Ich zwolennicy byli wdzieczni, kiedy im mowiono, ze zadza jest taka sama czescia milosci jak uczucie: pozadanie oznacza prokreacje, a ta prowadzi do zwiekszenia liczby potomstwa, ktore pojdzie sladami Pana. Z luboscia sluchali, ze grzech jest dobry, gdyz oznacza skruche, i jedynie przez skruche moga nauczyc sie pokory, a tylko uczucie prawdziwej pokory pozwoli im dotrzec do Wszechmocnego. Grzesz dzisiaj, zaluj jutro – coz moze byc lepszego? Jedyny problem polegal na tym, ze brat Martin zaczal wierzyc w to, co sam glosil.

Osiem lat temu obaj byli zdziwieni, gdy podstepna sztuczka, polegajaca na naduzyciu zaufania, by szybko wyludzic troche forsy, przerodzila sie w stale, dochodowe zajecie. Pierwsze lata byly jedna wielka zgrywa, po kazdym spotkaniu obaj szaleli z radosci, placzac ze smiechu, nie byli nawet w stanie zrobic wieczornej kasy. Wkrotce obaj zrozumieli, ze pieniadze nie sa jedyna korzyscia, ktora moga odniesc ze swej dzialalnosci. Slabosc ciala szybko zostala przez nich uznana za grzech godny wyrzutow sumienia. Im wieksza skruche czuli dzieki bratu Martinowi, tym mocniej brat Martin chwalil Pana za to, ze zeslal go jako narzedzie ich grzechu. Gdy byli sami, mrugal na Johna i mowil: – Kto moze oprzec sie twierdzeniu, ze nielegalne pieprzenie sie dobrze sluzy duszy? – Lecz brat Martin, alias Marty Randall, trzykrotnie zlapawszy syfa w ciagu dwoch lat, zmienil stosunek do ich dzialalnosci.

Czy zwykla rzezaczka moze doprowadzic do obledu? Dzis kila, jutro mogila. Moze po prostu uwielbienie, jakim otaczali brata Martina jego uczniowie, spowodowalo, ze sam zaczal w to wszystko wierzyc. Do momentu zalozenia Swiatyni Nowo Wyswieconych Randall – brat Martin – byl mala plotka, teraz skladano mu czesc. Mogloby to zawrocic w glowie kazdemu frajerowi. On – brat John, alias Johny Parker – obserwowal z groza, jak Randall zmienial sie przez te lata: jego kazania coraz mocniej poruszaly uczuciami wiernych, kazde z nich zawsze osiagalo crescendo, ktore wszystkich czlonkow kongregacji rzucalo na kolana; klaskali i krzyczeli: Amen, bracie Martinie! Od czasu do czasu chichotali jeszcze we dwoch, gratulujac sobie szczescia i naiwnosci tlumu, ale zdarzalo sie to coraz rzadziej. A dzisiaj wieczorem brat Martin chyba naprawde dostal bzika. Czy doprowadzi to do konca, czy robi to tylko po to, by sprawdzic ich wszystkich, udowodnic w megalomanski sposob swoja wladze nad nimi, przeprowadzic eksperyment, ktory przerwie w ostatniej chwili? Brat John, alias Parker, mial nadzieje, ze chodzi o to drugie.

Brat Martin szedl w kierunku pulpitu, po opuszczeniu mrocznego pokoiku oczy szybko przyzwyczajaly sie do panujacej w sali jasnosci. Jego wejscie powital pomruk podniecenia, ludzie nerwowo zerkali na siebie, bojac sie tego, co ma sie wydarzyc, jednoczesnie oczekujac niecierpliwie na to nowe, ale nie ostateczne doswiadczenie. Niektorzy z tlumu w dalszym ciagu watpili, ale ci i tak nie interesowali sie zbytnio zyciem. Wszystko, co dzialo sie w miescie, przydawalo wiarygodnosci slowom brata Martina. Nadszedl czas i pragneli byc jednymi z pierwszych…

Brat Martin zwrocil ich uwage na trzy olbrzymie czary, stojace na stole z przodu glownej nawy.

– Oto, drodzy bracia i siostry, nasz eliksir – zagrzmial jego glos. – Juz jeden lyk sprawi, ze bedziecie niesmiertelni. Sami widzieliscie ten chaos na zewnatrz, ludzi, ktorzy sa martwi, a mimo to nie chca porzucic swoich cial. Czy zgodzicie sie na meki zwyrodnienia skorupy, ktora zamieszkujecie, czy pojdziecie za mna w czystosci i spokoju? Niepokalani!

Jego oczy obiegaly zgromadzonych, tak ze kazdy z wiernych czul, iz slowa te skierowane sa wylacznie do niego.

– Sa posrod was tacy, ktorzy sie lekaja. Pomozemy wam pokonac te bojazn. Sa posrod was tacy, ktorzy wciaz watpia. Pomozemy wam przezwyciezyc to zwatpienie. Wielu sposrod was nienawidzi swiata i udreki, ktora wam przyniosl: powiadam wam, ze to dobrze! Dobrze jest nienawidzic, gdyz swiat jest miejscem niegodziwym i plugawym! Wzgardzcie nim, bracia, lzyjcie go, siostry! Zapamietajcie slowa: „Czyz nie jest to dzien Pana ciemnosci, a nie swiatla, mroku bez jasnosci?” Oto nastal dzien Pana! Jasnosc odeszla!

Brat Martin machnal reka i na ten sygnal stojacy przy glownym wylaczniku brat John zgasil wszystkie swiatla. Jek przeszedl przez tlum, gdy sala pograzyla sie w ciemnosci, rozjasnianej jedynie slabym swiatlem mrugajacych swiec, ustawionych dookola scian.

– Otworz drzwi, bracie Samuelu – rozkazal ich przywodca i mezczyzna, stojacy przy podwojnych drzwiach swiatyni, otworzyl je na osciez.

Ciemnosc panujaca na zewnatrz zlala sie z ciemnoscia sali.

– Skupmy sie, bracia i siostry, sprowadzmy do siebie Ciemnosc. Musimy sie spieszyc.

Za terenem swiatyni widzial uliczne latarnie i jasno oswietlone domy. Wyszlo zarzadzenie, aby w stolicy palily sie noca wszystkie swiatla; wladze znaly juz sile Ciemnosci. Powracala kazdej nocy – naturalna ciemnosc byla jej sprzymierzencem – i za kazdym razem powiekszal sie towarzyszacy jej chaos. Nie mozna bylo przewidziec, kto ulegnie jej wplywowi – ojciec, matka, brat, siostra. Dziecko. Przyjaciel. Sasiad. Jakie zlo tkwi spetane w kazdym z nich, czekajac, by sie uwolnic, teskniac do niezaleznosci. Swiatlo stanowilo jedyna przeszkode. Ciemnosc obawiala sie swiatla. „A ta swiatlosc w ciemnosciach swieci, ale ciemnosci jej nie ogarnely.” Ewangelia wedlug sw. Jana. Ale czlowiek potrafi pokonac swiatlo. Brat Martin zachichotal do siebie; w blasku swiec jego oczodoly byly tylko czarnymi cieniami.

– Zblizcie sie, wypijmy napoj, ktory nas uzdrowi.

Brat Martin wyciagnal rece do wiernych.

Mimo wpadajacego przez otwarte drzwi chlodu na czole brata Johna pojawily sie kropelki potu. O Boze! O Boze! naprawde chce dobrnac do konca. Naprawde chce ich wszystkich zabic. Randall rzeczywiscie wierzy w te wszystkie bujdy, ktore ci na gorze wciskali o Ciemnosci. Chryste, czy on nie wie, ze to jest po prostu takie gadanie. Po miescie krazyly pogloski, ze to gaz, ktory nie moze sie uaktywnic ani pod wplywem slonca, ani zadnego innego cholernego swiatla. Nikt nie wie, kto go wypuscil – obce mocarstwo, terrorysci? Sami cholerni brytyjscy naukowcy? Ludzie nie wiedza. Ale te sukinsyny u wladzy dobrze wiedza. Tylko nie chca puscic pary. Wszystko co mowia to: – siedzcie noca w domu, zapalcie wszystkie swiatla. Policja i wojsko patroluja miasto po godzinie policyjnej, by tego dopilnowac, posluguja sie silnymi reflektorami dla wlasnego bezpieczenstwa. A ten glupi, pieprzony Randall sprzeciwil sie zarzadzeniu, gaszac swiatla i kazac otworzyc drzwi. Co, do diabla, sie stanie, gdy odkryje, ze napoj w tych wielkich czarach nie zawiera cyjanku? Co zrobi, gdy te glupie, pieprzone owieczki, ktore za soba prowadzi, nie padna martwe po wypiciu Trucizny 99? Bedzie wiedzial, kogo za to winic: kochany brat John mial przygotowac trucizne. Ten skurwysyn Randall spodziewal sie, ze niby gdzie znajdzie wystarczajaca ilosc cyjanku, by zabic ponad sto piecdziesiat frajerow? Brat John zaczal powoli przesuwac sie boczna nawa ku otwartym drzwiom, jak najdalej od trzech pojemnikow z nieszkodliwym winem marki Sainsbury. Czas sie pozegnac. Powinien byl to zrobic juz dawno temu.

Czlonkowie kongregacji posuwali sie gesiego, kazdy z nich trzymal plastikowy puchar, ktory wreczono mu przy wejsciu do swiatyni. Brat Martin usmiechal sie dobrotliwie, gdy go mijali. Czterdziestoparoletnia kobieta z twarza zalana lzami i cieknacym nosem rzucila sie na niego. Pomocnicy oderwali ja od brata Martina i delikatnie odprowadzili, uspokajajac slowami, ktorych prawie nie slyszala. Ze spuszczonymi oczami podszedl do niego szescdziesiecioletni mezczyzna.

– Boje sie, bracie Martinie – powiedzial. Brat Martin wyciagnal rece i dotknal ramion swego ucznia.

– Wszyscy sie boimy, bracie… – Jak on, do cholery, ma na imie? -…drogi przyjacielu, ale nasz strach wkrotce sie zamieni w wielka radosc. Zaufaj mi. Rozmawialem z Ciemnoscia. – Teraz rusz sie, ty glupi skurwysynu, zanim wystraszysz innych.

Nie mogl dopuscic, by choc na chwile zostal zaklocony nastroj euforii, nawet tak pelnej napiecia euforii; jezeli jeden wpadnie w panike, inni pojda w jego slady. Potrzebowal ich wszystkich, chcial miec ich sile, gdyz on naprawde rozmawial z Ciemnoscia. Czy tez przynajmniej roilo mu sie, ze z nia rozmawial. A to oznaczalo to samo.

Ciemnosc pragnela go, ale pragnela takze jego ludzi. Im wiecej istnien pochlonie, tym stanie sie silniejsza. Brat Martin, alias Marty Randall, byl szczesliwy, ze werbuje nowe sily dla Ciemnosci.

Strumien ludzi podchodzacych w zorganizowanym szeregu do czary i wracajacych na swoje miejsca, oslanial skradajacego sie do wyjscia brata Johna; rowniez mrok wypelniajacy wnetrze pozwalal mu sie skryc. Jednak w kazdej chwili spodziewal sie uslyszec brata Martina przywolujacego go z powrotem, i im dalej odsuwal sie od przywodcy, tym bardziej sie denerwowal. Oblizal wargi, czujac kompletna suchosc w gardle. Niektorzy z tlumu przygladali mu sie i musial kiwac glowa i usmiechac sie do nich uspokajajaco. Dziekowal Bogu, ze swiatlo bylo tak slabe, gdyz dzieki temu nie mogli zobaczyc potu, ktory splywal mu po twarzy. Brat Samuel wciaz stal w poblizu otwartych drzwi i brat John zblizyl sie do niego ostroznie. Ten czlowiek byl gorliwym wyznawca, frajerem gotowym oddac zycie za swego przywodce, bialym, ktorego mozg funkcjonowal wylacznie pod czyims kierunkiem. Wlasnie takim gnojkiem, jakiego Randall potrzebowal do pilnowania innych. Wielki mezczyzna zadarl do gory glowe jak zaciekawiony labrador, kiedy zblizyl sie brat John. Nie lubil czarnych, a szczegolnie nie lubil brata Johna. Murzyn

Вы читаете Ciemnosc
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату