polozonych za nimi. Rzecz jasna, droga nie bylaby bezplatna. Nic nie ma za darmo. Ale bylaby bezpieczna. Przez wargi Kennita przemknal usmiech. Polubiliby taka odmiane, pomyslal. Z zadumy wyrwalo go nagle poruszenie. Zaloga pokladowa pospiesznie zrzucala i zabezpieczala liny. Szybko opuszczano ciezkie konopne pontony, dzieki ktorym kadlub “Marietty” nie zgrzytal o dok. Kapitan stal milczacy i daleki, sluchajac, jak Sorcor wykrzykuje rozkazy. Wszedzie wokol panowal porzadek i wrzala praca. Kennit nie poruszal sie i nie odzywal, poki wszyscy marynarze nie zebrali sie w srodokreciu pod nim, niespokojnie czekajac na podzial lupu. Kiedy Sorcor wspial sie na poklad i stanal obok kapitana, ten lekko skinal mu glowa, a nastepnie odwrocil do swoich ludzi.
– Zaproponuje wam to samo, co podczas trzech ostatnich wizyt w portach. Kazdy z was moze wziac wyznaczone mu lupy i sprzedac, gdzie mu sie zywnie podoba i najlepiej, jak potrafi. Osoby bardziej cierpliwe i rozsadne moga pozostawic sprzedaz swoich lupow mnie i matowi. Na pewno znacznie na tym zyskaja. Ci, ktorzy zdecyduja sie na takie rozwiazanie, niech wroca na statek pojutrze po swoja dole. – Popatrzyl po twarzach piratow. Niektorzy patrzyli mu w oczy, inni wymieniali spojrzenia z towarzyszami. Wszyscy krecili sie niespokojnie jak male dzieci. Czekaly na nich miasto, rum i kobiety. Kennit odchrzaknal. – Marynarze, ktorzy poprzednio wybrali takie rozwiazanie potwierdza wam, ze otrzymali znacznie wiecej pieniedzy za swoj lup niz pozostali. Handlarz win zaplaci lepsza cene za caly nasz ladunek brandy niz kazdy z was uzyska za pojedyncza beczke od wlasciciela tawerny. Bele jedwabiu, zbywane handlarzowi jako partia, przyniosa daleko wiecej niz sztuka plotna sprzedana jakiejs dziwce.
Przerwal. Stojacy pod nim mezczyzni denerwowali sie i niecierpliwili. Kennit zacisnal szczeki. Za kazdym razem wykladal im swoj punkt widzenia. Wiedzieli, co ich kapitan potrafi, lecz w momencie, gdy zadokowali, opuszczal ich caly zdrowy rozsadek. Poirytowany, westchnal krotko, po czym odwrocil sie do swego mata:
– Przedstaw rejestr naszych zyskow, Sorcorze.
Mat byl przygotowany. Jak zawsze. Podniosl zwoj i rozwinal go, jak gdyby zamierzal z niego czytac, ale Kennit wiedzial, ze nauczyl sie wszystkich liczb na pamiec. Ten czlowiek nie potrafil nawet przeczytac wlasnego nazwiska, ale jesli ktos go spytal, jaka czesc z czterdziestu bel jedwabiu otrzyma kazdy czlonek zalogi, odpowiadal natychmiast. Piraci mruczeli z uznaniem, sluchajac go. W doku czekali juz na nich sutenerzy i ulicznice. Przywolywali ich i gwizdali, a niektore portowe dziwki glosno wykrzykiwaly swoja cene. Ludzie Kennita niczym spetane zwierzeta przestepowali z nogi na noge, popatrujac to na Sorcora i jego zwoj, to na przyjemnosci czekajace ich w dokach i dalej, na blotnistych ulicach. Kiedy mat skonczyl, musial dwukrotnie wyryczec prosbe o milczenie, zanim kapitan zdolal sie odezwac. Przemowil rozmyslnie lagodnym glosem.
– Ci z was, ktorzy pragna powierzyc mi swoje dobra, niech ustawia sie w kolejce przed moja kwatera. Pozostali moga zalatwic sprawy finansowe z Sorcorem.
Odwrocil sie i odszedl do swojej kajuty. Wiedzial, jak wygladaja rozliczenia mata. Marynarze odbierali tyle, ile wyliczal im Sorcor. Na przyklad jedna trzecia czesc beli jedwabiu rownala sie dwom piatym beczulki brandy albo polowie miarki cindinu. Skoro piraci nie mieli cierpliwosci, by poczekac na gotowke, przyjmowali wszelki ekwiwalent, jaki Sorcor uwazal za stosowne im przyznac. Do tej pory Kennit ani razu nie slyszal, by ktoremus z marynarzy nie odpowiadal ten podzial lupow. Albo zatem, tak jak Kennit, jego ludzie nie kwestionowali uczciwosci mata, albo po prostu nie osmielali sie skarzyc kapitanowi. Mlodemu piratowi bardzo taka sytuacja odpowiadala.
Kolejka preferujacych gotowke za lupy byla rozczarowujaco krotka. Kapitan wreczal kazdemu z nich po piec soldow. Sadzil, ze taka kwota wystarczy im na oplacenie kobiety, alkoholu i jedzenia na wieczor oraz przyzwoitego pokoju w jakiejs gospodzie, gdyby zdecydowali sie nie wracac w nocy na statek. Po otrzymaniu pieniedzy marynarze opuscili “Mariette”. Gdy Kennit pojawil sie na pokladzie, akurat ostatni pirat zeskakiwal na zatloczony dok. Mlodemu kapitanowi widok skojarzyl sie z rzucaniem krwistego miesa w pelne rekinow wody. Ludzie na doku otoczyli ostatniego mezczyzne, ladacznice krzyczaly, przekrzykiwali je sutenerzy, wolajac, ze taki bogaty mlody marynarz woli od portowej dziwki butelke rumu na stole i dobra prostytutke w lozku na cala noc. Dziewczyny podsuwaly mu tez swiezy chleb, slodycze i dojrzale owoce. Marynarz usmiechal sie szeroko, zadowolony z powodzenia i najwyrazniej nie pamietal, ze gdy tylko ci ludzie wytrzasna z jego kieszeni ostatnia monete, bez skrupulow pozostawia go w pierwszej lepszej bocznej alejce lub rynsztoku.
Kennit oddalil sie od wrzeszczacej cizby. Sorcor skonczyl juz prace. Stal teraz na wysokim pokladzie przy rumplu i wpatrywal sie w miasto. Kennit zmarszczyl lekko brwi. Mat zapewne obliczal, ile dobr pozostalo. Po sekundzie kapitan rozchmurzyl sie. Wiedzial, ze sposob Sorcora jest najskuteczniejszy. Wreczyl matowi ciezki worek z monetami. Mezczyzna wzial go bez slowa, po chwili wzruszyl ramionami i spojrzal na kapitana.
– A zatem, Sorcorze. Jedziesz ze mna zmienic nasz ladunek w zloto?
Mat z zaklopotania przestapil z nogi na noge.
– Jesli nie masz, panie, nic przeciwko temu, chcialbym najpierw troche czasu dla siebie.
Kennit ukryl rozczarowanie.
– Mnie wszystko jedno – sklamal, po czym dodal cicho: – Zaluje tylko, iz nie zdolalem przekonac ludzi, by przekazali mi swoje udzialy. Im wieksze ilosci towarow sprzedaje, tym lepsza uzyskuje cene. Co sadzisz na ten temat?
Mezczyzna przelknal sline, potem odchrzaknal.
– To ich prawo, panie. Moga robic ze swoim lupem, co chca. W Lupogrodzie zawsze tak sie dzialo. – Przerwal i podrapal sie w blizne na policzku.
Kapitan wiedzial, ze mat dlugo wazy slowa, zanim cos powie.
– To dobrzy ludzie, panie – podjal po chwili. – Dobrzy marynarze, prawdziwi zeglarze. Zaden z nich nigdy sie nie wymiguje, czy chodzi o szycie zagla, czy tez o wymachiwanie szabla. Ale nie zostali piratami, aby zyc zgodnie z narzucanymi przez kogos zasadami, niezaleznie od tego, jak wielkie korzysci mogliby dzieki temu osiagnac. – Z trudem wytrzymal wzrok Kennita, kiedy oswiadczyl: – Ludzie nie zostaja piratami, by podlegac czyims rzadom.
Chwile milczal, po czym nagle nabral pewnosci siebie.
– Ciezko pracuja i chca sie nacieszyc swoimi zarobkami – ciagnal. – To zaprawieni marynarze, a nie odrzutki z lupanaru. Sprzedajac ich lupy, sugerujesz im, panie, ze sami nie potrafia tego zrobic. Obrazasz ich. – Potrzasnal w zamysleniu glowa. – To dzielni ludzie. Zdobyles ich sobie, panie. Poszliby za toba w ogien. Ale wykaz sie madroscia i nie probuj decydowac za nich. Cala ta gadka o krolach i przywodcach bardzo ich niepokoi. Nie mozna zmusic czlowieka, by dobrze dla ciebie walczyl… – Sorcor urwal i spojrzal nagle na Kennita, jak gdyby dopiero teraz przypomnial sobie, do kogo mowi.
Mlody kapitan poczul przyplyw lodowatego gniewu.
– Nie watpie, ze tak, Sorcorze. Dopilnuj wachty, poniewaz nie wracam tej nocy. Zostawiam statek w twoich rekach.
Po tych slowach odwrocil sie i odszedl. Nie obejrzal sie, nie spojrzal matowi w twarz. Jego stwierdzenie oznaczalo rozkaz pozostania na statku przez noc, poniewaz umowili sie, ze podczas pobytow w porcie zawsze ktorys z nich bedzie spal na pokladzie. No coz, niech sobie Sorcor zrzedzi. Przeciez wlasnie paroma zdaniami sparalizowal wszystkie marzenia, ktorymi Kennit karmil sie przez ostatnie kilka miesiecy. Teraz, przemierzajac wielkimi krokami poklad, zastanowil sie, jak w ogole mogl, niczym glupiec, snuc takie marzenia. Kim byl? Tylko kapitanem zaglowca pelnego nicponi, z ktorych zaden nie patrzyl poza czubek wlasnego nosa.
Lekko zeskoczyl z pokladu do dokow. Natychmiast zafalowal wokol niego tlum rozgadanych sprzedawcow, lecz jedno jego gniewne spojrzenie uciszylo ich wszystkich. Dawno juz sobie wyrobil reputacje w Lupogrodzie. Mysl ta napelnila go jedynie jeszcze wieksza gorycza. Ludzie ustepowali, kiedy przepychal sie obok nich. Reputacja w Lupogrodzie! Tez cos! Byla rownie cenna jak podziwianie swojej facjaty w kaluzy sikow. Kennit byl kapitanem statku, ale jak dlugo jeszcze? Tak dlugo, poki podlegle mu kundle wierza w jego piesc i ostrze. Za dziesiec lat pojawi sie ktos ambitniejszy, szybszy albo bardziej podstepny od niego i wtedy Kennit moze sie zmienic w jednego z tych zebrakow o szarych twarzach, ktorzy krecili sie po alejkach okradajac pijakow lub wystawali przed tawernami blagajac o odpadki.
Miotal nim gniew, niczym szalejaca we krwi trucizna. Mlody pirat zdawal sobie sprawe z tego, ze madrzej byloby poszukac miejsca, gdzie w samotnosci przeczekalby ponury nastroj, czul jednak tak wielka nienawisc do samego siebie i do swiata, ze nie myslal racjonalnie. Nienawidzil lepkiego, czarnego blota ulic i bocznych drozek, nie cierpial brudnych kaluz, ktore przeskakiwal, czul wstret do fetoru i halasu Lupogrodu. Zalowal, ze nie moze wziac odwetu na swoim swiecie i wlasnej glupocie poprzez zniszczenie wszystkiego wokol.
Wiedzial, ze nie ma czasu na negocjacje. Nie dbal o to. Posrednicy w Lupogrodzie pobierali dla siebie tak wielki procent, ze wlasciwie nie warto bylo robic z nimi interesow. Bardziej sie oplacalo sprzedac towary w Chalced. Wszystkie lupy, ktore zdobyli miedzy Chalced i domem, praktycznie trzeba bylo oddac sepom. Zdenerwowany i roztargniony, sprzedal jedwab za polowe jego wartosci, a kiedy kupiec probowal zaplacic rownie niewiele za brandy