mu.

– No wlasnie – mruknal Mingsley. – Od tylu lat istnieje na Przekletych Brzegach Miasto Wolnego Handlu i nikt nie pomyslal, by sprzedawac czarodrzew za granice. Kupuja go tylko stali mieszkancy miasta. I tylko dla statkow. Jest tu na pewno jakis haczyk. Jaki? Czy drewno musi byc takie duze, by ozylo? A moze trzeba je pozostawiac zanurzone w slonej wodzie przez jakis okreslony czas? No?

– Hm… zapewne nikt nie wpadl na taki pomysl. To miasto jest bardzo osobliwe, Mingsleyu. Mamy tu swoje tradycje, wlasny folklor, a nawet wlasne przesady. Kiedy nasi przodkowie opuscili Jamaillie tak wiele lat temu i zaczeli kolonizacje Przekletych Brzegow, no coz… wiekszosc z nich przybyla tu, poniewaz nie miala pomyslu na zycie. Niektorzy byli przestepcami, inni przyniesli wstyd wlasnej rodzinie lub stracili dobre imie, jeszcze inni narazili sie naszemu Satrapie. To bylo prawie wygnanie. Powiedziano im, ze jesli przezyja, kazda rodzina otrzyma dwiescie lefrow ziemi i obiecano im amnestie za Popelnione w przeszlosci przestepstwa. Satrapa przyrzekl rowniez osadnikom samodzielnosc, niezaleznosc i monopol handlowy na wszystkie towary, ktore ich zdaniem nadadza sie na sprzedaz. W zamian za te udogodnienia kolonisci mieli placic swemu wladcy piecdziesiecioprocentowy podatek od zyskow. Przez wiele lat umowa ta zadowalala obie strony.

– Coz, teraz przestala. – Mingsley rozesmial sie szyderczo. – Jak mozna wierzyc, ze taka wymiana bedzie trwac wiecznie? Wladcy tez sa ludzmi. A mlodemu Satrapie Cosgowi stale brakuje pieniedzy na zaspokajanie wlasnych przyjemnosci oraz nalogow, w ktore popadl, gdy czekal na smierc swego ojca. Chalcedzkie ziola rozkoszy nie sa tanie i kiedy raz ich sprobujesz, tansze przestaja ci odpowiadac. Tak czy owak, sprzedal mnie i moim przyjaciolom handlowe i ladowe koncesje na grunty w Miescie Wolnego Handlu i na Przekletych Brzegach. Przyjechalismy wiec tutaj, ale rdzenni mieszkancy nie przyjmuja nas zbyt uprzejmie. Zachowujecie sie, jak gdybysmy wam odbierali chleb od ust, a przeciez powszechnie wiadomo, ze pieniadze rodza jedynie kolejne pieniadze, ktorych nigdy za wiele. Sam pomysl. Ten statek gnil tu przez trzydziesci lat, tak w kazdym razie twierdzisz. Nie mieli z niego pozytku ani wlasciciele, ani nikt inny. Jesli go kupie, bede mial mnostwo tego tajemniczego czarodrzewu, wlasciciel dostanie dobra cene, a ty, w co nie watpie, wypracujesz sobie ladna prowizje.

Milczal chwile, jego towarzysz takze sie nie odzywal.

– Przyznam jednak – ciagnal Mingsley z przekasem – ze jestem rozczarowany. Ale, ale… wedle twoich slow ten statek zyje. Sadzilem, ze sie do nas odezwie. Nie wspomniales, by byl uszkodzony. Moze jednak zostal zabity?

– “Paragon” odzywa sie tylko wtedy, gdy ma na to ochote, lecz jestem przekonany, ze slyszy kazde nasze slowo.

– Hm… Czy to prawda, statku? Slyszales kazde nasze slowo? “Paragon” nie widzial powodu, by odpowiadac. Po chwili mlodszy mezczyzna prychnal z oburzenia. Potem bylo slychac odglosy krokow: Mingsley zaczal go okrazac; ten drugi, ciezszy i powolniejszy osobnik podazal za nim.

– No coz, moj przyjacielu – kontynuowal Mingsley – obawiam sie, ze fakt ten znacznie obniza cene, ktora moge za niego zaoferowac. Poczatkowo przypuszczalem, ze moglbym odciac od statku galion, zabrac go do Jamaillia City i sprzedac to zywe drewno za okragla sumke. Albo, co bardziej prawdopodobne, w koncu “ofiarowalbym” go Satrapie za pewne niemale koncesje gruntowe. A tak… albo to czarodrzew, albo tylko osobliwa, brzydka rzezba. Jak mozna wykroic takie nieladne rysy? Zastanawiam sie, czy jakis sprawny rzemieslnik zdola upiekszyc te twarz?

– Byc moze – przyznal niespokojnie jego towarzysz. – Nie wiem wszakze, czy to madry pomysl. Zakladalem, ze interesuje cie zaglowiec, a nie zrodlo czarodrzewu. Musisz tez pamietac, ostrzegalem cie przeciez, ze jeszcze nie omawialem z Ludluckami tematu sprzedazy. Porusze z nimi te kwestie dopiero, gdy bede mial pewnosc, ze statek naprawde cie interesuje.

– Rany, Davadzie, nie sadzisz chyba, ze jestem taki naiwny. Mowisz o tym wraku jak o dziecku. Jego wlascicieli na pewno ucieszy moja oferta. Wreszcie sie go pozbeda. Gdyby byl zdatny do zeglugi, chyba nie lezalby tu jak kloda.

– No coz. – Dluga pauza. – Obawiam sie, ze mimo wszystko Ludluckowie nie sprzedadza ci statku, skoro chcesz go posiekac. Nawet oni czegos takiego nie zrobia. – Glosno zaczerpnal oddechu. – Mingsleyu, ostrzegam cie, nie rob tego. Kupic statek i odremontowac go to jedna sprawa… jednak twoja propozycja dotyczy czegos zupelnie innego. Jesli potniesz “Paragona” na kawalki, zaden z Pierwszych Kupcow nie bedzie z toba robil interesow. A mnie jako posrednikowi nigdy by nie wybaczono.

– W takim razie ostroznie przedstaw moja oferte, a ja zobowiazuje sie zachowac dyskrecje. – Glos Mingsleya brzmial protekcjonalnie. – Wiem, ze Pierwsi Kupcy z Miasta Wolnego Handlu holduja rozmaitym dziwacznym przesadom. Nie zamierzam ich lekcewazyc. Jesli wlasciciele zaakceptuja moja propozycje, wsiade na statek i odplyne nim daleko. Dopiero tam go zdemontuje. Jak to mowia: co z oczu, to z serca. Czy takie rozwiazanie cie satysfakcjonuje?

– Przypuszczam, ze musi – mruknal mezczyzna z rozgoryczeniem. – Przypuszczam, ze tak.

– Och, nie badz taki ponury. Chodz. Wrocimy do miasta. Zapraszam cie na kolacje do Souski. Musisz przyznac, ze jestem hojny, poniewaz znam tamtejsze ceny, a poza tym widzialem, ile potrafisz zjesc. – Mlodszy mezczyzna rozesmial sie, rozweselony swoim zartem. Starszy nie przylaczyl sie. – A wieczorem udasz sie do rodziny Ludluckow i oglednie przedstawisz im moja oferte. Wszyscy beda zadowoleni. Pieniadze dla wlascicieli, prowizja dla ciebie, wielkie zapasy rzadkiego drewna dla moich sponsorow. Wykaz luki w moim rozumowaniu, Davadzie.

– Nie potrafie – przyznal cicho starszy mezczyzna. – Obawiam sie jednak, ze to przedsiewziecie ci sie nie uda. Na razie wprawdzie statek sie nie odezwal, jest juz wszakze zywa istota i ma wlasny rozum. Sprobuj go posiekac na kawalki, a jestem pewien, ze szybko przerwie milczenie.

Mingsley zasmial sie wesolo.

– Tym stwierdzeniem jedynie wzbudziles moje zainteresowanie, drogi przyjacielu. Wiem, ze o to ci chodzilo. Wracajmy do miasta. “U Souski”, pamietasz? Kilku moich sponsorow bardzo by cie chcialo poznac.

– Obiecales dyskrecje! – sprzeciwil sie starszy mezczyzna.

– Och, tak, i zapewniam cie, ze dotrzymam slowa. Nie mozesz jednakze oczekiwac, iz ktos da mi bez slowa pieniadze. Moi przyjaciele musza wiedziec, co kupuja i od kogo. Zapewniam cie, ze to bardzo dyskretne osoby, kazda z nich.

“Paragon” przez dlugi czas sluchal oddalajacych sie krokow. W koncu do jego uszu docieraly juz tylko wszechobecne odglosy fal i krzyki mew.

– Posiekany na kawalki – oswiadczyl glosno. – No coz, nie brzmi to najprzyjemniej. Z drugiej jednak strony, moze lepszy taki stan niz wieczne lezenie tutaj. To mogloby mnie zabic. Moze umarlbym…

Taka perspektywa zadowalala go i przez chwile ja rozwazal. W koncu i tak nie mial nic innego do roboty.

3. EPHRON VESTRIT

Ephron Vestrit umieral. Ronica uswiadomila sobie ten fakt, patrzac na wychudla twarz meza. Ephron umieral. Poczula fale gniewu, zdenerwowala sie na niego. Jak mogl jej cos takiego zrobic? Jak mogl teraz umrzec i zostawic ja sama ze wszystkimi problemami?

Gdzies pod falami tych powierzchownych emocji odczuwala ogromny smutek. Usilowal zawladnac jej cialem i dusza. Walczyla z nim dziko. Gniew i irytacja, owszem, ale nie zal. Pozniej – mowila sobie. – Pozniej, kiedy doprowadze do konca wszystkie niezbedne sprawy… Wtedy usiade i pograze sie w rozpaczy. Pozniej.

Na razie z rozdraznieniem zaciskala usta. Zmoczyla sciereczke w pachnacej balsamem wodzie i delikatnie wytarla mezowi twarz, a potem rece. Ephron poruszyl sie lekko pod wplywem dotkniecia, ale sie nie obudzil. Wiedziala, ze bedzie spal jeszcze przez jakis czas. Dzis juz dwukrotnie napoila go lagodzacym bol syropem makowym. Moze przynioslo mu to ulge. W kazdym razie taka miala nadzieje.

Lagodnie wytarla mu brode. Ta niezdarna Rache karmila go bulionem. Musiala przyznac, ze nie jest ona zbyt staranna. Powinna odeslac ja z powrotem Davadowi Restartowi. Nie chciala tego robic, poniewaz Rache byla mloda, inteligentna i na pewno nie zasluzyla sobie na los niewolnicy.

Pewnego dnia Davad po prostu przywiozl ja Ronice. Sadzila, ze kobieta jest jego krewna albo gosciem, poniewaz wyslawiala sie calkiem elegancko, a jej maniery wskazywaly, ze jest dobrze urodzona. Ronike zaszokowalo, gdy Davad zaofiarowal jej Rache jako sluzaca, mowiac, iz nie osmielilby sie trzymac jej w swoim domu. Nigdy w pelni nie wyjasnil sytuacji kobiety, a Rache w ogole nie poruszala tego tematu. Ronica przypuszczala, ze jesli odda Rache Davadowi, ten wzruszy po prostu ramionami i wysle mloda kobiete do Chalced,

Вы читаете Czarodziejski Statek
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату