego budynku i, gdy znalezli sie w ciemnosci, Bishop poczul, ze Jessica przysunela sie blizej do niego. Ziemia pod ich stopami stala sie bardziej miekka, jakby szli przez drzemiacy kobierzec z kwiatow, i kiedy mineli okno z matowa szyba, z przodu pokazalo sie wiecej swiatla. Bishop uznal, ze to musi byc lazienka. Dalej swiatlo bylo jeszcze jasniejsze, z ogromna sila odpychalo noc. Rolety w kuchni byly podniesione i Bishop znow zerknal do srodka, oswietlonego ostrym, jarzeniowym swiatlem.
– Pusta – powiedzial Jessice. – Tam sa drzwi prowadzace do ogrodka z tylu domu. Sprobujmy przez nie wejsc.
Z tej czesci budynku wylewalo sie na zewnatrz jeszcze wiecej swiatla i Bishop zastanawial sie, czy wynika to z naturalnej nerwowosci samotnie mieszkajacej kobiety. Ale Edith Metlock nie zrobila na nim wrazenia osoby nerwowej.
Sprobowal otworzyc drzwi do kuchni, nie zdziwilo go, ze sa zamkniete. Przez chwile szarpal klamka, pozniej zapukal w okno. Moze wyszla i zostawila zapalone swiatla, aby odstraszyc ewentualnych zlodziei. Ale wszystkie