ale inni chwycili go za ramiona, utrzymujac w pozycji pionowej. Nie bedzie latwo wcisnac sie z powrotem w ten tlum.
– Pieprzony magik! Pieprzony magik! – wrzeszczal Zwierzak.
W jego kierunku zwrocily sie wrogie spojrzenia. Rechotal, gdy przygnebiony bramkarz wyciagal pilke z siatki.
– Ale banda dyletantow! – zaspiewal.
– Przestan, Zwierzak – powiedzial nerwowo jeden z jego kumpli, czujac panujaca wokol nich wroga atmosfere. – Nie jestesmy, do cholery, u siebie.
Gowno go to obchodzilo i chcial, zeby miejscowi kibice wiedzieli o tym. Sama gra tez go nie obchodzila. Lubil to podniecenie, nie same emocje zwiazane z walka o pilke, ale – nie potrafil tego jasno okreslic – te zywiolowe reakcje, ktore wyzwalala gra, uczucia, ktore mozna bez skrepowania demonstrowac.
Odwrocil sie twarza do tlumu i podniosl grube, opasle rece, prostujac i rozszerzajac wskazujacy i srodkowy palec w gescie zwyciestwa. Nagle, jakby oberwala sie chmura, zaczal lac deszcz, splywajac po jego grubych policzkach i rozpietej pod szyja koszuli. Smial sie, chwytajac ustami potoki wody. Twarze miejscowych kibicow przeslanialy strugi deszczu, ale Zwierzak wyczuwal ich nienawisc i to go rozweselalo.
Znalazl inna pare ramion, o ktore sie oparl, i podskoczyl do gory, ale tym razem jego kolega upadl, a Zwierzak razem z nim. Chichotal glosno w ciemnosci, rozpychajac sie wsrod stloczonych nog. Mial wrazenie, ze znalazl sie pod ziemia i przez waskie szczeliny saczy sie przycmione swiatlo. Otaczajace go nogi przypominaly ruszajace sie korzenie drzew. Zachichotal jeszcze glosniej, slyszac stlumione przeklenstwa kolegi, zlosliwie przepychal sie na czworakach przez tlum, sprawiajac, ze ci, ktorzy byli nad nim, tracili rownowage i przewracali sie. Lubil ciemnosc tak bardzo, jak lubil byc wsrod tlumu. To bylo prawie to samo: nikt nie mogl go zobaczyc. Przez chwile na dole zrobilo sie zupelnie ciemno, jakby tlum zamknal sie nad nim, tworzac nieprzenikniona skorupe. Poczul sie troche przestraszony. Ciemnosc byla lepka i gesta.
Zwierzak wyplynal na powierzchnie jak wieloryb z morza, przewracajac tych, ktorzy stali najblizej, smiejac sie, gdy krzyczeli ze zlosci. Fakt, ze ich szaliki mialy inne barwy klubowe niz ten, ktorym owinal reke, wcale mu nie przeszkadzal: Zwierzak nikogo i niczego sie nie bal.
Kibice stojacy na koncu starali sie powstrzymac napor falujacego tlumu i kilkunastu z nich zobaczylo sprawce tego naglego scisku: tlusta, smiejaca sie twarz, ktora odwrocila sie od boiska i patrzyla w ich strone, grube, odsloniete mimo deszczu, podniesione, prowokujace rece, szalik w barwach druzyny przeciwnikow owiniety wokol nadgarstka. Byli przemoczeni, ich druzyna przegrywala – a ten skurwysyn swietnie sie bawil. Ruszyli do przodu lawa jak morska fala nabierajaca rozpedu, przybierajacy na sile, spieniony balwan. Przewalajac sie przez grubasa tlukli w niego jak woda w przybrzezna skale.
Eddie i Vicky stali miedzy usmiechajacym sie potworem a kibicami z tylu, ktorzy przypuscili szturm. Dziewczyna krzyczala, gdy napierali do przodu, odrywali jej nogi od ziemi, mocno trzymali w gorze jej cialo, i desperacko czepiala sie Eddie’ego, ktory nie byl w stanie powstrzymac rwacego potoku. Eddie bywal juz w takim scisku, ale nigdy przedtem nie musial sie opiekowac dziewczyna. Wiedzial, ze taki nagly szturm moze byc niebezpieczny, w jego nastepstwie nieuchronnie wybuchaja bojki. Sztuka polegala na tym, aby nie dac sie zepchnac na dol, tam mogliby zadeptac czlowieka na smierc. Cala sila uderzenia skupiala sie na tych biednych skurwysynach z przodu: zmiazdza ich, przyciskajac do barierek. Jedna reka udalo mu sie objac Vicky w talii, druga – przycisnal mocno do swego ciala. Krzykiem ostrzegl dziewczyne, kiedy zobaczyl, co sie dzieje z przodu. Ciala napierajace, wszedzie dookola ciala.
Jack Battney poczul, ze dochodzi do niego wezbrana fala. Na szczescie znajdowal sie poza jej glownym nurtem, ktory jednak wciagal i jego, i otaczajacych go kibicow. Utrzymywal rownowage, majac juz duze doswiadczenie w sztuce przetrwania meczow pilkarskich. Glupie skurwiele!, pomyslal. Nic dziwnego, ze w dzisiejszych czasach najlepszym miejscem do ogladania gry jest fotel. Stojacy najblizej niego kibice zdolali odzyskac rownowage i, wspinajac sie na palce, probowali zobaczyc, co sie dzieje w innej czesci stadionu. Pojawila sie duza dziura i zorientowali sie, ze wiele osob upadlo, a napierajaca wciaz fala przewraca coraz wiecej cial.
Jack skrzywil sie. W tym tlumie bedzie troche polamanych kosci. Jego welniana czapka byla teraz kompletnie przemoczona, a z nosa splywaly mu strugi deszczu. Zmruzyl oczy i zobaczyl, ze pilka jest znowu na srodku boiska, zawodnicy nie zwazali na reakcje tlumu. Chyba i tak oslepieni ostrym swiatlem reflektorow niewiele mogli zobaczyc. Jack odwrocil wzrok od srodkowego napastnika, ktory przygotowywal sie, by podac pilke pomocnikowi, i probowal zobaczyc, co sie dzieje z lezacymi widzami. Dzis wieczorem atmosfera na stadionie byla nerwowa i cieszyl sie, ze kibicuje miejscowej druzynie. Wrogosc wobec przyjezdnych narastala od poczatku meczu i zamieszanie tam w gorze bylo tylko zapowiedzia klopotow. Zawziete i nieprzyjemne mecze zawsze wywolywaly wscieklosc kibicow, ale dzisiaj bedzie sie ona nasilala z kazda sekunda. Czul to.
Migotanie z tylu, w gorze, doprowadzilo go do szalu. Spojrzal za siebie na wysoka, metalowa wieze wstawiona w betonowe tarasy stadionu, szesnascie oslepiajacych reflektorow, umocowanych na jej szczycie, pomagalo trzem innym, podobnie ustawionym wokol boiska wiezom, zamienic noc w dzien. Pietnascie swiatel. Jedno trzeszczalo, niklo, rozjasnialo sie na chwile, strzelajac w powietrze lukami szybko zamierajacych iskier, az w koncu zupelnie zgaslo. Cholerny deszcz. Ale i tak nie powinno sie to zdarzyc. Kiedy ostatnio je sprawdzali? Z drugiej strony boiska rozlegly sie okrzyki, gdy nagle pekla kolejna lampa, a za chwile nastepna. Coraz wiecej iskier unosilo sie w powietrzu i wkrotce wszystkie lampy syczaly i dymily.
Czesc tlumu, znajdujaca sie pod wieza, zaczela sie coraz bardziej niepokoic i wycofywac spod niej, rozpychajac sie wsrod tych, ktorzy ich otaczali. Nagle eksplodowaly jednoczesnie wszystkie swiatla, iskry i szklo wraz z deszczem spadaly na ludzi w dole, w powietrzu unosil sie ostry, przejmujacy zapach. Mrok obejmujacy te czesc stadionu nagle zgestnial i Jacka ogarnela panika, gdy tlum znowu zaczal falowac, tym razem widocznie, przypominajac powierzchnie stawu wzburzona przez rzucony kamien.
Zwierzak byl na ziemi, kopiac dookola swoimi ciezkimi butami, probujac zdobyc dla siebie troche przestrzeni. Zrobilo sie jeszcze ciemniej i, co dziwne, zamiast bac sie ciemnosci, przywital ja z ulga. Ktos byl na nim, udalo mu sie silna reka zlapac mezczyzne za brode. Pchnal mocno do gory, byl zachwycony, gdy uslyszal nad soba wrzask widzow i – czy tylko mu sie wydawalo? – cos peklo. Cialo miekko opadlo na niego i Zwierzak poczul sie swietnie. To mu sie podobalo. Cos zachichotalo w ciemnosciach jego umyslu, ale to nie on zachichotal.
Czyjas noga stanela mu na policzku i machnal glowa, by ja zepchnac, dzwignal lezace na nim cialo i zrzucil je z siebie, ale byli jeszcze inni, zywi i mlocacy nogami, ktorzy mogli zajac miejsce mezczyzny. Czyjes cialo zwalilo sie obok niego – mezczyzny lub chlopaka, nie wiedzial – i tym razem na pewno uslyszal, jak glowa trzasnela o beton. Podniosl za wlosy glowe milosnika futbolu, pchnal mocno, by raz jeszcze uslyszec ten dzwiek. Przyjemny odglos.
Eddie staral sie mocniej przyciagnac do siebie Vicky, ale byl przygwozdzony do czyichs plecow. Cialo pod nim, wijac sie, zdolalo sie uwolnic, ale na Eddiem lezeli inni. Wyraznie slyszal krzyki Vicky, dominujace nad meskimi wrzaskami, pelnymi przerazenia i zlosci. Mocniej objal ja w talii, zdecydowany nie puszczac. Poczul cios za uchem, jeden, po chwili nastepny. O kurwa, ktos go bil! Wijac sie zepchnal z siebie dwoch facetow, lokciem zyczac im dobrej drogi. Potoczyl sie na kogos i zobaczyl, ze to Vicky.
Przepychajac sie do gory i nie zwazajac na to, czy po kims depcze, pociagnal za soba dziewczyne, uwalniajac ja czesciowo z walczacego klebowiska.
Kiedy wsciekle sie go chwycila, w jej oczach widac bylo histerie.
– Uspokoj sie, Vicky! – krzyknal. – Wyciagne cie.
Z tylu cos zwalilo sie na niego, powodujac utrate niepewnej rownowagi. Pozniej ktos chwycil go za gardlo i przy akompaniamencie wrzaskow Vicky uderzyl piescia w twarz. Jego strach zamienil sie w furie, gdy oddal cios napastnikowi. Nie pozwoli, aby ktos go bezkarnie atakowal! I kiedy walczyl, zdawalo sie, ze powoli wypelnia go ciemnosc.
Dziewczyna czula brutalnosc tlumu. To nie byla tylko fizyczna agresja; bylo cos jeszcze, cos, co wolno, potajemnie dusilo wszystkich. Szarpnela glowa, kiedy czarne, lodowate palce zapukaly do mozgu, palce, ktore chcialy przedrzec sie przez jego powloke i zbadac wnetrze. Znowu krzyknela, bardziej bojac sie czarnej reki niz oszalalego tlumu. Ktos ciagnal ja do gory i otworzyla oczy, wdzieczna za ten mocny uchwyt pod pachami. Czyjas twarz usmiechala sie do niej – tylko tyle mogla zobaczyc w mroku. Ale wyczula instynktownie, ze ten usmiech nie byl przyjazny. To byla wielka, nadeta geba, z krotko ostrzyzonymi, mokrymi od deszczu, przylepionymi do glowy wlosami. Mial ogromne cialo i nagie ramiona, trzymal ja ponad otaczajacym ich oszalalym tlumem. Wiedziala, ze zlo, ktore czailo sie w powietrzu, bylo takze i w nim. Ciemne palce znalazly dostep do tego mezczyzny.
Zwierzak wyszczerzyl zeby w usmiechu, gdy wewnetrzny glos powiedzial mu, co ma robic.