starali sie cos zrobic w tej sprawie.
Ostatnim razem, kiedy dziewczyna uczestniczyla wraz z ojcem w obradach Rady Pierwszych Kupcow, Ephron Vestrit wstal i oswiadczyl, ze trzeba po prostu tego wszystkiego zabronic.
“Miasto Wolnego Handlu nalezy do nas – powiedzial zdecydowanym tonem – nie do Satrapy. Powinnismy wspolnie zakupic okret patrolowy i po prostu nie wpuszczac do naszego portu statkow z niewolnikami. Zawrocmy rowniez chalcedzkie lodzie ze zbozem, jesli nie zechca zaplacic podatku za korzystanie z naszej wody i zaopatrzenia. Niech kupuja zapasy gdzies indziej, na przyklad w jednym z pirackich miast. Ciekawe, czy lepiej ich tam potraktuja”.
Reakcja na stowa kapitana byl ryk skonsternowanych glosow. Niektore osoby byly wstrzasniete, chociaz wiele pochwalalo propozycje. Tyle ze po glosowaniu okazalo sie niestety, ze Rada nie zamierza podjac zadnych dzialan.
“Poczekaja jeszcze rok czy dwa – powiedzial Althei ojciec, gdy wyszli z posiedzenia. – Tak dlugo rodza sie tutaj pomysly. Juz dzis wieczorem wiekszosc z nich wie, ze mam racje. Po prostu nie dopuszczaja mysli, ze musi dojsc do konfrontacji, jesli nasze miasto ma pozostac niezawisle, a nie zmienic sie w poludniowa prowincje Chalced. Na pot Sa, ci przekleci Chalcedczycy kwestionuja juz nasza polnocna granice. Jesli zignorujemy ten fakt, wkradna sie tu w inny sposob… Niewolnicy z tatuazami na twarzach beda uprawiali pola w Miescie Wolnego Handlu, kobiety zaczna wychodzic za maz w wieku dwunastu lat, dotrze do nas cale zepsucie Chalced. Jesli pozwolimy na to, zginiemy. Wszyscy Pierwsi Kupcy wiedza o tym, czuja to. Za rok czy dwa ponownie porusze ten temat i nagle wszyscy sie ze mna zgodza. Zobaczysz”.
Niestety, juz nie poruszy. Odszedl na zawsze. A Miasto Wolnego Handlu zbiednialo teraz i oslablo, z czego jego mieszkancy nawet nie zdawali sobie sprawy.
Oczy dziewczyny wypelnily sie lzami i znowu tarla je mankietem rekawa. Oba mankiety byly juz przemoczone. Nie miala watpliwosci, ze jej twarz i wlosy wygladaja paskudnie. Gdyby ja teraz zobaczyly Keffria i Ronica, bylyby zgorszone. No coz, niech sie gorsza. Moze Althea sie zhanbila, ale one tez nie zachowywaly sie uczciwie. Althea pod wplywem impulsu przyszla sie napic, natomiast siostra i matka planowaly i spiskowaly, nie tylko przeciw niej, ale takze przeciw rodzinnemu zywostatkowi. Musialy sobie zdawac sprawe, co oznacza przekazanie “Vivacii” w rece Kyle'a, czlowieka, ktory nie byl z nia zwiazany poprzez krew. Althea poczula nagle uklucie malenkiej, zimnej igielki zwatpienia. Przeciez jej matka rowniez nie urodzila sie Vestritka. Weszla do tej rodziny, tak jak Kyle. Moze, tak jak jego, nie laczyly jej z rodzinnym zaglowcem zadne uczucia. Nie, nie, to niemozliwe, po tak wielu latach spedzonych z ojcem Althei musiala cos odczuwac. Dziewczyna surowo sie skarcila za takie mysli. Matka i siostra bez watpienia wiedza, czym jest “Vivacia” dla ich rodziny. Pewnie wiec chcialy sie zemscic na Althei… Za co? Nie pojmowala. Nie byla tego pewna… Ale moze za to, ze kochala swego ojca bardziej niz kogokolwiek innego z rodziny.
Lzy trysnely na nowo. Tamta sprawa nie miala znaczenia, nic sie juz nie liczylo. Niech zmienia swoja decyzje, niech oddadza jej statek. Przystalaby na takie rozwiazanie, nawet gdyby – powiedziala to sobie surowo – musiala sluzyc na “Vivacii” dowodzonej przez Kyle'a. Wprawdzie cierpialaby, ale potrafilaby to zniesc. Tak, pewnie tego wlasnie chcieli. Mieliby wowczas gwarancje, ze nikt nie pokieruje sprawami statku wbrew ich woli. A co tam, Althea nie dbala o tego typu kwestie. Niech sobie Kyle frymarczy marynowanymi jajami i zoltymi orzechami, byle tylko mogla plywac na pokladzie “Vivacii” i byc blisko niej.
Nagle dziewczyna westchnela z ogromna ulga. Jeszcze nic sie nie zmienilo, powiedziala sobie. W chwile pozniej doszla do wniosku, ze nie jest to prawda, poniewaz cos sie zmienilo i to drastycznie: wiedziala, ze jest sklonna sie ponizyc, ze w gruncie rzeczy zrobi wszystko, by wrocic na poklad swego statku. Wszystko!
Rozejrzala sie wokol i az jeknela z przerazenia. Zbyt wiele wypila i zbyt wiele plakala. Glowa jej pekala i nie byla pewna, w ktorej z miejskich spelunek wyladowala. Bez watpienia w jednej z tych najobskurniejszych. Obok jakis mezczyzna zaslabl i osunal sie z krzesla na podloge. Nie bylo w tym nic niezwyklego, przewaznie jednak ktos usuwal takich delikwentow z przejscia. Zyczliwsi oberzysci pozwalali pijakom chrapac przy drzwiach, natomiast ci mniej czuli wyrzucali klientow w alejki lub na ulice, pozostawiajac na pastwe nielegalnych werbownikow. Krazyla pogloska, ze niektorzy wlasciciele tawern sprzedawali nieprzytomne osoby werbownikom, chociaz Althea zawsze w to watpila. Nie w Miescie Wolnego Handlu! W innych morskich portach, tak, tego byla nawet pewna, ale nie w Miescie Wolnego Handlu.
Wstala niepewnie. Koronka jej spodnicy zaczepila sie o chropowate drewno stolowej nogi. Althea niedbale pociagnela stroj. Koronka podarla sie i ze spodnicy zwisaly strzepy. Dziewczyna i tak nie zamierzala wiecej wkladac tego ubrania, moglo sie nawet zamienic tej nocy w lachmany, zupelnie jej to nie obchodzilo. Po raz ostatni pociagnela nosem i przetarla dlonmi zmeczone oczy. Do domu i do lozka! Jutro zmierzy sie w jakis sposob ze wszystkimi problemami. Poradzi sobie z nimi. Ale nie dzis wieczorem. Slodki Sa, tylko nie dzis wieczorem. Althea modlila sie: Spraw, zeby wszyscy spali, kiedy dotre do domu.
Skierowala sie do drzwi, ale najpierw musiala przestapic ponad lezacym na podlodze spitym marynarzem. Wydalo jej sie, ze drewniana podloga ugina sie pod nia. Pomyslala, ze moze po prostu jeszcze nie przywykla do chodzenia na ladzie. Usilowala stawiac wieksze kroki, potknela sie, na szczescie przytrzymala sie drzwi i odzyskala rownowage. Slyszala, jak ktos sie z niej smieje, ale duma nie pozwolila jej sie odwrocic i sprawdzic, kim jest dowcipnis. Otworzyla drzwi i wyszla w noc.
Ciemnosc i chlod najpierw ja zdezorientowaly, potem otrzezwily. Przystanela na moment przed tawerna i kilka razy gleboko zaczerpnela powietrza. Przy trzecim wdechu zakrecilo sie jej w glowie. Zlapala sie balustrady i stala nieruchomo, oddychajac plycej i czekajac z szeroko otwartymi oczyma, az ulica przestanie sie kolysac. Drzwi za nia rozwarly sie i z tawerny wyszedl kolejny klient. Althea obrocila sie ostroznie, by rzucic na niego okiem. W mroku rozpoznala mezczyzne dopiero po chwili.
– Brashen – powitala go.
– Althea – odparl ze znuzeniem. Niechetnym tonem spytal: – Wszystko dobrze?
Przez chwile stala na ulicy i patrzyla na niego bez slowa.
– Chce wrocic do “Vivacii” – wydukala w koncu. Wprawdzie wypowiedziala te mysl pod wplywem impulsu, jednak w sekunde pozniej uswiadomila sobie, ze naprawde pragnie pojsc do dokow. – Musze zobaczyc statek dzis wieczorem. Musze z nim porozmawiac, wyjasnic, dlaczego go dzisiaj zostawilam.
– Jutro – rzucil Brashen. – Kiedy sie wyspisz i wytrzezwiejesz. Chcesz, zeby cie zobaczyla w takim stanie? Chyba bylaby nie bardziej zachwycona niz twoj ojciec – dodal przebiegle.
– Nie, “Vivacia” zrozumialaby mnie. Znamy sie tak dobrze. “Vivacia” rozumie wszystko.
– W takim razie zrozumie rowniez, jesli pojdziesz do niej jutro rano. Czysta i trzezwa – dodal rozsadnie. W jego glosie uslyszala ogromne zmeczenie. Po chwili milczenia, chwycil ja pod lokiec. – Chodz – powiedzial. – Odprowadze cie do domu.
8. NOCNE ROZMOWY
Gdy tylko weszli do domu, matka zalamala sie. Kyle stal i kiwal glowa, wiec Keffria zaprowadzila matke do lozka. Sypialnia, ktora Ronica tak dlugo dzielila z mezem, juz jakis czas temu stala sie pokojem choroby i smierci. Zamiast wiec polozyc matke do lozka, przy ktorym czuwala tak wiele nocy, Keffria polecila Rache przygotowac dla niej pokoj goscinny. Towarzyszyla otepialej Ronice do czasu, az sluzaca poscielila lozko i pomogla polozyc sie swej pani. Potem Keffria poszla sprawdzic, co sie dzieje z Seldenem. Chlopiec plakal i przyzywal ja, ale Malta powiedziala mu, ze matka jest zajeta i nie ma dla niego czasu, po czym usadzila go na krawedzi lozeczka i kazala sluzacej zajac sie nim. Przez chwile Keffria gniewala sie na corke, lecz musiala wziac pod uwage, ze dziewczynka rowniez jest jeszcze dzieckiem. Trudno oczekiwac, zeby dwunastolatka troszczyla sie odpowiednio o siedmioletniego brata, zwlaszcza po takim dniu jak dzisiejszy.
Uspokoila chlopca, pomogla mu sie ubrac w nocna koszule, i zostala przy nim, az zasnal. Potem poszla do swojego pokoju. Byla pewna, ze wszyscy pozostali domownicy juz spia. Idac przez znajome korytarze rozswietlone blaskiem swiec zaczela rozmyslac o duszy i o duchach. Nagle zastanowila sie, czy anma jej ojca pozostala w tych pokojach, tu, gdzie tak dlugo cierpial. Przebiegl ja dreszcz, a wloski na karku zjezyly sie. W chwile pozniej zganila siebie za takie mysli. Przeciez anma jej ojca zjednoczyla sie juz ze statkiem. A nawet jesli jej slady tu pozostaly, z pewnoscia bez zlej woli. Jednakze Keffria ucieszyla sie, gdy wreszcie cicho wsunela sie do swojego pokoju. Kyle lezal juz w lozku. Zdmuchnela swiece, i rozebrala sie w ciemnosciach, rzucajac ubranie, gdzie popadnie. Znalazla chlodna koszule nocna, ktora wylozyla dla niej Nana, i ubrala sie. W koncu weszla do lozka. Odsunela koc i koldre,