z gluchym loskotem upadla na trawe.

Cofnal sie, ciagle patrzac w okno, z ktorego wygladal Bishop; zniknal w krzakach i Bishop zauwazyl, ze inni tez odeszli. Mezczyzna stal sie czescia cieni i odszedl wraz z pozostalymi.

Cos poruszylo sie u jego boku i odwrociwszy glowe, Bishop zobaczyl Edith Metlock wpatrujaca sie ponad wierzcholkami drzew w odlegle miasto.

– Odchodza – powiedziala po prostu. – Glosy juz odeszly.

Jessica i Kulek podeszli do okna. Bishop pokrecil glowa.

– Dlaczego nagle poszli? Przeciez nie mielismy zadnej szansy?

Gdy Jacob Kulek odezwal sie, slychac bylo w jego glosie zmeczenie. A kiedy Bishop odwrocil sie do niego, dostrzegl zmeczenie rowniez w jego pooranej zmarszczkami twarzy. W chwili gdy niewidomy mowil, Bishop zorientowal sie, ze jest na tyle jasno, iz moze go widziec.

– Swita – powiedzial Kulek. – Teraz wszystko wydaje mi sie szare, poprzednio bylo czarne. Uciekli przed swiatlem poranka.

– Dzieki Bogu – powiedziala cicho Jessica, pochylajac sie ku Bishopowi i przytulajac do jego ramienia. – Dzieki Bogu, ze to sie skonczylo.

Nie widzace oczy Kuleka skierowane byly ku nadchodzacemu swiatlu. Swiat byl szary, niemal bezbarwny, ale juz nie czarny.

– Nie, nie skonczylo sie. Boje sie, ze to dopiero poczatek – powiedzial.

Czesc trzecia

I zaszumi nad nimi dnia onego jako szum morski. Tedy spojrzymy na ziemi a oto ciemnosc i ucisk; bo i swiatlo zacmi sie przy wytraceniu jego.

Izajasz 5;30

ROZDZIAL DWUDZIESTY CZWARTY

Wielu bladzilo bez celu po ulicach miasta: oszolomieni, z na wpol zamknietymi oczami, z rekami podniesionymi jak tarcze, by oslonic sie przed blaskiem slonca. Inni ukrywali sie w zaciemnionych pokojach lub chowali w piwnicach roznych budynkow, do ktorych mogli znalezc dostep. Ruch londynskich kolei podziemnych zostal zatrzymany, gdy wstrzasnieci motorniczowie opuscili swoje pociagi; widok niezliczonych, przejechanych przez nich w ciemnych tunelach cial stanowil koszmar, ktorego nigdy nie zapomna. Zarzadzono przeszukanie miejskich kanalow – poprzedniego dnia zgloszono zaginiecie trzech mezczyzn przeprowadzajacych inspekcje – poszukujacy ich tez nie wrocili. Na ulicach znajdowano trupy, ciala zmarlych byly w wiekszosci wynedzniale, odziane w lachmany. Niektorzy odebrali sobie zycie, inni zmarli wskutek zaniedbania. Nie wszyscy znajdowali sie w beznadziejnym stanie, ale bedac w szoku, nie potrafili wyjasnic gwaltow, ktorych dopuscili sie noca. Tych, ktorym udalo sie dotrzec do domu, ukrywaly rodziny. Gdy tylko znalezli sie bezpiecznie w srodku, nalegali, by okna byly stale zasloniete przed swiatlem; z lekiem sluchali relacji z masowych aktow przemocy, jakich dopuszczono sie ostatniej nocy, majac swiadomosc, ze brali w nich udzial, ale bojac sie zglosic na policje. Ich najblizsi, przerazeni tym, co sie stalo, mogli tylko nad nimi czuwac, nie chcieli szukac pomocy z zewnatrz, wiedzac, ze na kazdego, kto bral udzial w rozruchach, robiono oblawe i aresztowano. Dopiero w poludnie umilkly zawodzace syreny strazy pozarnej, ale sygnaly mknacych ulicami karetek pogotowia slychac bylo az do wieczora. Nigdy dokladnie nie obliczono, ile osob stracilo zycie ani ile postradalo zmysly tej pierwszej nocy grozy, gdyz pozniejsze wydarzenia pochlonely tak wiele ofiar w tak szybkim tempie, ze niemozliwe bylo zgromadzenie szczegolowych danych, dotyczacych strat materialnych i strat w ludziach. Podstawowa sprawa bylo przetrwac, a nie rejestrowac szczegoly.

Nastepnej nocy wszystko zaczelo sie od nowa.

I powtorzylo sie nastepnej nocy.

I nastepnej.

Tego popoludnia czlonkowie kongregacji zebrali sie w Swiatyni Nowo Wyswieconych wczesniej niz zazwyczaj; wiedzieli bowiem, ze godzina policyjna, obowiazujaca od siedemnastej, nie pozwoli opuscic domow i przybyc do nowoczesnego, pomalowanego na bialo budynku. Kazano im czekac w milczeniu – brat Martin nie chcial, aby dowiedziano sie o ich obecnosci w kosciele – ale ich umysly wrzaly z podniecenia. Bali sie, ale jednoczesnie byli pelni entuzjazmu. Ich przywodca powiedzial im, co ma nastapic, a oni uwierzyli jego slowom. Brat Martin posiadl wiedze, gdyz rozmawial z Ciemnoscia.

W pomieszczeniu w odleglym koncu kosciola, ktory wlasciwie nie byl kosciolem, a raczej sala zgromadzen z rzedami lawek w poblizu oltarza, ktory wlasciwie nie byl oltarzem, lecz wyszukanym pulpitem, siedzial schludnie odziany mezczyzna; jego twarz oswietlal tylko pojedynczy plomyk swiecy stojacej przed nim na stole. Oczy mezczyzny byly zamkniete, a jego oddech rytmiczny. Wyczul napiecie emanujace z sali za drzwiami i usmiechnal sie. To pomoze; wibracje strumienia mysli beda im przewodzic. Byl gotow, podobnie jak oni. Prawie sto piecdziesiat osob. Ciemnosc serdecznie ich powita.

Nagle otworzyl oczy; delikatne pukanie do drzwi wyrwalo go z glebokiego zamyslenia. Do pokoju wszedl jeden z jego uczniow – wysoki, ciemnoskory mezczyzna. Mial trzydziesci pare lat, mocno krecone wlosy, w stylu afro, ale za to nosil tradycyjny garnitur. Brat Martin usmiechnal sie do niego.

– Czy wszystko gotowe? – spytal. Kolorowy mezczyzna byl zbyt zdenerwowany, aby odwzajemnic usmiech.

– Gotowe – zapewnil.

– Boisz sie, bracie John?

– Bracie Martinie, cholernie sie boje. Brat Martin rozesmial sie glosno i jego uczniowi udalo sie do niego dolaczyc.

– Nie ma sie juz czego bac, John. Dlugo czekalismy na te chwile, nie wolno nam sie teraz wahac. Brat John nie wydawal sie przekonany.

– Wiem, wiem. Ale co sie stanie, jesli sie mylisz?

Brat Martin gwaltownym ruchem reki uderzyl kolorowego mezczyzne w policzek. Brat John nie sprzeciwil sie temu, chociaz byl przynajmniej o stope wyzszy od swego napastnika.

– Bracie John, nigdy nie wolno ci watpic we mnie! Rozmawialem z Ciemnoscia i powiedziano mi, co musimy robic. – Jego glos stal sie lagodniejszy i wyciagnal reke, by dotknac policzka, na ktorym widnialy teraz slady jego palcow.

– Korzystalismy z tego, co dali nam ci ludzie, bracie, ale teraz czas na cos wiecej, na cos lepszego. Ich wiara zapewnila nam bogactwo, teraz pomoga nam zdobyc to, co przewyzsza dobra materialne.

Podszedl do drzwi i odwrocil sie do towarzysza.

– Czy napoj gotowy? – spytal.

– Tak, bracie Martinie.

– Bracie John, miej we mnie wiare. Otworzyl drzwi i wszedl do sali – Do diabla z wiara – mruknal Murzyn.

Kiedys im to wystarczylo, przekonywali ludzi, ze znajda zbawienie, przylaczajac sie do brata Martina, przyjmowali od nich dary, jezdzili po kraju, szukajac nowych wiernych. Ludzie wierzyli w swego przywodce, w czlowieka, ktory glosil, ze milosc polega na oddaniu siebie, oddaniu swych dobr doczesnych. I brat Martin przyjmowal wszystko, co ofiarowywali. Zwlaszcza kobiety. Brat Martin nigdy zadnej nie odprawil z kwitkiem, nawet najbrzydszej. Wszystko sie w srodku przewraca na mysl o niektorych sukach, z jakimi brat Martin szedl do lozka. On, brat John, byl bardziej wybredny.

Вы читаете Ciemnosc
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату