pokiwala glowa i potulnie ruszyla za swoim towarzyszem. Musial przyznac, ze nie potrafi jej pomoc, zreszta nie wiedzial, czy rzeczywiscie chce jej poprawiac samopoczucie. Nie czul sie za nia odpowiedzialny. A zatem rodzina ja potepila. Jak mogla mu o tym mowic? Czyzby zapomniala, ze jego rodzice go wykleli? Przeciez rzucila mu to w twarz zaledwie kilka tygodni temu. Nie postepowala uczciwie, jesli oczekiwala z jego strony wspolczucia teraz, kiedy sytuacja sie odwrocila.

Przez jakis czas szli w milczeniu.

– Brashenie – powiedziala cicho, lecz z cala powaga. – Zamierzam odzyskac moj statek.

Mruknal cos niezobowiazujaco. Nie bylo sensu mowic dziewczynie, ze jego zdaniem nie ma zadnych szans.

– Slyszales, co powiedzialam? – spytala. – Tak.

– No i? Zamierzasz cos odpowiedziec? Parsknal krotkim, szyderczym smiechem.

– Kiedy odzyskasz swoj statek, spodziewam sie ponownej nominacji na pierwszego oficera.

– Zalatwione – odparla wspanialomyslnie. Brashen prychnal.

– Gdybym wiedzial, ze to takie proste, zazadalbym od ciebie stanowiska kapitana.

– Nie, nie. Kapitanem bede ja. Ale mozesz zostac pierwszym oficerem. “Vivacia” cie lubi. Zamierzam trzymac na pokladzie tylko tych ludzi, ktorych lubi.

– Dziekuje ci – oswiadczyl z zaklopotaniem. Nigdy nie sadzil, ze Althea go lubi, totez jej slowa go poruszyly. Corka kapitana mimo wszystko go lubi!

– Co? – spytala pijackim glosem.

– Nic – odparl. – Zupelnie nic.

Skrecili w ulice handlarzy znad Rzeki Deszczowej. Tutaj sklepy byly bardziej ozdobne i wszystkie z wyjatkiem kilku – zamkniete. Egzotyczne i cenne towary, ktore oferowaly, przeznaczone byly dla bardzo bogatych klientow, a nie dla rozwydrzonej i zuchowatej mlodziezy, stanowiacej glowna czesc klienteli nocnego targowiska. Duze szklane okna zaryglowano na noc, a wynajeci straznicy, uzbrojeni po zeby, przechadzali sie przed sklepami. Co drugi patrzyl groznie na idaca promenada pare. Towary za zaryglowanymi oknami mialy w sobie cos z magii Deszczowych Ostepow. Brashen zawsze wyczuwal na tej ulicy slodka i przyprawiajaca go o dreszcz atmosfere. Tu jezyly mu sie wloski na karku, i dlawilo w gardle. Nawet w nocy, gdy tajemnicze produkty handlu znad zlowrogiej Rzeki ukrywaly sie przed jego wzrokiem, aura magii lsnila srebrzyscie i zimno w nocnym powietrzu. Mlody marynarz zastanawial sie, czy Althea czuje to samo i juz mial ja spytac, lecz nagle pytanie wydalo sie zbyt powazne, a rownoczesnie zbyt trywialne, by wyrazic je glosno.

Milczenie miedzy nimi roslo, az reka dziewczyny na jego ramieniu wydawala mu sie powoli niepokojaco intymna. Aby rozproszyc te mysli, Brashen odezwal sie ponownie.

– Hm, zaaklimatyzowala sie u nas calkiem szybko – zauwazyl glosno, kiedy mijali sklep Amber. Skinal glowa ku witrynie na rogu ulicy Deszczowych Ostepow. Wlascicielka sklepu siedziala w witrynie za kosztowna dekoracja wielkich szklanych szyb Yicci. Byly przezroczyste jak woda, a ich ramy wymyslnie rzezbione i zlocone. Sprawialy, ze kobieta za nimi wygladala jak oprawne w ramy dzielo sztuki.

Amber siedziala na bialym plecionym krzesle. Miala na sobie dluga brazowa suknie udrapowana na ramionach, ktora pomniejszala zamiast uwydatniac jej drobne ksztalty. Okna sklepu nie byly ani zaryglowane, ani okratowane, przed witryna nie przechadzali sie rowniez straznicy. Moze kobieta ufala, ze zlodziei powstrzyma jej niezwykla osobowosc. Obok niej lagodnym zoltym swiatlem plonela jedna polkolista latarnia. Gleboki braz sukni podkreslal zloty odcien skory artystki, a takze jej wlosow i oczu. Nagie stopy wyzieraly spod dlugiej spodnicy. Kobieta obserwowala ulice kocimi oczyma.

Althea przystanela i popatrzyla na Amber. Zakolysala sie przy tym lekko, a Brashen bez zastanowienia otoczyl ja ramieniem, pomagajac jej w odzyskaniu rownowagi.

– Co ona sprzedaje? – zastanowila sie glosno. Chlopak skrzywil sie, byl bowiem pewien, ze kobieta za szklem uslyszala slowa dziewczyny, chociaz wyraz jej twarzy nie zmienil sie: nadal bez emocji przygladala sie rozczochranej Althei. Dziewczyna mocno zacisnela powieki, potem otworzyla szeroko oczy, usilujac zobaczyc cos wiecej. – Wyglada jak wyrzezbiona z drewna. Zloty klon. – Kobieta za szyba tym razem na pewno ja uslyszala, bowiem na jej pieknych ustach pojawil sie nieznaczny usmieszek. Wtedy jednak Althea dodala placzliwie: – Przypomina mi o moim statku. Sliczna zywa “Vivacia”, pelna kolorow pokrywajacych jedwabiste sloje czarodrzewu.

Gdy dziewczyna wypowiedziala te slowa, na twarzy Amber pojawila sie nagle wcale nieukrywana niechec. Brashen nie mial pewnosci, dlaczego ta patrycjuszowska pogarda tak bardzo go zaniepokoila, jednak chwycil swa towarzyszke pod lokiec i stanowczo popedzil po slabo oswietlonej ulicy. Jak najdalej od tej witryny!

Przy nastepnym skrzyzowaniu pozwolil Althei zwolnic. Dziewczyna juz kustykala i marynarz przypomnial sobie o jej bosych stopach i nierownym drewnie promenady. Althea nie narzekala jednak na swoj los, zapytala tylko ponownie:

– Co ona tam sprzedaje? Nie nalezy do Kupcow z Miasta Wolnego Handlu, ktorzy handluja nad Rzeka Deszczowa. Tylko rodzina, ktora posiada zywostatek moze sie wyprawic w gore Rzeki. Kim wiec ona jest i dlaczego ma sklep na ulicy Deszczowych Ostepow?

Brashen wzruszyl ramionami.

– Przybyla tu mniej wiecej dwa lata temu. Miala malenki sklepik na skrzyzowaniu ulicy Roznosci i placu Bodkinsa. Wytwarzala drewniane korale i sprzedawala je. Nic poza tym. Tylko bardzo ladne drewniane paciorki, ktore wiele osob kupowalo dla swoich dzieci, a one nawlekaly koraliki na sznurki. W ubieglym roku przeprowadzila sie do lepszej dzielnicy i zaczela sprzedawac, hm, bizuterie. Tyle ze wykonana z drewna.

– Drewniana bizuteria? – zakpila Althea.

Zaczynala sie zachowywac jak zwykle, totez Brashen podejrzewal, ze spacer ja otrzezwil. To dobrze. Moze doprowadzi sie troche do porzadku, zanim wejdzie bosa do domu swego ojca.

– Tez drwilem, ale potem zmienilem zdanie. Nigdy nie znalem rzezbiarza, ktory potrafilby wyczarowac z drewna tak wiele. Amber wybiera osobliwe male sekate kawalki i przemienia je w twarze, zwierzeta i egzotyczne kwiaty. Czasami je inkrustuje. Nie wystarczy wszakze wybrac odpowiednie drewno, trzeba miec jeszcze talent. A ona ma niesamowite oko i dokladnie wie, co powstanie z danego kawalka.

– Ach. Pracuje zatem w czarodrzewie? – spytala zuchwale Althea.

– A fe! – krzyknal oburzony Brashen. – Przybyla tu niedawno, ale swietnie wie, ze w miescie nie tolerowano by czegos takiego! Nie, Amber uzywa zwyklego drewna. Wisni, debu i innych… rozmaite kolory i sloje…

– W Miescie Wolnego Handlu jest znacznie wiecej czarodrzewu niz sadzisz – zauwazyla ponuro dziewczyna. Podrapala sie po brzuchu. – To wstretny maly handel, ale jesli masz pieniadze, mozesz zdobyc rzezbiony kawalek.

Brashen poczul sie niepewnie, slyszac jej zlowieszczy ton. Probowal lekko zmienic temat.

– No coz, czy nie to wlasnie caly swiat mowi o naszym miescie? Ze mozna tu sobie kupic wszystko, co tylko czlowiek sobie wyobrazi?

Usmiechnela sie do niego krzywo.

– A znasz odpowiedz na to pytanie? Nie mozna sobie wyobrazic szczescia i dlatego nie jest ono na sprzedaz.

Brashen nie wiedzial, jak zareagowac na te slowa, poniewaz w glosie Althei uslyszal ogromny smutek. Nastapilo milczenie, ktore pasowalo do nocnego chlodu. Kiedy opuscili ulice handlarzy i kupcow, a nastepnie kretymi drozkami dotarli do willowej dzielnicy Miasta Wolnego Handlu, wokol nich zapadla ciemna noc. Latarnie byly tu rzadziej rozmieszczone i znajdowaly sie daleko od drogi. Psy szczekaly groznie na podworzach odgrodzonych parkanami i zywoplotami. Drogi staly sie tu bardziej wyboiste, jedynie alejki byly zwirowe i kiedy Brashen pomyslal o golych stopach Althei, skrzywil sie ze wspolczuciem. Dziewczyna nadal sie nie skarzyla.

W milczeniu i ciemnosciach jego zal za zmarlym kapitanem spotegowal sie. Kilka razy mlody marynarz mrugal oczyma, aby powstrzymac lzy. Kapitan Vestrit odszedl, a wraz z nim druga szansa Brashena na lepsze zycie. Powinien byl korzystac z tego, co Ephron Vestrit mu w swoim czasie proponowal. Trzeba sie bylo domyslic, ze czlowiek, ktory wyciagnal do niego pomocna dlon, nie bedzie zyc wiecznie. No coz, nie pozostawalo teraz nic innego, jak poszukac trzeciej szansy. Spojrzal na Althee, ktora ciagle sie wspierala na jego ramieniu. Ona takze bedzie musiala podjac pewne decyzje albo zaakceptowac to, co uszykowala dla niej rodzina. Chlopak podejrzewal, ze znajda dla niej mlodszego syna z jakiejs kupieckiej rodziny, sklonnego poslubic dziewczyne mimo jej nie najlepszej reputacji. Moze nawet jego mlodszego brata. Nie sadzil, zeby Cerwin pasowal do upartej Althei, ale majatek Trellow i Vestritow latwo mozna by polaczyc. Zastanowil sie, jak chetna do przezywania przygod

Вы читаете Czarodziejski Statek
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату