roli glowy rodziny. Teraz na niego spadnie czesc obowiazkow.

– Ale… mial zostac kaplanem – zaprotestowala cienkim glosem Keffria. Rzadko sie sprzeciwiala mezowi, dotad jednak w sprawie wychowywania dzieci zawsze pozostawial jej wolna reke. Nie potrafila uwierzyc, ze nagle zmienil zamiary wzgledem chlopca.

– Wiesz, ze nigdy nie pochwalalem tej nonsensownej decyzji – powiedzial powoli, jak gdyby odpowiadal na jej mysli. – Ofiarowalismy naszego pierworodnego syna, by sluzyl Sa… Tak postepuja bogaci ludzie z Jamaillii. To podkresla ich dobrobyt. Oddaja swoje dziecko i niczego w zamian nie zadaja. Z nami jest inaczej, moja droga. Wiedzialem, ze tego pragniesz i naprawde chcialem ci na to pozwolic. Wyslalismy wiec chlopca do klasztoru. Gdyby twoj ojciec zyl przez jeszcze pare lat, on moglby tam pozostac. Niestety stary Ephron umarl. Selden jest zbyt mlody na zeglarza. Jest calkowicie zrozumiale i logiczne, ze nasza rodzina bardziej potrzebuje Wintrowa niz klasztor w Jamaillii. Zawsze powtarzasz, ze dobry Sa wiele daje. No wiec spojrz na cala sprawe w ten wlasnie sposob. Sa dal nam syna, trzynastolatka. I teraz go potrzebujemy.

– Ale go przeciez obiecalismy – szepnela. Poczula nieznosny bol. Tak wiele dla niej znaczylo, ze syn zostanie kaplanem w sluzbie Sa. Nie wszystkich chlopcow ofiarowanych przez rodzicow akceptowano. Niektorych klasztor odsylal z podziekowaniem i uprzejmym listem wyjasniajacym, ze dziecko nie nadaje sie na kaplana. Wintrowa klasztor przyjal. Od samego poczatku byl ulubiencem kaplanow, otrzymal brazowa sutanne nowicjusza, przeniesiono go z odosobnionego klasztoru w Kall do Kelpiton na polwyspie Szpik. Kaplani nieczesto zdaja sprawozdania z postepow swoich uczniow, ale z jej syna byli bardzo zadowoleni. Keffria trzymala listy pochwalne w szkatulce, a charakterystyczne zlocone wstazeczki odrywala z kopert i trzymala w rogu skrzyni z ubraniami.

– Ty go obiecalas – zwrocil jej uwage Kyle. – Nie ja. Poczekaj, pomoz mi sie podniesc. – Wyswobodzil sie z ramion zony i z poscieli, po czym wstal. Jego cialo wygladalo w ksiezycowej poswiacie jak rzezba z kosci sloniowej. Dotarl po omacku w nogi lozka, wzial nocna koszule i wlozyl ja.

– Dokad idziesz? – spytala cicho. Wiedziala, ze jej slowa go poirytowaly, z drugiej strony jednak Kyle nigdy przedtem nie zostawial jej samej w lozku.

Znal ja tak dobrze. Wyczul, ze jest zmartwiona, podszedl i pogladzil ja po wlosach.

– Zaraz wroce. Pojde tylko do pokoju Althei i sprawdze, czy juz przyszla. – Potrzasnal glowa. – Nie potrafie uwierzyc w jej glupote. Mam nadzieje, ze wieczorem nie zrobila z siebie posmiewiska dla calego miasta. Kiedy sobie troche wypije, z jej ust padaja straszne slowa. Skandal to ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebujemy. Nasza rodzina powinna sie wydawac zjednoczona i mocna. Niech wszyscy sadza, ze panujemy nad naszymi problemami finansowymi. Jedna rozmowa z Althea i wierzyciele wystrasza sie, po czym sciagna pod nasze drzwi w obawie, ze niedlugo przestaniemy byc wyplacalni. No, tak. Na dzis wieczor wystarczy juz zmartwien i smutkow. Sprobuj zasnac. Wroce za kilka minut.

* * *

Przez dluga chwile Brashen bal sie, ze Althea nie zechce, by ja odprowadzil. Chwiala sie lekko i taksowala go mruzac oczy. Rowniez jej sie przyjrzal. Na Sa, alez wygladala! Wlosy opadaly jej luzno na czolo i ramiona. Twarz miala brudna od kurzu dnia i lez. Jej sukienka byla piekna i kosztowna, lecz nie pasowala do takiego kocmolucha. Brashen pomyslal, ze dziewczyna przypomina teraz bardziej panienke lekkich obyczajow szukajaca klienta niz dumna corke kupieckiej rodziny z Miasta Wolnego Handlu. Jesli sprobuje pojsc do domu sama, w okolicach nocnego targowiska moze jej sie przydarzyc cos nieprzyjemnego.

Althea wziela gleboki oddech.

– Tak, tak – mruknela i z kolejnym ciezkim westchnieniem chwycila go pod ramie. Oparla sie o niego ciezko, a Brashen pomyslal, jak to dobrze, ze za kilka monet oddal swoj marynarski worek na przechowanie zaprzyjaznionemu oberzyscie.

Mlodego marynarza gnebily wyrzuty sumienia, ze wydal tak duzo pieniedzy, gdy podazal za Althea od jednej tawerny do nastepnej. Coz, wydal wprawdzie wiecej niz zamierzal, lecz i tak mniej niz zwykle podczas nocnych eskapad w miescie. A przy tym uswiadomil sobie, ze jest prawie zupelnie trzezwy. Byla to chyba najbardziej przygnebiajaca pierwsza noc po rejsie, jaka kiedykolwiek spedzil w rodzinnym porcie. Hm, zalatwil juz niemal wszystkie sprawy. Teraz musial tylko bezpiecznie odstawic dziewczyne do domu i do switu pozostanie mu jeszcze kilka godzin, ktore moze spedzic, jak mu sie zywnie spodoba.

Spojrzal w gore i w dol ulicy. Byla kiepsko oswietlona szeroko rozstawionymi pochodniami i o tej porze prawie zupelnie pusta. Ludzie, ktorzy mieli jeszcze sile pic, przebywali w tawernach, slabsi spali gdzies po zaulkach. Jednak Brashen dostrzegl w dole ulicy kilku lobuzow, ktorzy czyhali na pijanych marynarzy, by okrasc ich z ostatnich monet. Wiedzial, ze musi zachowac ostroznosc, zwlaszcza ze podtrzymywal Althee.

– Tedy – powiedzial i sprobowal narzucic zywsze tempo. Niestety dziewczyna prawie natychmiast sie potknela. – Jestes az tak pijana? – spytal ja strapiony, zanim zdolal sie ugryzc w jezyk.

– Tak – odparta, po czym lekko czknela. Nagle sie pochylila sie i Brashen pomyslal, ze upadnie na drewniana promenade. Althea jednakze zrzucila najpierw jeden, potem drugi but; byly na obcasie, ozdobione wstazkami. – A te przeklete buciory wcale mi nie pomagaja isc. – Wstala i odrzucila oba buty w ciemna ulice, po czym poprawila stroj i mocno chwycila sie ramienia Brashena. – No to chodzmy – dodala.

Musial przyznac, ze boso szlo jej sie znacznie latwiej. Usmiechnal sie do siebie w ciemnosciach. Nawet po wszystkich tych latach pozostal przedstawicielem pruderyjnej rodziny Trellow. Poczul dreszcz przerazenia na mysl o tym niestosownym widoku – kupiecka corka przemierza miasto na bosaka. No coz, biorac pod uwage pozostale szczegoly zwiazane z jej wygladem, Brashen watpil, czy akurat ten drobiazg przyciagnie czyjes oko. Zreszta, i tak nie zamierzal poprowadzic Althei przez rynek, staral sie wybierac mniej uczeszczane ulice i mial nadzieje, ze nie spotkaja nikogo, kto moglby rozpoznac ich w ciemnosciach. Wszystko z szacunku dla zmarlego Ephrona Vestrita.

Kiedy jednak doszli do skrzyzowania, dziewczyna szarpnela go za ramie i sprobowala skrecic ku jasnym ulicom nocnego targowiska.

– Chce mi sie jesc – oznajmila. W jej glosie zadzwieczalo zaskoczenie i zaklopotanie, jak gdyby obarczala Brashena wina za swoj glod.

– To fatalnie, bo jestem bez grosza – sklamal krotko i zaczal ja ciagnac w przeciwna strone.

Popatrzyla na niego podejrzliwie.

– Tak szybko przepiles cala zaplate? Na dupe Sa, stary, wiedzialam, ze upijasz sie w portach, ale nie sadzilam, ze mozna w pare godzin przepic tyle pieniedzy.

– Wydalem na dziwki – rzucil rozdrazniony.

W migoczacym swietle pochodni obejrzala mlodego marynarza od stop do glow.

– No tak, oczywiscie – mruknela do siebie, potem potrzasnela glowa. – Nic nie mozna na to poradzic, Brashenie Trellu?

– Nie bardzo – przyznal chlodno, zdecydowany zakonczyc te dyskusje. Po raz kolejny pociagnal Althea ku ciemnej uliczce, dziewczyna wszakze opierala sie.

– W wielu miejscach sprzedadza mi na kredyt. Chodz, kupie ci tez. – Teraz stala sie wylewna.

Zdecydowal sie na szczerosc.

– Altheo, jestes pijana i nie wygladasz za dobrze. Lepiej, by cie nie widziano w takim stanie w miejscach publicznych. Chodz, odprowadze cie do domu.

Upor oslabl i dziewczyna poslusznie dala sie wprowadzic w ciemnawa uliczke. Znajdowali sie teraz w dzielnicy mniejszych sklepikow – jedne byly podejrzanej natury, inne ich wlasciciele przeniesli tu, poniewaz nie udawalo im sie oplacic wysokiego czynszu na nocnym targowisku. Slabe latarnie swiecily przed tymi, ktore byly jeszcze otwarte. Brashen dostrzegl wokol siebie salony tatuazu, sklepy z kadzidlami i narkotykami oraz takie, ktore zaspokajaly najwymyslniejsze cielesne pragnienia. Mlody marynarz cieszyl sie z panujacego tu malego ruchu. Wlasnie pomyslal, ze powoli koncza sie jego nocne perypetie, kiedy Althea z drzeniem wciagnela powietrze. Brashen zorientowal sie, ze dziewczyna cicho placze.

– Co sie stalo? – spytal znuzony.

– Teraz, kiedy moj ojciec nie zyje, nikt nie bedzie juz nigdy ze mnie dumny. – Potrzasnela glowa, po czym wytarla lzy rekawem. – Dla niego liczyly sie moje umiejetnosci, inni natomiast oceniaja mnie po wygladzie – dodala stlumionym glosem.

– Oj, chyba zbyt duzo wypilas – upomnial ja. Chcial pocieszyc Althee i wyjasnic, ze z powodu sporej ilosci alkoholu obnizyla sie jej samoocena, niestety slowa zabrzmialy jak kolejna krytyczna uwaga. Dziewczyna tylko

Вы читаете Czarodziejski Statek
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату