do czegos urodzic. Tak, lecz skad wzieli sie pierwsi lordowie? Kiedys musieli byc zwyczajnymi ludzmi, ktorzy wyciagali rece i brali to, czego chcieli. Sorcor pociagnal kolejny lyk wina. Pil trunek jak piwo.

– Przypuszczam… – zaczal, po czym umilkl. – Przypuszczam, ze rzeczywiscie wszystko mialo kiedys swoj poczatek. – Odstawil kielich na stol i wpatrzyl sie w swojego kapitana. – Ale w jaki sposob? – spytal w koncu takim tonem, jak gdyby obawial sie, ze odpowiedz mu sie nie spodoba.

Kennit nieznacznie wzruszyl ramionami.

– Tak jak ci powiedzialem. Wyciagniemy rece i wezmiemy to, co chcemy.

– Ale w jaki sposob? – powtorzyl uparcie Sorcor.

– A w jaki sposob zdobylismy ten statek i te zaloge? Jak zdobylismy pierscien na moim palcu albo kolczyki w twoich uszach? Bedziemy robic to samo, co zawsze, tyle ze na wieksza skale. Nasze cele beda wieksze.

Mat poruszyl sie nerwowo. Kiedy sie odezwal, jego gleboki glos znacznie zlagodnial.

– Co masz na mysli, panie? Kennit usmiechnal sie do niego.

– To bardzo proste. Musimy sie tylko osmielic na cos, na co nikt przed nami sie nie odwazyl.

Sorcor zmarszczyl brwi. Kapitan podejrzewal, ze wino oslabilo jego zdolnosc logicznego myslenia.

– Tak mowia krolowie, prawda? – Zanim Kennit zdolal odpowiedziec, mat krecac glowa dodal: – To sie nie uda, panie. Piraci nie chca miec krola.

Kapitan staral sie nadal usmiechac. Potrzasnal glowa w odpowiedzi na zarzut Sorcora. Panowal nad soba, wiedzac, ze musi odwolac swoje wczesniejsze slowa.

– Wiem, moj drogi Sorcorze, wiem. Coz, prawdopodobnie zbyt doslownie zrozumiales moje wczesniejsze slowa. Przypuszczasz, ze chcialbym siedziec na tronie, ze zlota korona pokryta klejnotami na glowie i patrzec, jak piraci z Lupogrodu klekaja przede mna? To byloby szalenstwo! Najczystsze szalenstwo! Nikt, kto zna Lupogrod, nie moglby sobie czegos takiego wyobrazic. Nie. Jest tak, jak ci powiedzialem. Chodzi o to, by zyc jak lordowie, miec piekny dom, otaczac sie ladnymi przedmiotami i czuc sie bezpiecznie, to znaczy wiedziec, ze zona moze spac spokojnie u twojego boku, a dzieci w swoich lozeczkach. – Wypil niewielki lyk wina, potem odstawil kielich na stol. – Takie krolestwo wystarczy i mnie, i tobie, co, Sorcorze?

– Mnie? Dla mnie tez?

No! Mata nareszcie cos poruszylo. Kennit zaproponowal mu to samo, co sobie. Usmiech kapitana rozszerzyl sie.

– Oczywiscie. Jasne, ze tak. A dlaczego niby nie? – Pozwolil sobie na pogardliwy usmiech. – Sorcorze, chyba nie prosilbym cie, zebys sie do mnie przylaczyl, wraz ze mna walczyl i ryzykowal zycie, gdyby chodzilo mi tylko o wlasne bogactwo? Oczywiscie, ze nie! Nie jestes przeciez glupcem. Chce, bysmy wspolnie zdobyli majatek. I to nie tylko dla nas samych. Cala nasza zaloga powinna na tym skorzystac. A jesli Lupogrod i inne pirackie wysepki postanowia za nami podazyc, rowniez odniosa korzysci. Nikogo nie bedziemy zmuszac, aby sie do nas przylaczyl. Nie, nie. Mysle o dobrowolnym przymierzu wolnych ludzi. Tylko tyle. – Pochylil sie do przodu i przez stol spytal: – Co powiesz?

Sorcor zamrugal oczyma. Unikal spojrzenia kapitana. Jednak, kiedy odwrocil od niego wzrok, jego oczy powedrowaly po pieknie przygotowanej kajucie i wszedzie wokol dostrzegl kosztowne przedmioty, ktore Kennit rozmyslnie poustawial tak, by byly jak najlepiej widoczne. W pomieszczeniu nie bylo ani jednego pustego miejsca.

W glebi duszy mat byl czlowiekiem ostrozniejszym, niz jego kapitan sadzil. Teraz wpatrzyl sie ciemnymi oczyma w jasne oczy Kennita.

– Dobrze mowisz, panie. Nie przychodzi mi do glowy zaden powod, by ci odmowic, chociaz nie znaczy to, ze takie powody nie istnieja… – Polozyl lokcie na stole i ciezko sie na nich oparl. – Mow jasno, panie. Co musimy zrobic, aby sie tak bardzo wzbogacic?

– Odwazyc sie – odparl Kennit krotko. Poczul malenki dreszcz triumfu, ktory nie pozwolil mu spokojnie usiedziec. Wiedzial, ze zdobyl juz serce Sorcora, nawet jesli mat sam jeszcze nie zdawal sobie z tego sprawy. Wstal i z kieliszkiem wina w reku zaczal chodzic po malej kajucie. – Najpierw zdobedziemy wyobraznie i podziw ludzi opowiescia o naszych przyszlych dokonaniach. Gromadzimy bogactwa, tak, ale robimy to w taki sposob, jak nikt przed nami. Pomysl, Sorcorze. Nie musze ci nawet pokazywac mapy. Wszystkie towary, zanim dotra z Jamaillii i krain poludniowych do Miasta Wolnego Handlu, Chalced lub dalej, musza przejsc przez nasze rece, zgadza sie?

– Tak. – Mat zmarszczyl czolo, usilnie starajac sie odgadnac wnioski, ktore mozna bylo wysnuc z tego stwierdzenia. – Kazdy statek, aby dotrzec z Jamaillii do Miasta Wolnego Handlu, musi minac Wyspy Pirackie. Chyba ze kapitan jest glupcem i zdecyduje sie plynac przez Kanal Zewnetrzny i Morze Wzburzone.

Kennit skinal glowa na potwierdzenie slow Sorcora.

– A zatem zaglowce i ich dowodcy maja do wyboru tylko dwa szlaki. Moga poplynac przez Kanal Zewnetrzny, gdzie docieraja najdziksze sztormy znad Morza Wzburzonego, weze sa najgrubsze i droga najdluzsza. Albo moga ryzykowac podroz przez Kanal Wewnetrzny z jego podstepnymi odnogami, niebezpiecznymi pradami i nami, piratami. Zgadza sie?

– Tu rowniez sa weze – zauwazyl Sorcor. – Niemal tyle samo plywa po Kanale Wewnetrznym, co po Zewnetrznym.

– To prawda. Tak, weze tez tu sa – zgodzil sie Kennit. – No. Wyobraz sobie kapitana statku handlowego, ktory staje wobec tej alternatywy, gdy nagle przychodzi do niego pewien czlowiek i mowi: “Panie, za niewielka oplata moge cie bezpiecznie przeprowadzic przez Kanal Wewnetrzny. Mam pilota, ktory zna odnogi i prady jak wlasna kieszen. Zapewniam tez, ze po drodze nie napadnie na was zaden piracki statek”. Co bys mu odpowiedzial?

– A co z wezami? – zapytal Sorcor.

– “Weze nie sa gorsze na oslonietych wodach Kanalu niz poza nimi, powiedzialby czlowiek – lecz statek latwiej tu sobie z nimi poradzi niz na Kanale Zewnetrznym, gdzie oprocz potworow czyhaja jeszcze na niego burze. A moze nawet znajdziemy dla was eskorte w postaci wykwalifikowanych lucznikow i wyposazona w Ogien Baleya. Eskorta przyjmie atak wezy, a wy tymczasem uciekniecie”. Co bys na to odpowiedzial jako kapitan statku handlowego?

Sorcor patrzyl podejrzliwie, mruzac oczy.

– Spytalbym, ile by mnie to kosztowalo?

– No wlasnie. Wymienilbym slona cene, ale bylbys sklonny ja zaplacic. Po prostu dodalbys te kwote do ceny swoich towarow, a przy tym mialbys pewnosc, ze dowiedziesz je wszystkie bezpiecznie i sprzedasz. Najwieksza zaplata za taka gwarancje jest znacznie korzystniejsza niz ryzyko, ze podczas tanszej podrozy stracisz caly ladunek.

– To sie nie uda – oznajmil Sorcor.

– Dlaczego?

– Jako ze jesli zdradzisz nasze tajemnice zwiazane z kanalami i pradami, inni piraci z zemsty cie zabija. Albo pozwola ci przyprowadzic bogatego handlowca niczym owieczke do rzeznika, a potem napadna na oba statki. Dlaczego mieliby siedziec i patrzec, jak przed nosem przeplywaja im pieniadze?

– Poniewaz dostana swoja dole, kazdy z nich. Przeplywajace statki beda musialy wplacic odpowiednia sume do wspolnej pirackiej kasy. Sklonimy tez wszystkich wokol do obietnicy, ze przestana napadac na nas i na nasze miasta. Nasze kobiety beda mogly spac spokojnie, wiedzac, ze ich ojcowie i bracia bezpiecznie do nich powroca i ze znikad nie przybeda ludzie Satrapy, by palic miasta, a ich mieszkancow zmieniac w niewolnikow. – Kennit przerwal na chwile, po czym dodal. – Spojrz na nas. Marnujemy zycie scigajac kupieckie statki. Kiedy jakis dogonimy, dochodzi do rozlewu krwi, sa ranni, a i tak czasami cala walka idzie na marne, poniewaz statek tonie wraz z ladunkiem. Innym razem walczymy kilka godzin i co otrzymujemy w zamian? Ladownie pelna taniej bawelny albo innych smieci. Tymczasem w odwecie za nasze piractwo zolnierze Satrapy najezdzaja nasze wioski i miasta, organizuja oblawy na mieszkancow i kazdy, kto nie zdola uciec, staje sie ich niewolnikiem. Teraz przyjrzyj sie mojej propozycji. Zamiast ryzykowac zycie, atakowac – czesto nadaremnie – co dziesiaty przeplywajacy statek, otrzymywalibysmy procent od kazdego ladunku przewozonego na kazdym zaglowcu, ktory wplynie na nasze wody. Kontrolowalibysmy caly handel, nie narazajac bez potrzeby zycia. Nasze domy i rodziny bylyby bezpieczne, a my zajmowalibysmy sie jedynie gromadzeniem bogactwa.

Widac bylo po Sorcorze, ze przyszedl mu do glowy jakis pomysl.

– Nie byloby niewolnikow. Ukrocilibysmy handel nimi raz na zawsze. Zaden statek wiozacy niewolnikow nie mialby prawa wplynac do Kanalu Wewnetrznego.

Kennit przez moment czul konsternacje.

– Alez handel niewolnikami jest najbardziej oplacalny ze wszystkich. Wlasnie te statki moglyby nam placic najwiekszy haracz, szczegolnie ze zalezaloby im na szybkim i latwym przeplynieciu kanalu, poki ladunek jest

Вы читаете Czarodziejski Statek
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату