Byl krepym, dwudziestoosmioletnim mezczyzna, o twarzy pokrytej tradzikiem, ktory juz dawno powinien byl zniknac, a jego czaszke zaczely juz opuszczac nielojalne pasma wlosow. Zyl samotnie, nie z wyboru, ale dlatego, ze nikt inny – ani kobieta, ani mezczyzna – nie zdradzal sklonnosci, by z nim zamieszkac. Ledwo skrywal swa pogarde dla calego rodu ludzkiego, a uczucie owo zywil od chwili, gdy zorientowal sie, ze to swiat nim pogardza. Myslal, ze opuszczenie szkoly bedzie oznaczalo koniec traktowania go przez niedojrzale umysly jak odrazajacego przedmiotu, lecz przekonal sie, ze umysly w college’u, w ktorym kontynuowal nauke, choc starsze, byly rownie niedojrzale. Gdy zostal inzynierem chemikiem, szkody staly sie juz nieodwracalne. Jego rodzice zyli jeszcze, ale rzadko ich odwiedzal. Nigdy nie starali sie go podniesc na duchu. Gdy pare razy przylapali go na podgladaniu szybko dojrzewajacej siostry, poczuli sie nim rozczarowani. Wmowili mu, ze szkla kontaktowe, ktore musial nosic, nadajace jego oczom wyglad czarnych guziczkow plywajacych w srebrnych sadzawkach, byly kara od Boga. Czy zatem zeslal na niego pryszcze, poniewaz nie mogl przestac sie onanizowac? I czy On sprawil, ze jego cialo cuchnelo bardziej niz inne, tylko dlatego, ze nienawidzil swojej siostry, choc ja podgladal? I czy On rowniez sprawia, ze wypadaja mu wlosy, gdyz nie pozbyl sie sprosnych mysli? Czy to wszystko Jego dzielo? Do diabla z Nim, sa jeszcze inni bogowie.
Wszedl po schodach do pomieszczen administracyjnych, nie spotkawszy nikogo po drodze; do utrzymania elektrowni w ruchu wystarczal zaledwie trzydziestoparoosobowy zespol administracyjno-techniczny, tak mala grupka ludzi czuwala nad sila wykorzystywana przez miliony. To wlasnie odpowiedzialnosc najbardziej pociagala go w tej pracy. Mieszkancow okregu obslugiwanego przez jego stacje mozna bylo pozbawic swiatla i energii na trzy sposoby: po pierwsze – wysadzic cala elektrownie, po drugie – systematycznie wylaczac generatory i turbiny oraz odciac doplyw paliwa, po trzecie – wylaczyc wszystko, z wyjatkiem piecow, za pomoca zdalnego sterowania w dyspozytorni. Wysadzenie elektrowni nie wchodzilo w gre, gdyz nie mial dostepu do materialow wybuchowych. Reczne wylaczenie wszystkich urzadzen i odciecie doplywu paliwa zabraloby tyle czasu, ze technicy powstrzymaliby go, zanim zdazylby unieruchomic pierwsza turbine. Pozostawala tylko stacja rozdzielcza. Wystarczy przekrecic przelaczniki i wszystko stanie sie czarne. Czarne jak noc. W jego oczach pojawil sie wyraz zadowolenia.
Dyspozytornia byla duzym pomieszczeniem, oddzielonym od hali generatorow szklana sciana. Wypelnialy ja pulpity sterownicze i ekrany telewizyjne kontrolujace cala bez wyjatku elektrownie. Juz od kilku tygodni nadzorujacy stacje byli bardziej czujni niz zazwyczaj, wytlumaczono im bowiem dokladnie, jakim niebezpieczenstwem grozi wylaczenie pradu w jakimkolwiek rejonie. Nie przewidziano jednak niebezpieczenstwa ze strony wlasnych pracownikow.
Dyzurny nadzorca spojrzal ze zdziwieniem na wchodzacego do pokoju mezczyzne i juz mial go zapytac, gdzie sie podziewal przez ostatnie dni, gdy kula z beretty przedziurawila mu czolo. Inni nadzorcy byli zbyt oszolomieni, by natychmiast zareagowac, powystrzelal ich wiec po kolei, a kazda kula trafiala w cel z precyzyjna nonszalancja. Byl zdziwiony swoimi strzeleckimi umiejetnosciami, gdyz nigdy przedtem nie mial w reku pistoletu, nie dziwil go jednak wlasny spokoj. Spokoju tego nie przyniosla mu ta obca wysoka kobieta, ktora przyszla dzis do jego mieszkania w suterenie i pokazala, jak ma sie poslugiwac bronia. Zrobila to Ciemnosc.
Zachichotal na widok lezacych na podlodze cial kolegow i przez chwile przygladal sie, jak umieraja w konwulsjach. Oblizujac co chwila wargi, przeszedl miedzy cialami do pulpitow kontrolnych. Trzesaca sie reka siegnal do pierwszego wylacznika.
Bishop szybko zamrugal oczami. Czy to tylko jego wyobraz: a, czy zrobilo sie jeszcze ciemniej? Usilujac przelknac sline, poczul, ze ma scisniete gardlo. Mial wrazenie, ze otaczaja go cztery sciany, przezroczyste sciany, przez ktore widzi niewyrazne postacie innych znajdujacych sie tam osob. Sciany stawaly sie coraz masywniejsze. Po lewej stronie pojawilo sie zasloniete okno. Nastepne okno po prawej, troche nizej. Cienie poruszaly sie jak wstegi dymu.
Nie poddawal sie.
Edith miala zamkniete oczy, wydawala stlumione dzwieki. Opuszczala powoli glowe, az broda dotknela piersi. Pozostale dwa media mialy oczy otwarte i Bishop dostrzegl ich przerazenie. Schenkel, siedzacy na koncu, zaczal sie trzasc. Mrugal powiekami, coraz bardziej rozszerzaly mu sie zrenice, w koncu zamknal oczy. Enwright nie zauwazyl, co sie dzieje z kolega, gdyz nadal obserwowal Edith Metlock. Silne palce zacisnely sie na ramieniu Bishopa i odwrociwszy szybko glowe, zobaczyl wpatrujace sie wen niewidzace oczy Kuleka.
– Chris, widzisz ich znowu? – wyszeptal Kulek. – Czuje, ze jest tu cos zlowrogiego. Czy to oni, czy widzisz te same twarze?
Bishop nie byl w stanie odpowiedziec. To stalo sie zbyt nagle, ledwie przycmiono swiatla, a juz odczul te obecnosc. Tak, jak gdyby tylko czekalo.
Pokoj nabral stalych konturow, postacie unosily sie przed Bishopem, zarysowujac sie wyraznie, a potem znow zmieniajac sie w mgliste zamazane obrazy. Pokoj wydawal sie mniejszy. Dzwieczalo mu w uszach, glosy wybuchaly glosnym krzykiem, po czym gwaltownie milkly zastepowane przez inne, jakby ktos bez wyraznego powodu zmienial czestotliwosc fal. Spojrzal znow na Edith i zobaczyl splywajaca z jej ust ciemna substancje, krople powoli sciekaly po brodzie na piersi. Mogla to byc krew, lecz wiedzial, ze to nie to. Wyciagnal reke, aby tego dotknac, ale nic tam nie bylo, ani na jego palcach, ani na jej brodzie nie pozostal slad czarnej mazi. Cofnal reke i substancja ponownie zaczela kapac z jej warg. Bishop spojrzal w gore i pokoj wydal mu sie jeszcze mniejszy.
Schenkel spadl z krzesla i lezal nieruchomo na szorstkich deskach, zakrywajacych znajdujaca sie w dole piwnice.
Nikt nie podszedl, aby mu pomoc, ostrzezono ich bowiem, by interweniowali jedynie w drastycznych przypadkach. Enwright rzucil okiem na kolege, ale zignorowal go. Edith Metlock jeczala glosno, cos czarnego przypominajacego klab dymu wydostalo sie z jej ust. Bishopowi rozsadzaly glowe smiejace sie glosy, zobaczyl, ze pokoj sie kurczy, a sciany i sufit napieraja na niego. Wiedzial, ze go zgniota, i probowal wstac z krzesla. Jego cialo zmarzlo na kosc, czul szron zlepiajacy mu powieki, kluly go wlosy zamieniajace sie w kruche sople lodu. Sciany oddalone byly tylko o stope.
Zimna dlon lekko poruszyla jego reka i nieco ja rozgrzala. To Edith Metlock dotknela go. Ktos inny trzymal go za druga reke, i choc glowe mial skuta lodem, rozpoznal uscisk Jacoba Kuleka. Zrobilo mu sie cieplej i poczul, ze cos odlatuje od niego, cos, co grozilo mu uduszeniem. Okna i sufit zniknely, lecz przed oczami mial wirujaca ciemnosc.
Z ust Enwrighta wydobyl sie dzwiek, ale glos nie nalezal ani do niego, ani do zadnej zywej istoty. Byl to dzwiek cienki i wrzaskliwy, udreczone zawodzenie torturowanego. Wstal, dlonmi scisnal skronie, krecac glowa z boku na bok, jakby chcial cos z niej strzasnac. Patrzyl dziko po obecnych, az jego wzrok spoczal na Bishopie.
Powidok tych wytrzeszczonych oczu mial Bishop pod powiekami, jeszcze gdy zgasly przycmione swiatla i wszystko uleglo miazdzacej ciemnosci.
ROZDZIAL DWUDZIESTY SIODMY
Rece zacisnely sie na gardle Bishopa i zaczely go dusic. Widzial przed soba jedynie czarny ksztalt, lecz wiedzial, ze to Enwright probuje wycisnac zen zycie. Chwycil go za nadgarstki, usilujac odciagnac jego rece, odruchowo pochylil glowe i naprezyl plecy, aby zlagodzic narastajacy ucisk. Szamoczac sie, Bishop zdawal sobie sprawe z panujacego wokol zamieszania – krzykow, tupotu nog, plomykow nagle zapalanych zapalek i zapalniczek, a potem snopow swiatla, ktorymi latarki wykrawaly dlugie, jasniejace pasma w mroku nocy.
Zawroty glowy potegowaly jeszcze wrazenie panujacego chaosu i Bishop czul, ze wkrotce straci przytomnosc, jesli nie wyrwie sie z dlawiacego uscisku, ale choc mocno szarpal nadgarstki mezczyzny, nacisk stale sie wzmagal. Mial tylko jedno wyjscie. Puszczajac rece napastnika, chwycil go za ubranie i przyciagnal do siebie, wbijajac mocno obcasy w znajdujace sie pod nim deski. Jego krzeslo niebezpiecznie sie przechylilo i obaj mezczyzni przewrocili sie na ziemie, przy czym Bishop zwiekszyl jeszcze sile upadku, odpychajac sie mocno obcasami. Runeli ciezko, glowa Enwrighta z glosnym trzaskiem uderzyla o deski, a jego cialo natychmiast stalo sie bezwladne. Bishop wygial plecy i skulil ramiona, zeby zmniejszyc sile uderzenia. Odsunawszy lezace cialo, usiadl i rozejrzal sie szybko dookola, po czym zamknal na chwile oczy, by latwiej przywykly do ciemnosci.
– Zapalcie te cholerne reflektory! – uslyszal czyjs krzyk i natychmiast mocne swiatlo rozjasnilo polowe placu.
– Nastepny reflektor – zawolal ten sam glos. Bishop zobaczyl teraz, ze to major wykrzykuje rozkazy. – Zapalcie go, do cholery!