– Oswiadczyles mi przed chwila, ze nie jestem marynarzem. Bardzo dobrze, wiec… Skoro tak, nie mozesz mi rozkazywac. Nie wiem tez, skad ten pomysl, ze bedziesz dowodzil “Vivacia” podczas nastepnego rejsu. Kiedy wrocimy do Miasta Wolnego Handlu, z pewnoscia okaze sie, ze moj ojciec wyzdrowial i wraca na stanowisko kapitana. Bedzie dowodzil statkiem, a potem przekaze go mnie.
Kyle wpatrywal sie w dziewczyne z wielka uwaga.
– Naprawde tak sadzisz, Altheo? – spytal.
Az sie zasapala z nienawisci, sadzac, ze szwagier kpi sobie z jej wiary w wyzdrowienie ojca.
– Twoj ojciec jest swietnym kapitanem – ciagnal Kyle. – Ale kiedy uslyszy o twoim zachowaniu, kiedy sie dowie, jak sobie ze mnie drwisz za moimi plecami…
– Ja?! – krzyknela.
Kyle parsknal pogardliwie.
– Wydaje ci sie, ze mozesz sie upijac ponad miare i rzucac pod moim adresem absurdalne oskarzenia? Myslalas, ze twoje slowa z Dursay do mnie nie dotra? Potwierdzasz tym jedynie swoja glupote.
Althea z calych sil usilowala sobie przypomniec, co sie zdarzylo w porcie. Rzeczywiscie sie upila, ale tylko raz i niewyraznie pamietala, ze ubolewala wowczas nad sytuacja niektorych czlonkow zalogi. Ktorych? Twarze zamazywaly jej sie w pamieci, lecz… Tak, upominal ja Brashen. Osmielil sie jej powiedziec, zeby zamknela usta, a swoje prywatne problemy zatrzymala dla siebie. Nie potrafila sobie przypomniec, o czym wtedy mowila, byla jednak pewna, ze to on na nia doniosl.
– Ach tak. I jakichze to bajek naopowiadal ci nasz drogi Brashen? – zapytala najspokojniej, jak potrafila. Na rybiego boga, o czym wtedy paplala? Jesli mowila o sprawach rodzinnych, a Kyle rozpowie o tym w domu…
– To nie Brashen. Ale potwierdzasz moja opinie o nim. Pewnie siedzial i spokojnie sluchal, jak nam ublizasz. Tak to jest wlasnie z wami, kupieckimi dzieciakami, ktore probuja sie bawic w marynarzy. Nie mam pojecia, po co twoj ojciec w ogole go trzymal na pokladzie, chyba ze uwazal go za dobra partie dla ciebie. No coz, jesli tylko bede wladny, jego rowniez zostawie na brzegu w Miescie Wolnego Handlu. Bedziesz sie mogla cieszyc jego towarzystwem. Nie licz na lepszego meza niz on; najlepiej od razu uczep sie go, poki jeszcze mozesz.
Kapitan odchylil sie na krzesle. Najwyrazniej milczenie zaszokowanej Althei sprawialo mu przyjemnosc. Kiedy odezwal sie ponownie, jego ton byl niski i wesoly.
– A widzisz, mala siostrzyczko, chyba nie jest ci przyjemnie, kiedy sobie z ciebie drwie. Moze wiec teraz zrozumiesz, co czulem, gdy mocno pijany po powrocie z przepustki pokladowy ciesla cytowal glosno twoje slowa. Ze ponoc ozenilem sie z twoja siostra tylko z jednego powodu – poniewaz chcialem dostac w swoje lapy rodzinny zaglowiec. I ze tacy ludzie jak ja jedynie w taki sposob moga zostac kapitanami zywostatkow. – Opanowany dotad Kyle zazgrzytali nagle z wscieklosci.
Althea rozpoznala wlasne frazy. Och, byla bardziej pijana, niz sadzila. Jak mogla wypowiedziec na glos takie opinie. Teraz pozostawalo jej tchorzostwo lub klamstwo. Wykrecic sie, udawac, ze niczego takiego nie mowila? O nie. Byla przeciez corka Ephrona Vestrita. Nie brakowalo jej odwagi.
– To prawda. Powiedzialam tak, bo to prawda. Przyznaje sie. Czy prawda moze cie obrazac?
Kyle wstal nagle i obszedl stol. Byl postawnym mezczyzna. Mimo iz dziewczyna zaczela sie juz cofac, otrzymany od niego policzek okazal sie tak siarczysty, ze az sie zatoczyla. Chwycila sie grodzil i z trudem zdolala utrzymac rownowage. Jej szwagier bardzo blady wrocil do swoje miejsce i usiadl. Za daleko… Oboje posuneli sie za daleko. Althea zawsze sie tego obawiala. Czy Kyle rowniez sie tego bal? W tej chwili najwyrazniej czul sie rownie paskudnie jak ona.
– Wiedz, ze swoimi slowami obrazilas nie mnie – odparl ochryplym glosem – lecz swoja siostre. Pijana jak szewc w publicznej tawernie niemal nazwalas ja dziwka. Zdajesz sobie z tego sprawe? Naprawde sadzisz, ze ona musiala sobie kupowac meza, kuszac go swoim zywostatkiem? Kazdy mezczyzna bylby dumny, zdobywajac wzgledy takiej kobiety jak ona. Keffria stanowi calkowite twoje przeciwienstwo. Wlasnie ty musisz sobie kupic meza i lepiej modl sie do bogow, zeby finansowy status twojej rodziny poprawil sie, bo w przeciwnym razie mozesz miec trudnosci ze znalezieniem przyzwoitego narzeczonego. Wynos sie do swojej kajuty, zanim strace nad soba panowanie. Ale to juz!
Althea probowala sie odwrocic i odejsc z godnoscia, lecz Kyle wstal z krzesla, wyszedl zza stolu, podszedl do niej i polozyl jej swa silna reke na plecach, po czym pchnal dziewczyne ku drzwiom.
Wyszla z kwatery, zatrzasnela za soba drzwi i przyjrzala sie Mildowi, ktory pracowicie polerowal piaskiem pobliski fragment relingu. Chlopak byl chytry jak lis; na pewno wszystko slyszal. No coz, Althea nie wstydzila sie niczego, co zrobila albo powiedziala w kajucie. Watpila, czy Kyle moze powiedziec o sobie to samo. Z podniesiona glowa ruszyla na rufe, do malej kabiny, ktora zajmowala od dwunastego roku zycia. Weszla do srodka i zamknela za soba drzwi, a wowczas w calej pelni dotarla do niej grozba Kyle'a.
Bedzie musiala opuscic statek! Swoj dom. Nowy kapitan nie wyrzuci jej z domu. A moze bedzie do tego zdolny?
Od dziecinstwa kochala to pomieszczenie i nigdy nie zapomniala dreszczyku emocji, ktory poczula, gdy weszla tu po raz pierwszy i rzucila marynarski worek na koje. Prawie siedem lat temu; od tamtej pory kajuta stanowila jej dom i zapewniala bezpieczenstwo.
Althea wspiela sie na koje i skulila na niej. Twarz przysunela do samej grodzi. Policzek palil, ale nie dotknela go. Kyle ja uderzyl! Niech slad jego przemocy zasinieje i pociemnieje. Moze kiedy Althea dotrze do domu, siostra i rodzice dostrzega siniak i uswiadomia sobie, jakiego pasozyta wprowadzili do rodziny. Kyle Haven nie pochodzil nawet z kupieckiego rodu. Byl mieszancem, w polowie Chalcedczykiem, w polowie szczurem ladowym. Mimo iz ozenil sie z jej siostra, byl dla Althei nikim. Niczym. Kawalkiem lajna. Nie zamierza przez niego plakac, budzi w niej tylko gniew. Tylko gniew.
Po kilku minutach serce dziewczyny zabilo spokojniej. Leniwie siegnela po pikowana koldre, ktora uszyla dla niej Nana. Pozniej obrocila sie i wyjrzala przez umieszczony na przeciwnej scianie iluminator. Bezkresne szare morze w dolnej, ogromne niebo w gornej czesci. To byl jej ulubiony widok, z pozoru zawsze niezmienny, a rownoczesnie w kazdej minucie inny.
Rozejrzala sie po kajucie. Male biurko bezpiecznie przymocowane do grodzi, na nim malenka szufladka, w ktorej podczas zlej pogody mozna bylo zabezpieczyc papiery i dokumenty. Obok biurka znajdowaly sie polka z ksiazkami i stojak na zwoje. Ksiazki nigdy nie spadaly, nawet podczas najsilniejszego sztormu. Althea miala takze maly stolik nawigacyjny i zbior map, poniewaz ojciec naklanial ja do nauki nawigacji, chocby po to, by potrafila ustalic polozenie statku. Potrzebne przyrzady i dokumenty lezaly w niewielkiej wyscielanej kasetce przymocowanej do sciany. Marynarskie ubrania dziewczyny wisialy na wieszakach. Jedyna ozdobe pomieszczenia stanowil obrazek “Vivacii”, ktory kiedys zamowila. Wykonal go Jared Pappas, bylo to zatem cenne malowidlo, lecz dla Althei najwazniejszy pozostawal przedstawiony na nim statek. Na obrazie zagle “Vivacii” byly wydete od pelnego wiatru, a jej dziob rowno cial fale.
Dziewczyna siegnela nad glowe i przycisnela rece do nieoslonietych drewnianych belek zaglowca, ktore wiezily jego uspione zycie. Drzenie, jakie Althea wyczula, nie wiazalo sie ze zwyczajnym pulsowaniem drewna tnacego fale statku, z gluchym tupotem biegajacych po pokladach marynarzy ani z ich piskliwymi odzywkami na rozkazy oficera; laczylo sie natomiast z zyciem samej “Vivacii”, z jej bliskim przebudzeniem.
“Vivacia” byla zywostatkiem. Szescdziesiat trzy lata temu polozono jej kil; te dluga, dobrze wypionowana drewniana belke wykonano z czarodrzewu. Z tego samego drewna wyrzezbiony zostal galion zaglowca oraz deski jego kadluba. Statek zamowila prababka Althei pod zastaw posiadlosci rodzinnych Vestritow. Ten dlug rodzina splacala do dzis. “Vivacie” zakupiono w czasach, kiedy kobiety braly sprawy w swoje rece, nie wywolujac tym skandali, na dlugo zanim Miastem Wolnego Handlu zawladnal glupi, wprowadzony przez Chalcedczykow zwyczaj, zgodnie z ktorym im rodzina byla bogatsza, tym bardziej bezczynne zycie prowadzily jej przedstawicielki. Ephron Vestrit lubil mawiac, ze prababcia Vestrit nigdy nie pozwalala, by opinie innych ludzi przeszkadzaly jej w kontaktach z wlasnym statkiem. Ta dzielna kobieta plywala na “Vivacii” przez trzydziesci piec lat, od swych siedemnastych urodzin, az do pewnego goracego letniego dnia, kiedy to po prostu usiadla na pokladzie dziobowym i oswiadczyla: “To tyle, chlopcy”, po czym umarla.
Po smierci prababki zaglowiec przejal dziadek Althei, ktorego pamietala, choc niezbyt wyraznie. Byl ciemnowlosym, silnym mezczyzna o groznym jak wzburzone morze glosie, ktory huczal we wszystkich pomieszczeniach, ilekroc jego wlasciciel wracal do domu. Dziadek umarl czternascie lat temu, rowniez na pokladzie “Vivacii”. Liczyl sobie wtedy szescdziesiat dwa lata, a Althea – niewiele ponad cztery. Stala jednak obok jego noszy wraz z cala rodzina Vestritow, byla swiadkiem jego smierci, a nawet poczula slabe drzenie, ktorym na odejscie swego drugiego kapitana zareagowala “Vivacia”. Althea wiedziala, ze drzenie to wywolal w statku zarowno zal, jak