Cos napieralo na Jacka Bettneya i nie mialo to nic wspolnego z widzami, ktorzy probujac wydostac sie z tloku walczyli ze soba. To bylo cos, co dlawilo jego mysli. Nie – to bylo cos, co dlawilo jego wole – byl tego pewien. Gdzies czytal o zbiorowej histerii, o tym jak panika, czy nawet euforia, moze ogarnac tlum przeskakujac z umyslu na umysl, dotykajac kazdego, dopoki nie okryje wszystkich ciasnym kokonem emocji. To dzialo sie wlasnie tutaj! Ale to bylo cos wiecej niz panika. To okrucienstwo walki wciagalo ludzi. Nie wszystkich, gdyz wielu po prostu bronilo sie przed napascia innych; ale wczesniejsza wrogosc ujawnila sie we wszechogarniajacym szalenstwie. To szalenstwo napieralo na niego!
Zaczal atakowac na oslep, nie dbajac o to, kogo uderza, wiedzac, ze musi sie od nich uwolnic, ze jest inny – nie byl z nimi. Oni to takze wyczuja!
Czyjes rece wyciagnely sie ku niemu, chwytajac go za ubranie, sciagajac mu z glowy welniana czapke, trafiajac do jego oczu. Upadl i lezac pod tratujacymi go stopami, pograzony w ciemnosci, zaczal poddawac sie cichym, pulsujacym glosom, pragnac przylaczyc sie do nich, jesli daloby mu to ukojenie, zgadzajac sie byc jednym z nich bez wzgledu na ich zamiary. Zbyt pozno zdal sobie sprawe, ze nie ofiarowywali mu spokoju.
Zwierzak skonczyl z dziewczyna. Chcieli dostac ja inni, chociaz jej cialo bylo bezwladne, bez zycia. Pozwolil, by upadla i zaczal przepychac sie przez tlum, wolno, ale stanowczo posuwajac sie do przodu, nic odrywajac oczu od wystajacej z masy ludzkich cial metalowej konstrukcji, wznoszacej sie nad nia jak bezduszny straznik.
Na boisku przerwano mecz; gracze, sedziowie liniowi i sedzia glowny patrzyli ze zdziwieniem na klebiacy sie w tej czesci stadionu tlum. Policjanci zerwali sie z lawek i spieszac ze wszystkich stron gromadzili sie pod sektorem, w ktorym rozpoczela sie bojka. Ale nie bylo juz jednego pola walki, gdyz potyczki rozszerzyly sie, zlaczyly, zlaly w jedna wielka bitwe, w ktora wszyscy z tej strony stadionu zostali wciagnieci. Zaden z policjantow nie zamierzal interweniowac, a dowodzacy oficer nie zachecal ich do tego. Samobojstwo nie nalezalo do ich obowiazkow.
Zwierzak dotarl w koncu do podstawy wiezy z reflektorami; pokonanie tego krotkiego odcinka wsrod masy stloczonych cial wymagalo wysilku nawet od takiego silacza jak on. Ale adrenalina krazyla juz w jego zylach i wiedzial, co ma robic – ta perspektywa podniecala go. Pchnieto go na metalowa konstrukcje, ktorej powierzchnia byla sliska od deszczu, siegnal do skrzynki przylaczowej, z ktorej wychodzily dokladnie zaizolowane kable, szybujace w gore ku rzedom eksplodujacych swiatel. Pokrywa skrzynki nawet nie drgnela, zbudowano ja bowiem tak, by oparla sie niszczycielskim porywom kibicow. Zwierzak wszedl po dwoch pierwszych szczeblach konstrukcji i wepchnal noge do srodka. Kopal w skrzynke, rysujac i wyginajac jej powierzchnie ciezkim butem. Trwalo to dlugie minuty, nim pokrywa zaczela sie ruszac, ale Zwierzak chyba po raz pierwszy w zyciu mial cierpliwosc do tego, co robil. Kopal zawziecie i w koncu krzyknal z radosci, gdy pokrywa odskoczyla. Nastepnie wlozyl swa wielka lape do srodka i zacisnal ja na dwoch grubych kablach. Otoczony gestym tlumem zaczal je szarpac; padajacy deszcz moczyl wszystkich i wszystko.
W koncu kable zostaly wyrwane, albowiem Zwierzak byl silny, i prad przeszedl po nim na mokra, zbita cizbe ludzka, posuwajac sie z paralizujaca predkoscia, rozszerzajac jak smiertelny wirus. Setki osob porazil, zanim stracil swa moc, pograzajac stadion w calkowitej, wyjacej ciemnosci.
ROZDZIAL SZESNASTY
Bishop przygladal sie drobnej twarzyczce Lucy, trzymajac oprawiona fotografie w jednej rece, druga opierajac sie o kominek. Mysli o corce zastygly w jego umysle, stawaly sie martwa natura jak to zdjecie, pojedynczymi obrazami, ktore zachowala jego pamiec. Wciaz slyszal jej wesoly chichot, spazmatyczne lkanie, ale to byly juz tylko dzwieki nie zwiazane z Lucy. Tesknil do niej i z pewnym poczuciem winy uswiadomil sobie, ze brakuje mu jej o wiele bardziej niz Lynn. Pewnie dlatego, ze jego zona wciaz zyla: umarl tylko jej umysl. Czy to oznaczalo to samo? Czy mozna kochac osobe, ktora zamienila sie w kogos innego? W cos innego? Chyba tak, ale nie jest to latwe i Bishop nie mial pewnosci, czy jest do tego zdolny.
Odlozyl fotografie i usiadl w fotelu przed pustym kominkiem. Narastalo w nim nowe poczucie winy, mieszajace sie z poprzednimi, mialo zwiazek z Jessika. Pewnie dlatego, ze byla jedyna kobieta, z ktora od dlugiego, dlugiego czasu tak naprawde przestawal. Nie brakowalo mu towarzystwa kobiet. Smierc Lucy i zalamanie sie Lynn wyczerpaly go tak bardzo, ze pozostala tylko zlosc, resztki jego wlasnego smutku. Ta zlosc przerodzila sie w gwaltowny gniew, ktory wyladowal na nowej, znalezionej przez siebie pracy. Ale nawet i to zaczelo slabnac, zostawiajac gorycz, ktora przylgnela do niego jak wiednaca winorosl do kruszacego sie muru. Teraz cos, co bylo w nim utajone przez wiele lat, na nowo zaczelo ozywac, najpierw nieznacznie, poruszajac sie delikatnie, pozniej rozwijajac i stajac sie coraz silniejsze. Dawne uczucie odsunelo sie nieco, robiac miejsce nowemu. Czy stalo sie to z powodu Jessiki, czy z powodu gojacego rany uplywu czasu? Czy kazda atrakcyjna kobieta, ktora pojawilaby sie na tym etapie jego zycia, zrobilaby na nim takie samo wrazenie? Nie znal odpowiedzi i nie chcial zastanawiac sie nad tym pytaniem. Moze kiedys Lynn dojdzie do siebie. A jezeli nie… w dalszym ciagu jest jego zona.
Zniecierpliwiony dzwignal sie z fotela i poszedl do kuchni po puszke piwa. Wyjal ja z lodowki, otworzyl i nie odrywajac od niej ust wypil polowe zawartosci. Pograzony w myslach wrocil na fotel.
To bylo szalenstwo. Wszystko, co sie dzialo, bylo szalone. Obled powiekszal sie, wrogosc szerzyla sie jak dzuma. Przesada? Wszystko sie zaczelo od zbiorowego samobojstwa w Beechwood. Rok pozniej wybuchlo szalenstwo, ktore szybko ogarnelo prawie wszystkich mieszkancow Willow Road. Proba dokonania morderstwa na nim i Jacobie Kuleku. Zabojstwo Agnes Kirkhope i jej sluzacej. I wczoraj wieczorem te ekscesy na stadionie. Zginelo prawie szescset osob! Setki porazonych pradem – przewody wysokiego napiecia zostaly wyrwane i rzucone na przemoczony deszczem tlum. Setki pobitych, skopanych przez tlum na smierc. Reszta popelnila samobojstwo. Na wiele roznych sposobow. Wspinajac sie i nastepnie rzucajac z wiezy lub dzwigarow wspierajacych oslone trybun dla stojacych. Lub wieszajac sie na wlasnych szalikach w klubowych barwach. Sprzaczki paskow, metalowe kastety – inna bron, ktora kibice zawsze przemycaja na stadion – uzywali wszystkiego, co bylo wystarczajaco ostre, by rozerwac tetnice. Jak na mecz w srodku tygodnia na malym drugoligowym boisku przyszla rekordowa liczba kibicow – dwadziescia osiem tysiecy. Prawie szesciuset zginelo! Jaki koszmar musial rozegrac sie na tym pograzonym w ciemnosciach stadionie!? Bishop nie mogl opanowac dreszczy, wstrzasajacych jego cialem. Gdy znow podniosl do ust puszke, piwo wylalo sie na brode i poczul, ze reka mu sie trzesie.
Inni wybiegli na ulice, wiekszosc – by uciec z tego domu wariatow, wielu – by szukac innych sposobow samozniszczenia. Rekami rozbijali sklepowe szyby, aby kawalkami szkla przeciac sobie zyly. Dwudziestu mlodych ludzi wbieglo na pobliska stacje i jednoczesnie rzucilo sie z peronu pod pedzacy ekspres. Wciaz dragowano znajdujacy sie w poblizu kanal, poszukujac cial tych, ktorzy postanowili sie utopic. Niektorzy skakali z dachow wysokich budynkow, inni rzucali sie pod kola ciezarowek lub autobusow. Samochody staly sie narzedziem samozniszczenia. Zaglada trwala cala noc. Szescset trupow!
Gdy w koncu nastal dzien, znaleziono dziesiatki ludzi wloczacych sie po ulicach, z pobladlymi twarzami i widoczna pustka w oczach. Zywe trupy – przemknelo Bishopowi przez mysl okreslenie, ktore w przeszlosci wydawalo mu sie zabawne, ale teraz nabralo prawdziwego, groznego znaczenia. Tym wlasnie stali sie ci ludzie. Zywe trupy! Pochod umarlych!
Ilu znaleziono w takim stanie, jeszcze nie bylo wiadomo, ale zgodnie z tym, co podawala prasa, bylo ich znacznie wiecej. Czy wciaz blakali sie z pustka w glowie? Martwi, ale bez swiadectwa zgonu? Czy znalezli miejsce, by sie ukryc? Okropnosc tej sytuacji nie dawala Bishopowi spokoju przez caly dzien, bowiem znalazl logiczne powiazanie, oczywisty zwiazek. Podobnie jak Jacob Kulek, ktory juz opuscil szpital, i Jessica – Bishop rozmawial juz z nia dzisiaj. Szalenstwo nie ograniczylo sie do Willow Road, przenioslo sie prawie o mile, na stadion pilki noznej.
Zastanawial sie, czy ten sam obled dotknal Edith Metlock. Gdy dwa dni temu znalezli sie razem z Jessika w jej domu, bez przerwy mamrotala cos o ciemnosci, jakby sie bala, ze noc moze wejsc do mieszkania i pochlonac ja. Bishop chcial zabrac ja do szpitala, ale Jessica powiedziala mu, ze czesto widywala medium w takim stanie i ze Edith zagubila sie w sobie i sama musi znalezc droge do siebie.
Trans minie; potrzebowala tylko opieki podczas jego trwania. Polozyli Edith do lozka, Jessica okryla ja koldra, podpierajac jej glowe poduszka. Podczas gdy Bishop poszedl sprawdzic pokoje i zamknac kuchenne drzwi, Jessica zadzwonila do szpitala, w ktorym na obserwacji przebywal jej ojciec. Czul sie dobrze, spal po zazyciu slabych srodkow uspokajajacych i nie bylo powodu, zeby przyjezdzala tak pozno; jezeli w nocy nie wystapia nieprzewidziane komplikacje, moze przyjechac z rana i zabrac go do domu.
Siedzieli przy Edith Metlock cala noc i rozmawiali, milknac od czasu do czasu i sluchajac gwaltownych