dalszymi zakupami. W stu dwudziestu sklepach z duzymi oknami i szerokimi drzwiami mozna bylo nabyc rodzime towary i zagraniczne. W taki sloneczny dzien jak dzis z pewnoscia nad pasazami rozstawiono jasnobarwne markizy, ktore wabily przechodniow rozkosznym cieniem.

Ronica usmiechnela sie do siebie. Matka i babka zawsze jej powtarzaly z duma, ze Miasto Wolnego Handlu wcale nie wyglada jak powstala z czesci puszczy miejscowosc, polozona na zimnym i dalekim wybrzezu, lecz jest podobne do wiekszosci osad w dominium Satrapy. Tutejsze ulice byly proste i czyste, odpadki i pomyje splywaly w wyznaczone alejki i rynsztoki za sklepami; zreszta, nawet owe miejsca regularnie oczyszczano. Idac droga od Wielkiego Targowiska w strone pomniejszych, wszedzie wokol widzialo sie zadbane i cywilizowane oblicze miasta. W swietle slonca lsnily domy z bialego kamienia. Pomaranczowe i cytrynowe drzewka przesycaly powietrze swoim zapachem, mimo iz rosly w donicach, a kazdej zimy trzeba je bylo przenosic do zamknietych pomieszczen. Tak, tak, rodzinne miasto Roniki stanowilo prawdziwa perle Przekletych Brzegow, najdalej polozony z pieknych klejnotow Satrapy, a rownoczesnie jeden z najjasniejszych. Tak w kazdym razie zawsze wszyscy twierdzili.

Przelknela gorycz, ktora poczula na mysl, ze nigdy sie nie dowie, czy jej matka i babka mowily prawde. Kiedys Ephron obiecal zonie, ze pewnego dnia odbeda pielgrzymke do swietego miasta Jamaillia City. Mieli tam odwiedzic gaje Sa i przyjrzec sie blyszczacemu palacowi samego Satrapy. Coz, kolejne marzenie, ktore juz sie nie urzeczywistni… Oderwala sie od tych ponurych mysli i znowu popatrzyla na Miasto Wolnego Handlu. Z pozoru wygladalo jak zawsze; kilka dodatkowych statkow kotwiczylo w porcie, troche wiecej ludzi spieszylo ulicami, ale tego mozna sie bylo spodziewac. Miasto rozrastalo sie, tak jak roslo przez cale zycie Roniki.

Wiedziala wszak, ze wiele rzeczy sie zmienilo. Wystarczylo popatrzec na okoliczne wzgorza. Wzgorze Kowali, gdzie kiedys rosly wysokie, zielone deby, teraz prezentowalo ogolocona z drzew lysine. Ronica przyjrzala mu sie ze zgroza. Jakis czas temu slyszala, ze jeden z nowych przybyszy zazadal tamtej ziemi i zamierzal – oczywiscie rekoma niewolnikow – wykarczowac drzewa. Nigdy przedtem Ronica nie widziala zadnego wzgorza az tak ogoloconego. Gorace slonce niemilosiernie prazylo nagi teren; pozostala zielen byla przyzolcona i nieswieza.

Wzgorze Kowali laczylo sie z najbardziej szokujaca zmiana w jej miescie, lecz bynajmniej nie bylo jedyna. Na wschodzie ktos wykarczowal stok innego pagorka i postawil na nim dom. Nie, nie dom, Ronica nazwalaby go raczej dworem. Zaszokowal ja nie tylko rozmiar nieukonczonego jeszcze budynku, ale takze liczba robotnikow zatrudnionych przy jego budowie. Roili sie po placu niczym oblepione czyms bialym mrowki w cieplym poludniowym sloncu. Przez ten czas, kiedy Ronica sie przygladala, zdazyli juz postawic i zabezpieczyc drewniany szkielet jednej ze scian.

Natomiast wzgorze na zachodzie przecinala nowa, prosta jak strzala droga. Poprzez drzewa Ronica zdolala dostrzec jedynie jej fragment, ale trasa wydawala sie szeroka i rowna. Kobieta czula sie coraz bardziej nieswojo. Moze Davad mial wiecej racji, niz podejrzewala. Moze zmiany, ktore dotknely Miasto Wolnego Handlu, byly naprawde znaczace i laczyly sie nie tylko ze wzrostem populacji miasta. Jesli jednak Restart sie nie mylil… moze rzeczywiscie, aby przetrzymac fale Nowych Kupcow, nalezaloby ich gorliwie nasladowac…

Ronica nie patrzyla juz na otaczajace ja miasto i porzucila przykre rozwazania. Brakowalo teraz czasu, by sie zastanawiac nad takimi kwestiami. Miala dosc wlasnych trudnych spraw. A Miasto Wolnego Handlu musiala pozostawic samemu sobie.

4. LUPOGROD

Kennit zwilzyl chusteczke olejkiem cytrynowym i przesunal nia po brodzie i wasach. Przyjrzal sie sobie w wiszacym nad umywalka lustrze z pozlacana rama. Olejek dodal polysku jego zarostowi, jednak nie takiego efektu oczekiwal mlody kapitan. Zapach olejku niestety nie zabijal fetoru Lupogrodu. Kennit pomyslal, ze czuje sie tak, jakby dokowal w smierdzacej pizmem i potem pasze brudnego niewolnika.

Opuscil kajute i wyszedl na poklad. Powietrze na zewnatrz bylo tak samo duszne i wilgotne jak w srodku, tyle ze tu jeszcze mocniej cuchnelo. Popatrzyl ze wstretem na zblizajace sie brzegi Lupogrodu. Dobrze wybrano miejsce na ten piracki azyl. Dotarcie tutaj wymagalo nie tylko znajomosci drogi, ale takze wytrawnego kapitana, ktory potrafil plywac dalekomorskim statkiem po kanalach srodladowych. Prowadzaca do laguny rzeka o krysztalowej wodzie nie wygladala bardziej obiecujaco niz tuzin innych, ktore przecinaly liczne wysepki Ruchomych Brzegow i wpadaly do morza, lecz ta miala dostatecznie glebokie dla zaglowca, choc waskie koryto. Spokojna laguna oslaniala kotwicowisko przed najbardziej nawet gwaltownymi burzami.

Kiedys bylo to bez watpienia piekne miejsce. Teraz z kazdego kawalka twardego ladu sterczaly omszale doki i filary. Zniknela soczysta zielen, ktora porastala brzegi rzeki; pozostalo tylko nagie bloto. Nie bylo tu dostatecznego przeplywu wody, nie wialy tez wiatry, nic wiec nie rozpraszalo nieczystosci ani dymu wznoszacego sie ze skupionych blisko siebie chat, szop i magazynow pirackiego miasta. W koncu nadejda zimowe deszcze, ktore na krotko wyplucza brud zarowno z osady, jak i z laguny, ale w goracy, bezwietrzny letni dzien lagunowy port Lupogrodu mial w sobie rownie wiele kuszacego uroku co nieoprozniony nocnik.

Kotwiczac tutaj dluzej, narazalo sie kadlub statku na zniszczenie; picie wody z innych zrodel niz kilka wybranych studni powodowalo dyzenterie, a u slabszych takze goraczke. Kennit stal i rozgladal sie po pokladzie swojego statku. Widzial, ze jego zaloga pracuje dobrze i chetnie. Nawet marynarze na lodziach holujacych “Mariette” do portu wkladali we wszystkie czynnosci cale serce. Zreszta dla tych ludzi drazniacy ich kapitana smrod byl slodkim zapachem, ktory oznaczal dom i zaplate. Zgodnie z tradycja, otrzymaja ja na pokladzie tuz po zacumowaniu “Marietty”. Za kilka godzin beda mieli wszystko, co zechca, czyli dziwki i piwo.

Tak, tak, jeszcze przed wschodem slonca wiekszosc ich ciezko zarobionych pieniedzy znajdzie sie w rekach pazernych oberzystow, wlascicieli burdelow i handlarzy z Lupogrodu. Kennit ze wspolczuciem potrzasnal glowa i jeszcze raz dotknal wasow pachnaca cytryna chusteczka. Pozwolil sobie na nieznaczny usmieszek. Przynajmniej tym razem jego zaloga zostawi w miescie nie tylko zlupione monety, ale takze informacje – na pewno rozpowiedza o aspiracjach swego kapitana. Moglby sie zalozyc, ze jutro rano polowa Lupogrodu uslyszy opowiesc o wrozbie, ktora otrzymal na Wyspach Innego Ludu. W chwili podzialu lupow Kennit zamierzal byc bardzo hojny. Tym razem nie bedzie sie wywyzszal, wezmie sobie najwyzej podwojna dole czlonka zalogi. Chcial, by kieszenie jego ludzi byly ciezkie od pieniedzy; niech wszyscy w Lupogrodzie zauwaza, ze piraci ze statku Kennita zawsze przyplywaja do portu z sowicie wypelnionymi sakiewkami. Marynarze z “Marietty” od dzis beda reprezentowac szczescie i szczodrosc swego kapitana. Niech z tego szczescia i szczodrosci uszczkna co nieco mieszkancy Lupogrodu.

Gdy Kennit pochylal sie nad relingiem, podszedl do niego mat i stanal w pelnej szacunku odleglosci.

– Sorcorze – powiedzial kapitan – widzisz ten kawalek urwistego cypla? Gdyby zbudowac na nim wieze, zyskalibysmy rozlegly widok na rzeke, a ustawiwszy tam jedna lub dwie balisty, mozna by obronic miasto przed wszystkimi statkami, ktore kiedykolwiek odkrylyby nasz kanal. Mozna by stamtad ostrzegac mieszkancow Lupogrodu przed kazda napascia i bronic sie. Co o tym sadzisz?

Sorcor zagryzl warge i powstrzymal sie przed wyrazeniem opinii. Za kazdym razem, gdy wplywali do tutejszego portu, Kennit zadawal mu to samo pytanie, a mat zawsze odpowiadal identycznie.

– Jesli w tych bagnach znajdzie sie odpowiednio duzo kamienia, mozna zbudowac wieze, a skalne odlamki wykorzystac jako pociski do balisty. Przypuszczam, panie, ze mozna by tego dokonac. Ktoz jednak mialby za to zaplacic i kto nadzorowalby prace? Mieszkancy Lupogrodu nie potrafia sie dogadac, a coz dopiero budowac forty i obsadzac je ludzmi.

– Silny wladca moglby pogodzic zwasnione strony. Wyznaczylby takze budowniczych i obroncow.

Sorcor ostroznie lypnal na kapitana. Nigdy przedtem nie mowili o takich sprawach.

– Lupogrod jest miastem wolnych ludzi. Nie mamy tu wladcy.

– To prawda – zgodzil sie Kennit, po czym dodal, jakby na probe: – I dlatego wlasnie rzadza nami chciwi handlarze i wlasciciele burdeli. Rozejrzyj sie tylko wokol siebie. Dla naszych lupow ryzykujemy zycie, kazdy pirat. Kiedy za kilka dni podniesiemy kotwice i odplyniemy stad, gdzie bedzie sie znajdowalo nasze zloto? Z pewnoscia nie w naszych kieszeniach. A co za nie zyskamy? Jedynie bol glowy. Pechowcy przyniosa tez chorobsko z burdelu. I tyle. Im wiecej czlowiek ma do wydania w Lupogrodzie, tym drozsze okazuja sie piwo, chleb i kobiety. Ale masz racje. Lupogrod potrzebuje nie wladcy, lecz przywodcy. Czlowieka, ktory ich obudzi, ktory potrafi zachecic mieszkancow, by wzieli rzady w swoje rece. Otworza oczy, rozejrza sie wokol siebie i sami zobacza, co trzeba tu naprawic.

Mlody kapitan ponownie popatrzyl na swoich ludzi, zginajacych grzbiety nad wioslami w lodziach holujacych “Mariette” do doku. Staral sie prowadzic swobodna rozmowe, na dowod, ze wczesniej nie zostala przygotowana.

Вы читаете Czarodziejski Statek
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату