jeszcze caly i zdrowy. Pomysl, jak duzy procent towaru zwykle traca…

– To nie towar, to ludzie – przerwal mu ostro mat. – Kobiety i dzieci. Zywi ludzie. Gdybys kiedykolwiek znalazl sie pod pokladem takiego statku… nie na pokladzie, lecz w ladowni, przykuty lancuchami… wowczas nie uzywalbys, panie, slowa “towar”. Nie, nie, zadnych statkow z niewolnikami. To wlasnie z powodu niewolnictwa zostalismy piratami. Jesli zamierzamy zmieniac swiat, zacznijmy od tego. Zrobmy im to, co oni zrobili nam – to znaczy pozbawmy ich pracy. Niech sie zajma czyms innym, czyms dobrym. Poza tym, to wlasnie smrod niewolniczych statkow sprowadza w nasze kanaly weze. Gdy znikna niewolnicy, moze weze rowniez odplyna. Psiakrew, kapitanie, te statki z rozmyslem wabia tu weze, karmiac je cialami martwych wiezniow. Niewolnicy przynosza tez na nasze wody choroby, ktorych dotad nie znalismy, o ktorych nigdy nawet nie slyszelismy… Szerza sie w ladowniach przepelnionych biednymi nieszczesnikami. Ilekroc statek niewolniczy cumuje, by uzupelnic zapasy slodkiej wody, pozostawia w swoim kilwaterze chorobe. Nie, nie. Zadnych niewolnikow.

– Hm, w takim razie, dobrze – zgodzil sie lagodnie Kennit. – Zadnych niewolnikow. – Nigdy nie podejrzewal, ze Sorcor potrafi tak logicznie myslec, a coz dopiero tak namietnie rozprawiac na jakis temat. Najwyrazniej go nie docenial. Spojrzal ponownie na swojego mata. Trzeba go odprawic. Oczywiscie nie od razu, moze jeszcze nie przez jakis czas, lecz kiedys w przyszlosci, gdy przestanie byc uzyteczny. Zdecydowal, ze musi o tym pamietac i nie snuc zadnych dlugoterminowych planow zwiazanych z talentami Sorcora. Usmiechnal sie do niego. – Masz oczywiscie racje. Jestem pewien, ze wielu naszych ludzi zgodzi sie z toba. Zdobedziemy ich tym pomyslem. – Skinal glowa, jak gdyby jeszcze raz rozwazal te kwestie. – Tak, zadnych statkow z niewolnikami… w ostatecznym rozrachunku… Gdybysmy wszakze juz teraz zaczeli glosic takie idee, nikt by nas nie posluchal. Uznaliby nasze plany za szalone… niemozliwe do zrealizowania. Albo ludzie zaczeliby sie ze soba klocic. Statek obrocilby sie przeciw statkowi. Nie chcemy tego. Musimy zatem utrzymac pomysl w tajemnicy az do czasu, gdy wszyscy piraci z wysp zechca sie do nas przylaczyc.

– Prawdopodobnie tak – Sorcor zgodzil sie po chwilowym zastanowieniu. – Jak wiec ich sklonimy, by nas wysluchali?

Nareszcie! Nareszcie padlo pytanie, na ktore czekal Kennit. Szybko podszedl z powrotem do stolu i zmusil sie do krotkiej pauzy, ktora miala dodac dramatyzmu jego wypowiedzi. Postawil swoj kielich, odkorkowal butelke, napelnil kielich Sorcora i dopelnil swoje niemal puste naczynie.

– Musza uwierzyc, ze potrafimy robic rzeczy niemozliwe. W tym celu powinnismy dokonac jakiegos z pozoru niemozliwego czynu, na przyklad pojmac zywostatek i uzywac go jak swoj wlasny…

Sorcor rzucil swemu kapitanowi grozne spojrzenie.

– Panie… Kennicie, stary przyjacielu, toz to szalenstwo. Zaden zwyczajny drewniany zaglowiec nie dogoni zywostatku. Sa zbyt szybkie. Slyszalem, jak mowiono, ze potrafia wyczuwac droge przez kanal i wydaja rozkazy swoim sternikom. Umieja tez same zeglowac pod wiatr, a z jego podmuchow korzystaja jak zadne inne zaglowce. Poza tym, nawet jesli napadniemy na zywostatek i uda nam sie wybic jego zaloge, i tak nie sklonimy go do posluszenstwa. Zywostatki zegluja tylko dla czlonkow swoich rodzin. Nie poddadza sie woli obcego kapitana. Wpakuje sie taki na mielizne lub na skaly albo przewroci wraz z nami na pokladzie. Slyszales, panie, o tym martwym zywostatku? Jakze mu bylo? Tym, ktory oszalal i pozabijal cala swoja rodzine i zaloge? Rozkolysal sie i wszyscy pospadali. Nie raz, ale trzy razy… z tego, co wiem. A ostatnio, gdy go znaleziono, przewrocony do gory dnem unosil sie u ujscia do portu Miasta Wolnego Handlu. Ludzie mawiaja, ze przyprowadzila go do domu jego widmowa zaloga, inni, ze wrocil, by pochwalic sie przed Pierwszymi Kupcami swoim czynem. Zostal wyciagniety na brzeg i od tego czasu tam lezy. “Parias”, tak mu bylo na imie. “Parias”…

– Nie “Parias”, lecz “Paragon” – poprawil go Kennit z drwiacym rozbawieniem. – Zywostatek nazywal sie “Paragon”, chociaz nawet jego wlasna rodzina nazywala go czesto “Pariasem”. Tak, Sorcorze, slyszalem wszystkie te stare mity i legendy o zywostatkach. Ale to jedynie mity i legendy. Wierze, ze mozna przejac czarodrzewowa lajbe i korzystac z niej. Trzeba tylko zdobyc jej serce, a wowczas… Pomysl, mielibysmy statek, z ktorym zaden inny nie moglby sie rownac. Prawda jest to, co mowisz o pradach, wiatrach i zywostatkach. Slyszalem rowniez, ze potrafia wyczuc weza na dlugo, zanim czlowiek zdola go dostrzec i krzyknac lucznikom, by sie przygotowali. Zywostatek bylby idealnym zaglowcem dla piratow. Umialby odkryc nowe zeglowne kanaly wsrod Wysp Pirackich, walczylby z wezami. Zreszta, nie twierdze, ze powinnismy porzucic wszystkie inne plany i zapolowac na zywostatek, mowie tylko, ze jesli napotkamy jakis na naszej drodze, mozemy sprobowac go dogonic. Jesli nam sie uda, to swietnie, jesli nie, no coz, wiele innych lajb zdolalo przed nami umknac. Nic nie stracimy, a wiele mozemy zyskac.

– Ale po co nam zywostatek? – spytal oszolomiony Sorcor. – Nie pojmuje tego.

– Chce… miec. Oto dlaczego.

– Dobrze wiec. Powiem ci, panie, czego ja pragne. – Z jakiegos powodu Sorcor najwyrazniej sadzil, ze jego kapitan dobija z nim targu. – Zgodze sie na to – poddal sie z niechecia. – Jesli zobaczymy na naszej drodze zywostatek, bedziemy go scigac. Nie widze w tym wprawdzie zbytniego sensu, ale nie przyznam sie do tego przed naszymi ludzmi. Wrecz przeciwnie, goraco ich do takiej akcji zachece. W zamian za to obiecasz mi, panie, ze odbijemy pierwszy statek niewolnikow, jaki dostrzezemy. Dokonamy abordazu. Wejdziemy na poklad, zaloge rzucimy wezom na pozarcie, a biednych skazancow odwieziemy bezpiecznie do miasta. Mysle, kapitanie, ze po kilku takich akcjach zyskalibysmy znacznie wiekszy szacunek piratow niz przejmujac zywostatek.

Kennit nie kryl gniewnego spojrzenia.

– Chyba przeceniasz sprawiedliwosc i moralnosc naszych towarzyszy z Lupogrodu. Sadze, ze po takiej akcji uznaliby nas za przyglupow, ktorzy traca czas na sciganie statkow i uwalnianie ich ladunkow.

Moze drogie wino uderzylo Sorcorowi wyjatkowo szybko do glowy. A moze Kennit nieswiadomie trafil w czuly punkt swojego mata. Tak czy owak, mezczyzna odpowiedzial mu spokojnie, lecz ze smiertelna powaga:

– Uwazasz tak, panie, poniewaz jako bardzo mlody chlopak nie siedziales w cuchnacej ladowni przykuty lancuchami za rece i nogi. Nigdy tez nie wciskano ci glowy w imadlo, aby cie uspokoic, gdy rzemieslnik tatuowal ci na twarzy znak twojego nowego wlasciciela.

Oczy Sorcora blyskaly, a on sam pograzyl sie w myslach. Powoli zaczerpnal powietrza.

– A potem pchneli mnie do pracy u garbarza, gdzie konserwowalem skory i nie dbali, jak ta praca zniszczy moja cere. Widzialem tam starszych robotnikow, ktorzy kaszleli i wypluwali z pluc krew. Nikogo nie obchodzili, a ja wiedzialem, ze wkrotce bede sie czul tak samo jak oni. To byla tylko kwestia czasu. Pewnej nocy zabilem dwoch straznikow i ucieklem. Ale gdzie mialem isc? Na polnoc, do zamieszkanej przez barbarzyncow krainy lodu i sniegu? A moze powinienem wrocic na poludnie, gdzie moj tatuaz pietnowalby mnie jako zbieglego niewolnika, a ja sam symbolizowalbym latwe pieniadze dla kazdego, kto zechcialby mnie ogluszyc i oddac mojemu wlascicielowi? A moze trzeba bylo poplynac na Przeklete Brzegi i zyc jak zwierze, poki jakis demon nie wysaczy mi z zyl krwi? Nie, nie. Komus takiemu jak ja pozostawala tylko jedna droga – korsarskie zycie na Wyspach Pirackich. Gdybym mogl wybierac, nie zdecydowalbym sie na taki los. Niewiele znanych mi osob by sie nan zdecydowalo. – Zamilkl. Jego oczy powedrowaly w bok i Sorcor zapatrzyl sie w ciemny rog pokoju obok Kennita; przez jakis czas niczego nie widzial. Potem nagle spojrzal na swego kapitana. – Za kazdy zywostatek, ktory bedziemy scigac, obiecaj mi, panie, jeden statek przewozacy niewolnikow. Tylko o to cie prosze. Pomoge ci spelnic twoje marzenie, jesli ty mnie pomozesz.

– Calkiem uczciwie – oswiadczyl obcesowo Kennit. Wiedzial, ze tak czy owak przekonal mata do swoich racji. – Calkiem uczciwie. Za kazdy zywostatek jeden statek niewolniczy.

* * *

Wintrow poczul chlod, ktory najpierw wypelnil jego brzuch, potem cale cialo. Chlopiec doslownie trzasl sie z zimna. Nienawidzil chlodu, zwlaszcza ze od niego drzal mu glos, jak gdyby byl malym dzieckiem, ktore wlasnie chce sie rozplakac. A przeciez powinien sie zachowywac rozsadnie i spokojnie, tak jak go nauczono. Tak jak go nauczono w ukochanym klasztorze… Bezwiednie przed oczyma stanal mu widok zimnych, kamiennych, tchnacych spokojem sal. Probowal walczyc z natretnym wspomnieniem, powtarzal sobie, ze znajduje sie nie tam, lecz tutaj, w jadalni rodzinnego domu.

Rozejrzal sie. Dostrzegl niski stol ze zlotego debu, tak wypolerowanego, ze az lsnil, otaczajace stolik wyscielane lawy i kanapy, wylozone boazeria sciany oraz obrazy statkow i przodkow. Wszystkie te szczegoly przypomnialy mu, ze przebywa w Miescie Wolnego Handlu. Odchrzaknal i sprobowal zapanowac nad glosem. Popatrzyl na matke, potem na ojca, wreszcie na babke. Siedzieli przy stole, zebrani wokol jednego konca niczym komisja, ktora zamierza go poddac egzaminowi. Moze zreszta rodzina rzeczywiscie miala takie zamiary wobec

Вы читаете Czarodziejski Statek
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату