Ale widok zapadl juz w jego pamiec. Korytarzem zblizal sie z wyciem pies; jego tylne lapy poruszaly sie niepewnie, pozostawiajac za soba slady krwi. Posuwal sie powoli, nie tylko z powodu paralizujacego go strachu, lecz takze dlatego, ze nie mial przednich lap, tylko kikuty, z ktorych saczyla sie krew. Za psem stal patrzacy na zwierze, smiejacy sie mezczyzna, ktory trzymal w rekach jakas maszyne. Maszyna warczala, a jej wirujace ostrza obracaly sie tak szybko, ze nie moglo tego dostrzec ludzkie oko. Zblizal sie do drzwi frontowych. W tym momencie policjant opuscil klapke skrzynki na listy.
ROZDZIAL PIATY
Byl w glebinach oceanu, plynac w dol, wciaz glebiej i glebiej, coraz dalej od srebrnego blasku spokojnej powierzchni morza, w mroczna czelusc, ciemnosc czekajaca na niego, witajaca go. Czul, ze pekaja mu pluca, z ktorych ostatni pecherzyk powietrza uciekl cala wiecznosc temu, a jednak jego cialo ogarnialo ekstatyczne uniesienie, bol nie mial znaczenia, skoro siegal po cos wznioslego, oczekujacego go w mrocznym, przepastnym lonie. Wkroczyl w ciemnosc, ktora szybko zamknela sie wokol niego, rozszarpujac jego czlonki, zatykajac usta, nos, uszy, duszac, az zrozumial, ze byl to podstep. Chcial zaczerpnac powietrza, ale wypelniala go ciemnosc. Plynal w dol, nie poruszajac juz ani nogami, ani rekami, cialo krecilo sie, zataczajac coraz mniejsze kregi, szybciej, szybciej. Glebiej. Potem slaba poswiata, maly ksztalt rosnacy coraz bardziej, plynacy naprzeciw niego, czarne, rozstepujace sie przed nim wody. Rozpoznal jej twarz, chcial ja zawolac po imieniu, ale ocean zdusil jego krzyk. Usmiechnela sie, oczy zablysly w jej malej, dzieciecej twarzyczce i wyciagnela do niego dlon, mala, pulchna raczke, wylaniajaca sie z mroku. Usmiechala sie nadal, gdy obok niej pojawila sie inna twarz, twarz jej matki, o oczach dzikich, wscieklych, patrzacych na niego jadowicie. Zaczely sie oddalac, niknac, a on zawolal, by go nie opuszczaly, by pomogly mu uciec z tych straszliwych, przytlaczajacych ciemnosci. Stawaly sie coraz mniejsze, dziewczynka wciaz sie usmiechala, twarz kobiety byla coraz bardziej pozbawiona wyrazu, oczy bez zycia; zniknely, zgasly dwa malenkie falujace plomyki, pozostala tylko wszechogarniajaca ciemnosc. Wrzasnal i bulgotanie zmienilo sie w dzwiek dzwonka, ktory wdarl sie do sennego koszmaru, wyciagajac go, wlokac jego sponiewierane zmysly z powrotem do rzeczywistosci.
Bishop wpatrywal sie w bialy sufit, cialo mial wilgotne od potu. Telefon na dole w holu nie pozwalal mu dluzej myslec o snie, natarczywie dzwoniac domagal sie odebrania. Odrzucil koldre i wzial szlafrok lezacy na podlodze przy lozku. Wciagajac go poczlapal po schodach do holu, w glowie wciaz mu sie krecilo od nocnego koszmaru. Nauczyl sie panowac nad wspomnieniami, lagodzic ich natarczywosc, ale czesto jednak bezlitosnie wdzieraly sie w jego umysl, wstrzasajac obronnym murem, ktory zbudowal wokol swych emocji.
– Bishop – powiedzial zmeczonym glosem, podnoszac sluchawke.
– Tu Jessica Kulek.
– Witaj, Jessico. Przepraszam, ze trwalo to tak dlugo…
– Znowu cos sie wydarzylo ostatniej nocy – przerwala mu.
Mocno scisnal palcami sluchawke.
– Willow Road?
– Tak. Pisza o tym w porannych gazetach. Nie czytal pan ich jeszcze?
– Co? Och, nie. Dopiero sie obudzilem. Wczoraj w nocy wrocilem z Nottingham.
– Czy moge przyjsc do pana i porozmawiac?
– Chwileczke. Przeciez powiedzialem pani w zeszlym tygodniu…
– Bardzo pana prosze, panie Bishop, musimy polozyc temu kres.
– Nie wiem, co mozemy zrobic.
– Prosze, porozmawiajmy. Niech pan poswieci mi dziesiec minut.
– Przyjdzie pani z ojcem?
– Nie, ma dzisiaj rano konferencje. Ja moge zaraz przyjechac.
Bishop oparl sie o sciane i westchnal.
– No, dobrze. Ale nie sadze, zebym zmienil zdanie. Ma pani moj adres?
– Tak. Bede za dwadziescia minut.
Odlozyl sluchawke i wpatrywal sie w telefon, nie zdejmujac dloni z czarnego aparatu. Otrzasnawszy sie z zamyslenia, podszedl do drzwi i wyjal gazete ze skrzynki na listy. Naglowek w dzienniku rozpedzil resztki koszmarnego snu.
Umyl sie, ogolil, ubral i pil wlasnie kawe, gdy uslyszal, jak jej samochod zatrzymuje sie przed domem.
– Przepraszam, zajelo mi to troche wiecej czasu, niz przypuszczalam – powiedziala, gdy otworzyl drzwi. – Byl okropny ruch na moscie.
– Tak, z tym jest problem, kiedy czlowiek sie znajdzie po poludniowej stronie od rzeki. Zawsze trzeba czekac, zeby sie stamtad wydostac.
Wprowadzil ja do niewielkiego salonu.
– Napije sie pani kawy? – zapytal.
– Bez mleka, z lyzeczka cukru.
Zdjela jasny plaszcz i polozyla na oparciu fotela.
Obcisle dzinsy, luzny, wyciety w lodke sweter w polaczeniu z krotko obcietymi wlosami i malymi piersiami nadawaly jej chlopiecy wyglad.
– Prosze usiasc. Zaraz wracam – powiedzial Bishop.
Poszedl z powrotem do kuchni i zrobil jej kawe, dolewajac tez sobie. Nie wiedzial, ze poszla za nim, totez jej glos przestraszyl go.
– Sam pan tu mieszka?
Odwrocil sie i zobaczyl, ze stoi w drzwiach.
– Tak – odpowiedzial.
– Nie jest pan zonaty? – spytala zdziwiona.
– Jestem.
– Przepraszam. Nie chcialam byc wscibska.
– Lynn tu… nie ma. Jest w szpitalu.
Sprawiala wrazenie zaklopotanej.
– Mam nadzieje, ze nie jest…
– Jest w klinice psychiatrycznej. Juz od trzech lat. Moze przejdziemy do salonu?
Wzial dwie filizanki kawy i czekal, az odsunie sie od drzwi. Odwrocila sie i przepuscila go.
– Nie wiedzialam, panie Bishop – powiedziala siadajac i biorac od niego kawe.
– Nic sie nie stalo, niby skad miala pani wiedziec. Przy okazji, na imie mam Chris.
Popijala kawe i Bishop patrzac na nia znow zastanawial sie, jaka jest naprawde. Raz wydawala mu sie twarda, niemal pozbawiona uczuc, innym razem mlodzienczo niesmiala. Niespokojna mieszanina sprzecznych zachowan.
– Widzial pan dzisiejsze gazety? – spytala.
– Przeczytalem naglowek, rzucilem okiem na relacje. „Nowe szalenstwo na ulicy horroru”. Dziwie sie, ze Zwiazek Lokatorow sie tym nie zajmie.
– Prosze, panie Bishop…
– Chris.
– Prosze, sytuacja jest powazniejsza, niz ci sie wydaje.
– Masz racje. Nie powinienem tego lekcewazyc. Zgadzam sie, ze nie jest to dowcip, jezeli mezczyzna podrzyna spiacej zonie gardlo elektryczna maszyna do przycinania zywoplotow, a pozniej w ten sam sposob odcina swemu psu nogi. Fakt, ze nie zaatakowal dwoch policjantow na zewnatrz tylko dlatego, ze kabel okazal sie za krotki, jest takze srednio zabawny.
– Ciesze sie, ze tak myslisz. Pewnie juz czytales, ze pozniej uzyl maszyny przeciwko sobie. Rozerwala mu tetnice w nodze i zmarl z uplywu krwi, zanim zdazyli zabrac go do szpitala.
Bishop przytaknal.
– Moze od poczatku mial taki zamiar, zabic zone, psa, a na koncu siebie. Chcial, aby dzielili z nim pragnienie smierci. – Bishop podniosl reke, aby powstrzymac jej protest. – Teraz nie zartuje. To czesto sie zdarza, ze osoba