dziewczyna wytrzymalaby z ograniczonym tradycjonalizmem Cerwinem. Usmiechnal sie do siebie i zastanowil, kogo z ich dwojga zalowalby bardziej.

Bywal kiedys w domu Vestritow, lecz wizyty skladal zawsze kapitanowi i w porze dziennej; wiazaly sie one zwykle ze sprawami statku. W nocy droga do domu dziewczyny wydawala mu sie znacznie dluzsza. Zostawili juz daleko za soba dzwieki nocnego targowiska. Mineli zywoploty z kwitnacymi noca kwiatami, ktore nasycaly powietrze zapachem. Brashen czul niemal niesamowity spokoj. Uswiadomil sobie, ze w mijajacym wlasnie dniu byl swiadkiem wielu zmian. Zakonczylo sie wiele spraw, a on kolejny raz musi wszystko zaczynac od nowa. Mogl polegac tylko na sobie. Nastepnego dnia nie czekaly go obowiazki, nie mial na jutro zadnego planu, nie bedzie dozorowal zalogi ani rozladowywal ladunku. Bedzie sie martwil tylko o siebie. Czy to zle?

Rezydencje Vestritow wybudowano w pewnej odleglosci od drogi publicznej. Ogrody i pola zamieszkiwaly owady i zaby, totez w te letnia noc zewszad dobiegaly cykania i kumkania. Na tle owych dzwiekow glosno rozlegaly sie odglosy krokow Brashena i Althei idacych alejka z bialego kamienia. Przed znajomymi drzwiami frontowymi mlody marynarz przypomnial sobie, ilez to razy czekal tu, by sie spotkac ze swym kapitanem i na samo wspomnienie poczul, jak chwyta go za gardlo ogromny zal. Prawdopodobnie teraz stoi tu po raz ostatni. Po chwili zauwazyl, ze Althea nadal trzyma go za ramie. Stala jasno oswietlona ksiezycowa luna, ktorej nie zaslanialy tu waskie uliczki czy sklepy. Stopy dziewczyny byly brudne, suknia ublocona. Wiekszosc wlosow wysunela sie z przytrzymujacej je koronkowej wstazki. Althea puscila nagle ramie mezczyzny, wyprostowala sie i ciezko westchnela.

– Dziekuje, ze mnie odprowadziles – powiedziala glosem tak zrownowazonym i oficjalnym, jak gdyby Brashen towarzyszyl jej w powozie podczas drogi powrotnej z kupieckiego zebrania.

– Cala przyjemnosc po mojej stronie – odparl uprzejmie i nisko uklonil sie dziewczynie. Mial wrazenie, ze ich rozmowa obudzila w nim, nieokrzesanym marynarzu, dystyngowanego chlopca, ktorego matka uczyla niegdys dobrych manier. Chcial nawet podniesc do ust jej reke, lecz widok wlasnych sponiewieranych butow i postrzepionych mankietow bawelnianych spodni przypomnial mu o obecnym statusie. – Poradzisz sobie? – spytal.

– Przypuszczam, ze tak – odrzekla niepewnie. Odwrocila sie, polozyla dlon na kulce i w tym samym momencie drzwi gwaltownie sie otworzyly.

W progu stanal Kyle. Byl w nocnej koszuli i boso, jasne wlosy mial potargane, ale przepelniala go tak wielka wscieklosc, ze Althei i Brashenowi odeszla wszelka ochota do smiechu.

– Co sie tu dzieje? – zapytal ostro. Mowil cicho, jakby pragnal zachowac dyskrecje, a rownoczesnie w jego glosie bylo tyle gniewu, ze pytanie zabrzmialo jak krzyk. Mlody marynarz instynktownie sie wyprostowal przed swoim dowodca sprzed kilku godzin, a jego towarzyszka poczatkowo wzdrygnela sie zaszokowana, szybko jednak odzyskala rezon.

– Nie twoj cholerny interes – oswiadczyla, probujac minac szwagra i wejsc do domu. Mezczyzna chwycil ja za ramie i obrocil ku sobie. – Niech cie diabli – wrzasnela z calych sil. – Trzymaj lapy z dala ode mnie!

Kyle zignorowal jej slowa i mocno potrzasnal ja za ramie. Drobne cialo dziewczyny ruszalo sie gwaltownie jak ciezarek na koncu bata.

– Ta sprawa dotyczy mojej rodziny! – warknal. – Musze dbac o jej reputacje i dobre imie. Ty tez powinnas. Spojrz na siebie. Bosa dziewucha, ktora wyglada i pachnie jak pijana prostytutka. I jeszcze ten lobuz, ktory weszy za toba jak za tania dziwka… Czy po to przyprowadzilas go tutaj, do domu naszej rodziny? Jak moglas? Jak Smiesz w noc po smierci swojego ojca tak nas wszystkich zawstydzic swoim zachowaniem?

Na jego wsciekle oskarzenia Althea niczym lisica obnazyla zeby. Szarpnela reke, ktora trzymala ja tak mocno.

– Niczego nie zrobilam! – krzyknela dziko pijackim glosem. – Nie zrobilam niczego, czego moglabym sie wstydzic! To ty powinienes sie wstydzic. Zlodzieju! Ukradles mi statek! Ukradles go!

Brashena sparalizowalo z odrazy. W jaki sposob wmieszal sie w to wszystko? To byla ostatnia rzecz, na jaka mial ochote. Niezaleznie od tego, co robil, i tak go zle oceniano. Nie potrafil jednak stac nieruchomo i nie reagowac. Musial walczyc.

– Kapitanie Kyle'u, pozwol jej odejsc. Nie zrobila nic zlego, tylko troche wypila. Biorac pod uwage to, co dzisiaj przeszla, trudno ja obwiniac. Pusc ja, czlowieku, sprawiasz jej bol!

Mlody marynarz nie podniosl reki ani zadnym innym gestem nie zasugerowal, ze zamierza zaatakowac Havena, jednak Kyle obcesowo odepchnal Althee i ruszyl na niego.

– Coz, moze ty jej nie obwiniasz… ja niestety uwazam jej postepek za niewybaczalny.

Za Kyle'em w zaciemnionej sieni Brashen dostrzegl zapalone swiatlo i uslyszal zaskoczony kobiecy glos. Haven zrobil szybki ruch, by chwycic marynarza za poly koszuli, ten wszakze zdazyl sie uchylic. Stojaca za nim Althea chwiala sie i plakala, bezradna niczym zagubione dziecko. Przylgnela do futryny, wlosy opadly jej na twarz i nie przestawala lkac. Kyle podjal przemowe:

– Tak, tak, wiem, czekales, az dziewczyna sie upije, niegodziwy psie, a potem poszedles za nia z nadzieja na cos wiecej. Widzialem, jak sie jej przypatrywales na statku i wiem, co ci chodzi po glowie. Jeszcze cialo jej ojca nie ostyglo, a ty juz za nia weszysz.

Kapitan szedl ku niemu i Brashen zaczal sie cofac. Nie obawial sie walki z Havenem, mimo iz starszy mezczyzna byl od niego nieco wyzszy, z drugiej strony jednak nie chcial zadzierac z rodzina Althei. Kyle byl pelnoprawnym przedstawicielem rodu Pierwszych Kupcow i gdyby zabil przed swoim domem mlodego marynarza, niewiele osob kwestionowaloby jego relacje z zaszlych zdarzen. Nie byl tchorzem, lecz z pelna swiadomoscia podniosl pojednawczym ruchem reke i stwierdzil:

– To nieprawda. Po prostu odprowadzilem ja do domu. Chcialem jej zapewnic bezpieczenstwo i tyle.

Kyle zamachnal sie, Brashen zrobil unik. By ocenic sile czlowieka, wystarczy jedno uderzenie, natychmiast wiec odkryl, ze kapitan Haven jest czlowiekiem powolnym i ma klopoty z rownowaga. Mimo iz byl wyzszy, mial dluzsze rece i moze nawet wiecej sily, mlody marynarz byl przekonany, ze pokonalby go bez wiekszych trudnosci.

Zastanawial sie wlasnie, czy wdawac sie w bijatyke, gdy z progu odezwala sie kobieta.

– Kyle'u! Brashenie! – W glosie Koniki Vestrit doslyszal zal, a rownoczesnie mowila tonem matki strofujacej dwoje niesfornych dzieci. – Przestancie! Natychmiast przestancie! – Starsza pani trzymala sie futryny. Jej wlosy byly zaplecione jak zwykle do snu. – Co tu sie dzieje? Zadam odpowiedzi.

– Ten swinski syn… – zaczal Haven, lecz przerwal mu cichy, spokojny glos Althei. Dziewczyna byla zachrypnieta od placzu, ale bardzo panowala nad tonem.

– Bylam roztrzesiona. Chyba za duzo wypilam. W tawernie natknelam sie na Brashena Trella, ktory nalegal, ze mnie odprowadzi do domu. Nic wiecej sie nie zdarzylo i nie mialo sie zdarzyc… A Kyle wypadl z domu i zaczal nas obrzucac wyzwiskami. – Podniosla glowe i przeszyla szwagra smialym, pelnym nienawisci spojrzeniem.

– To prawda – dodal Brashen rownoczesnie z kapitanem, ktory wykrzykiwal:

– Ale spojrz na nia, tylko na nia spojrz!

Mlody marynarz nie mial pojecia, komu uwierzy Ronica Vestrit. Po chwili kobieta powiedziala stanowczo:

– Kyle'u, Altheo, idzcie do lozek. Brashenie, prosze, odejdz do domu. Jestem za bardzo zmeczona i zrozpaczona, aby uczestniczyc w waszych klotniach. – Kiedy Haven otworzyl usta, by zaprotestowac, dodala polubownie: – Jutro porozmawiamy, Kyle'u. Jesli pobudzimy sluzacych, rozgadaja o tym skandalu na targowisku. Nie watpie, ze niejeden podsluchuje juz pod drzwiami. Polozmy teraz kres wszelkim sporom. Sprawy rodzinne nalezy omawiac w domu. Tak zawsze mawial Ephron. – Odwrocila sie do Brashena i powiedziala: – Dobranoc, mlodziencze.

Odprawila go i mlody marynarz odszedl dziarskim krokiem w noc, tak zadowolony z obrotu spraw, ze nawet sie nie pozegnal. Kiedy uslyszal, jak ciezkie drzwi sie zamykaja, poczul, ze wraz z nimi zamknal sie pewien rozdzial jego zycia.

Ruszyl szybko z powrotem ku basenowi portowemu i centrum Miasta Wolnego Handlu. Uslyszal pierwsze ostrozne krzyki porannych ptakow. Popatrzyl na wschod i zobaczyl horyzont, ktory powoli zabarwial sie swiatlem. Brashen poczul sie nagle straszliwie zmeczony. Pomyslal o czekajacej go na “Vivacii” ciasnej koi, po czym uprzytomnil sobie, ze na pokladzie tamtego zaglowca nie ma juz dla niego miejsca. Nigdzie nie czekala na niego koja. Zastanowil sie nad izba w gospodzie: pomieszczeniem z miekkim lozkiem, czysta koldra i ciepla woda do mycia. Zrobil dziwna mine, cos posredniego miedzy warknieciem i usmiechem. Noclegi byly bardzo drogie. Gdyby byl wieczor, moze zdecydowalby sie wynajac pokoj, lecz do rana pozostalo ledwie kilka godzin, a halas i goraco dnia i tak by go zbudzily znacznie szybciej. Nie warto wydawac pieniedzy na lozko, z ktorego prawie nie skorzysta.

Вы читаете Czarodziejski Statek
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату