– Tak, tak – zazgrzytal Ephron. Jego glos przywodzil na mysl otwieranie zardzewialych zawiasow. – Nauczmy sie lubic niewolnictwo tak bardzo, zebysmy sie nie martwili, gdy nasze wnuki zostana niewolnikami, poniewaz nie zdolaja splacic stale rosnacych corocznych dlugow. Jest jeszcze problem morskich wezy, ktore przybywaja na nasze wody zwabione zapachem statkow przewozacych niewolnikow i zywia sie wyrzucanymi za burte cialami. Zaprosmy po prostu te stwory do Zatoki Kupieckiej, a nigdy juz nie bedziemy potrzebowali cmentarza w naszym miescie.
Dla chorego czlowieka byla to bardzo dluga przemowa i Ephron na chwile stracil oddech. Ronica wstala, by nalac mezowi makowego mleka. Jednakze, gdy wyjela korek z ciezkiej brazowej butli, Ephron wolno pokrecil glowa.
– Jeszcze nie – powiedzial. Dyszal przez moment, po czym dodal: – Jeszcze chwile. – Zmeczony spojrzal na Davada, na ktorego twarzy pojawila sie nietaktowna reakcja: konsternacja slaboscia starego przyjaciela. Ephron cicho zakaszlal.
Restart sprobowal sie usmiechnac.
– Dobrze, ze sie obudziles, Ephronie. Mam nadzieje, ze nasza rozmowa nie zaklocila twojego snu.
Przez kilkanascie sekund maz Roniki bez slowa wpatrywal sie w mezczyzne. Potem, z niedbala nieuprzejmoscia czlowieka chorego, zignorowal go, a jego nieruchome oczy skupily sie na zonie.
– Sa jakies wiadomosci z “Vivacii'? – spytal. Zadal to pytanie glosem glodujacego, ktory pyta o jedzenie.
Ronica zaprzeczyla ruchem glowy, odstawiajac makowe mleko.
– Ale niedlugo powinna przyplynac. Dostalismy informacje z klasztoru, ze jedzie do nas Wintrow. – Wypowiedziala ostatnie slowa pogodnym tonem, Ephron jednak tylko powoli opuscil glowe na poduszke.
– A coz on zrobi? Popatrzy z powaga i przed wyjazdem poprosi o ofiare dla swojego klasztoru? Zrezygnowalem z tego chlopaka w chwili, gdy jego matka oddala go Sa. – Zamknal oczy i przez jakis czas ciezko oddychal. Otworzyl oczy, dopiero gdy odezwal sie ponownie. – A niech szlag trafi tego Kyle'a. Mial wrocic kilka tygodni temu… Chyba ze zabral statek na dno. Razem z Althea. Wiem, ze powinienem powierzyc “Vivacie” Brashenowi. Kyle jest dobrym kapitanem, ale zeby zrozumiec zachowanie zywostatku, trzeba miec w sobie kupiecka krew.
Ronica poczula, ze sie rumieni. Wstydzila sie sluchajac, jak jej maz w taki sposob mowi przy Davadzie o swoim zieciu.
– Jestes glodny, Ephronie? A moze spragniony? – Probowala zmienic temat.
– Nie. – Zakaszlal. – Umieram. Chcialbym, zeby wrocil moj przeklety statek. Pragne umrzec na jego pokladzie i ozywic go, w przeciwnym razie okaze sie, ze zylem na daremno. Nie prosze chyba o wiele, prawda? Urodzilem sie po to, by wypelnic przeznaczenie. Co bedzie, jesli wczesniej skonam? – Z trudem zaczerpnal tchu. – Maku, Roniko. Teraz daj mi maku.
Ronica nalala na lyzeczke gestego lekarstwa, przytrzymala ja przy ustach Ephrona, ktory bez skargi polknal syrop. Pozniej zrobil kolejny wdech i skinal na dzbanek z woda. Przez chwile pil z filizanki malymi lykami, po czym polozyl sie na poduszkach z charczacym westchnieniem. Spowodowane wysilkiem zmarszczki na jego czole nieco sie wygladzily, usta lekko otworzyly. Przez chwile popatrzyl na Davada, ale nie do niego sie odezwal.
– Nie sprzedawaj niczego, moja kochana. Uzbroj sie w cierpliwosc najdluzej jak zdolasz. Niech tylko umre na pokladzie mojego statku, a “Vivacia” bedzie ci dobrze sluzyla. Bedzie ciac fale jak zaden statek nigdy przedtem, szybko i madrze. Nie zabraknie ci niczego, Roniko. Obiecuje. Wytrzymaj, a wszystko dobrze sie ulozy.
Z kazdym slowem mowil coraz wolniej i ciszej. Jego zona wstrzymala oddech, gdy Ephron wzial kolejny haust powietrza.
– Trzymaj kurs – mruknal, ale Ronica nie sadzila, zeby mowil do niej. Moze mak przeniosl juz rozmarzony umysl starca na poklad jego ukochanego statku.
Zakrecily jej sie w oczach lzy, ale starala sie nad soba zapanowac. Przez chwile jeszcze zdecydowanie z nimi walczyla. Dlawily ja, az poczula tak wielki bol w gardle, ze nie mogla odetchnac. Spojrzala z ukosa na Davada. Jak zwykle, nie starczylo mu kultury, by odwrocic wzrok, ale z pewnoscia poczul sie nieswojo.
– Jego statek – oswiadczyla cierpko Ronica. – Wiecznie ten jego przeklety statek. Tylko on zawsze sie liczyl, nic wiecej. – Zastanowila sie, dlaczego woli, by Restart sadzil, ze przyczyna jej lez jest ten wlasnie powod, a nie bliska smierc Ephrona. Strasznie glosno pociagnela nosem, potem poddala sie, wyjela chusteczke i wytarla oczy.
– Powinienem juz pojsc – poniewczasie uprzytomnil sobie Davad.
– Musisz? – Ronica opanowala sie juz i zaczela zachowywac stosownie do swojego polozenia. – Bardzo ci dziekuje za odwiedziny. Pozwol, ze przynajmniej odprowadze cie do drzwi – dodala, zanim Restart zdazyl powiedziec, ze moze jednak jeszcze troche z nia zostanie.
Wstala i przykryla Ephrona lekka koldra. Mezczyzna mamrotal cos o zaglu gniezdnym. Gdy opuszczali pokoj, Davad wzial Ronike pod ramie, a ona z przymusem pozwolila mu na te kurtuazje. Wychodzac z mrocznego pokoju, zamrugala oczyma. Zawsze byla dumna ze swego jasnego i przewiewnego domu, teraz jednak jaskrawe swiatlo sloneczne, ktore wlewalo sie do pomieszczen wielkimi oknami, wydalo jej sie ostre i oslepiajace. Odwrocila oczy od mijanego atrium. Niegdys to miejsce stanowilo jej dume i radosc, ale teraz zaniedbane zmienilo sie w niegoscinne nieuzytki porosniete brazowiejaca winorosla i pieniacymi sie wybujalymi chwastami. Obiecala sobie, ze po smierci Ephrona sprobuje znalezc czas dla atrium, w chwile pozniej jednakze mysl ta wydala jej sie wstretna i wiarolomna. Ronica poczula sie, jak gdyby z wyrachowaniem czekala na smierc meza, by ponownie sie zajac swoim ogrodem.
– Nic nie mowisz – zauwazyl otwarcie Davad.
Tak naprawde, zupelnie o nim zapomniala, mimo ze trzymal ja pod ramie. Zanim wszakze zdolala sformulowac uprzejme przeprosiny, dodal burkliwie:
– Ale, jak sobie przypominam, kiedy umarla Dorill, tez nie mialem ochoty z nikim rozmawiac. – Gdy dotarli do wielkich bialych drzwi frontowych, odwrocil sie do Roniki i wzial jej obie dlonie w swoje, zaskakujac ja tym gestem. – Jesli moge cos dla ciebie zrobic… Zrobie wszystko… Zawiadomisz mnie?
Jego rece byly wilgotne i spocone, oddech pachnial przesadnie przyprawionym obiadem, jednak najgorsza wydala jej sie ta bezgraniczna szczerosc w jego oczach. Ronica wiedziala, ze Restart jest jej przyjacielem, ale nagle uswiadomila sobie, ze jej sytuacja moze sie upodobnic do jego sytuacji. Kiedy zyla Dorill, Davad byl w Miescie Wolnego Handlu poteznym czlowiekiem, odwaznym Kupcem, mezczyzna dobrze ubranym i majetnym. Wydawal w swoim wielkim domu bale, zajmowal sie nie tylko interesami, lecz dzialal rowniez spolecznie. Teraz jego wspanialy dom tworzylo mnostwo zakurzonych i zaniedbanych pokojow, po ktorych bez nadzoru krecili sie nieuczciwi sluzacy. Wiedziala, ze ona i Ephron nalezeli do nielicznych par, ktore ciagle jeszcze braly Davada pod uwage przy wypisywaniu zaproszen na bale lub kolacje. Kiedy jej ukochany maz odejdzie, czy spolecznosc miasta potraktuje ja tak jak Davada? Czy ludzie uznaja, ze nie warto poswiecac uwagi jej – wdowie zbyt starej na zaloty i zbyt mlodej, by kazac jej cicho siedziec w kacie? Poczula wielki strach i gorycz.
– Wszystko, Davadzie? – odezwala sie bezmyslnie. – No coz, mozesz splacac moje dlugi, uprawiac moje pola i znalezc odpowiedniego meza dla Althei. – Wlasne slowa przerazily Ronike. Przez chwile obserwowala, jak oczy Davada rozszerzaja sie; staly sie tak ogromne, ze wydawalo sie, iz wyskocza z oczodolow. Obcesowym ruchem uwolnila dlonie z jego wilgotnego uscisku. – Przepraszam, Davadzie – powiedziala szczerze. – Nie wiem, co mnie opetalo, zeby tak…
– Nic nie szkodzi – przerwal jej pospiesznie. – Rozmawiasz z czlowiekiem, ktory spalil portret swojej zony, zeby tylko na nia bez przerwy nie patrzec. W takich sytuacjach ludzie mowia i robia rzeczy, ktore… Mniejsza o to, Roniko. Naprawde zrobie wszystko, co bede mogl. Jestem twoim przyjacielem i z calych sil postaram sie ci pomoc.
Odwrocil sie i pospiesznie zszedl biala kamienna alejka, az dotarl do miejsca, gdzie czekal na niego osiodlany kon. Ronica stala i patrzyla, jak niezgrabnie go dosiadal. Podniosl na pozegnanie reke, a ona pomachala w odpowiedzi. Obserwowala go, gdy odjezdzal alejka. Potem w skupieniu kontemplowala widoki miejskiego krajobrazu. Patrzyla na miasto wlasciwie po raz pierwszy, odkad Ephron zachorowal. Zmienilo sie. Dom Vestritow, tak jak rodzinne rezydencje wielu Pierwszych Kupcow, stal na niewysokim wzgorzu, gorujacym nad basenem portowym. Miedzy drzewami Ronica dostrzegala fragmenty brukowanych ulic i budynkow z bialego kamienia, a za nimi blekit Zatoki Kupieckiej. Ze swego miejsca nie widziala wprawdzie Wielkiego Targowiska, byla jednak pewna (tak bardzo jak wschodu slonca kazdego ranka), ze panuje na nim codzienna, zwyczajna krzatanina. Odchodzace z targu szerokie brukowane ulice docieraly do zatoki, ktora miala ksztalt ladnej podkowy. Wielkie Targowisko bylo miejscem otwartym i przewiewnym; zaplanowano je z rowna skrupulatnoscia jak posiadlosci bogaczy. Kepy drzew rzucaly cien na male ogrody, gdzie stoly i krzesla kusily znuzonych kupcow do chwilowego odpoczynku przed