Chlopiec postanowil przerwac klotnie. Przespi sie w ubraniu na pokladzie. Nie bedzie mu przyjemnie, ale jakos to przezyje. Osadzil, ze nie ma sensu dluzej sie spierac z tym mezczyzna, ktory i tak nigdy nie zrozumialby, jak przykry i obrazliwy jest dla jego rozmowcy sam dotyk tak brudnego koca. Wintrow skarcil sie za to, ze nie przyjrzal sie wczesniej Torgowi, wowczas bowiem zapewne nie doszloby do sporu, a on sam nie musialby sie bez sensu denerwowac.

– Mniejsza o to – powiedzial wymijajaco i dosadnie. Odwrocil sie. Zamrugal oczyma kilka razy, by przyzwyczaic wzrok do ciemnosci, potem ruszyl w droge powrotna. Wyczul, ze oficer stanal w drzwiach kabiny i patrzy za nim.

– Szczeniak bez watpienia poskarzy sie tatusiowi – Torg rzucil szyderczo w ciemnosc. – Pewnie jednak odkryje, ze jego ojciec potrzebuje chlopaka wytrzymalszego, a nie plaksy chlipiacej nad kilkoma plamami na kocu.

Wintrow doszedl do wniosku, ze Torg moze miec racje i postanowil nie wspominac ojcu o tej klotni. Po co zreszta narzekac z powodu niewygody podczas jednej nocy? Jego milczenie najwidoczniej zdenerwowalo oficera.

– Sadzisz, ze swoim skamlaniem wpedzisz mnie w klopoty, no nie? Coz, nie uda ci sie! Wiem, ze twoj ojciec cie zignoruje.

Chlopiec nie odpowiadal na grozby i drwiny. Postanowil, ze nie bedzie sie juz spieral ani irytowal. Zapanowal nad swoja anma, w taki sam sposob, w jaki zwykle wyzbywal sie gniewu i urazy. Nie uwazal tych emocji za malo wazne czy niestosowne, po prostu nie chcial tracic na nie czasu. Zapomnial o brudnym kocu. Gdy dotarl na poklad dziobowy, odzyskal spokoj i na powrot stal sie soba.

Na fordeku pochylil sie nad relingiem i spojrzal na port. Dostrzegl zakotwiczone w dokach zaglowce, oswietlone zoltym swiatlem. Przyjrzal im sie z uwaga i zaskoczyla go wlasna niewiedza. Statki byly dla niego calkowicie obcymi przedmiotami, a przeciez nalezal do potomkow wielu pokolen kupcow i zeglarzy. Wsrod zaglowcow przewazaly handlowce; Wintrow zauwazyl rowniez kilka lodzi rybackich i statkow rzezniczo-przetworczych. Handlowce rozpoznawal po rufach pawezowych i rufowkach, ktore czasami siegaly prawie do grotmasztow. Zaglowce kupieckie byly dwu- lub trzymasztowcami.

Wzdluz brzegu ciagnelo sie nocne targowisko, rzesiscie oswietlone i halasliwe. Teraz, gdy zelzal dzienny upal, wszedzie plonely otwarte piecyki, na ktorych pieczono platy miesa; wiatr przyniosl na “Vivacie” aromatyczny zapach miesa i pieczonego chleba. Dzwieki rowniez glosno niosly sie po wodzie; do uszu Wintrowa docieraly fragmenty zdan, piskliwy smiech, jakas piosenka, pojedynczy krzyk. W falujacej wodzie przesuwaly sie odbicia swiatel targowiska i statkow.

– Na swiecie jest miejsce dla kazdego przedmiotu i kazdej istoty – powiedzial glosno chlopiec.

– I tak powinno byc – odparta “Vivacia”. Mowila zdecydowanie kobiecym glosem, glebokim i aksamitnym jak noc. Na ten dzwiek chlopiec poczul w sobie przyjemne cieplo i zadowolenie. Przez chwile dziwil sie wlasnej reakcji.

– Czym jestes? – spytal ja cicho i z respektem. – Gdy znajduje sie daleko od ciebie, wydaje mi sie, ze powinienem sie ciebie bac albo przynajmniej cie o cos podejrzewac. Ale teraz, kiedy stoje na pokladzie dziobowym i slysze twoj glos, czuje sie jak… Tak chyba odczuwaja zakochani.

– Naprawde? – zapytala. Jej glos zadrzal z rozkoszy. – W takim razie, twoje uczucia bardzo przypominaja moje. Czekalam przez tak dlugi czas… przez tak wiele lat, przez cale zycie twojego dziadka i jego ojca… od dnia, gdy twoja prababka wziela mnie pod swoja opieke. Wiec dzisiaj, kiedy w koncu zdolalam sie poruszyc i znowu otworzyc oczy na caly swiat, ponownie smakowac, wdychac i slyszec was wszystkich moimi zmyslami, poczulam trwoge. Zastanawialam sie, kim jestescie, wy, stworzenia z ciala, krwi i kosci, zrodzone z cial waszych przodkow i skazane, aby zniknac, gdy wasze cialo sie zepsuje. A kiedy rozmyslam nad takim kwestiami, obawiam sie, ze jestescie dla mnie zupelnie obcy i nie wiem, jak mnie potraktujecie. Rownoczesnie jednak, kiedy ktores z was zbliza sie do mnie, doznaje wrazenia, ze stworzono was z tego samego surowca co mnie, ze jestesmy jedynie fragmentami tego samego materialu i ze sie wzajemnie uzupelniamy. Gdy was widze, odczuwam radosc, poniewaz wtedy moja sila zyciowa rosnie.

Wintrow oparl sie na relingu, trwal w bezruchu i milczal, jak gdyby sluchal uwielbianego poety. “Vivacia” nie patrzyla na niego, ale nie musiala na niego patrzec, by go widziec. Tak jak on, wpatrywala sie w port i w wesole swiatla nocnego targowiska. Nawet nasze oczy patrza na ten sam widok, pomyslal chlopiec i jego usmiech sie rozszerzyl. Rzadko czyjes slowa robily na nim tak wielkie wrazenie. Czul, ze “Vivacia” mowi prawde, jej slowa zapadly mu w pamiec niczym korzenie w zyzna ziemie. Niektorzy z najlepszych nauczycieli w klasztorze potrafili wzbudzic u niego podobne uczucie respektu, wyglaszajac prostymi frazami prawde, ktora niewypowiedziana trwala pozniej w jego umysle.

Kiedy czar slow statku oslabl w cieplej letniej nocy, Wintrow odpowiedzial:

– Mocno uderzona struna harfy moze obudzic sasiednia strune, a czysta, wysoka nuta sprawi, ze krysztal zablyszczy. Tak ty zbudzilas we mnie poczucie prawdy. – Rozesmial sie glosno, zaskakujac tym samego siebie, poniewaz” jego smiech wzlecial niczym ptak, ktorego zbyt dlugo trzymano w klatce. – Twoje slowa sa proste. Mowisz jasno, ze wzajemnie sie uzupelniamy… Nie mam zielonego pojecia, dlaczego te zdania tak bardzo mnie poruszyly. A jednak, tak sie zdarzylo. Poruszyly mnie.

– Cos sie tu dzis wieczorem dzieje. Czuje to.

– Ja rowniez, chociaz nie wiem, co to jest.

– Chcesz powiedziec, ze nie umiesz tego nazwac – poprawila go. – Oboje nie mozemy sie wyprzec tego, ze rozumiemy, co sie dzieje. Rosniemy. Stajemy sie.

Wintrow odpowiedzial jej szczerym usmiechem.

– Czym sie stajemy? – spytal.

“Vivacia” odwrocila ku niemu twarz. W rzezbionych rysach jej drewnianego oblicza odbijaly sie refleksy odleglych swiatel. Usmiechnela sie do chlopca, jej wargi rozchylily sie, ujawniajac idealne zeby.

– Stajemy sie soba – odparla po prostu. – Tym, kim powinnismy byc.

* * *

Althea nigdy nawet nie przypuszczala, ze czlowiek moze sie czuc tak bardzo nieszczesliwy. Siedzac przy pustej juz szklance, uswiadomila sobie, ze w jej swiecie zagoscila ogromna niesprawiedliwosc. Przedtem wiele spraw nie szlo po mysli dziewczyny, wiele rzeczy nie wygladalo tak jak trzeba, ale wlasnie dzis podjela kilka glupich decyzji jedna po drugiej, az w koncu jej sytuacja stala sie naprawde niewesola. Na mysl o wlasnej glupocie az pokrecila glowa. Kiedy wysuplala ostatnie monety ze splaszczonego worka, a potem podniosla szklanke do powtornego napelnienia, jeszcze raz przemyslala swoje postepowanie. Poddala sie wtedy, kiedy powinna byla walczyc, a walczyla, kiedy trzeba bylo sie poddac. Jednak najgorszym, absolutnie najgorszym jej czynem stala sie ucieczka ze statku. Opuszczajac poklad “Vivacii” przed morskim pogrzebem ojca zachowala sie gorzej niz glupio i bardzo, bardzo niewlasciwie. Zdradzila ich oboje. Dopuscila sie wiarolomstwa wobec wszystkiego, co kiedykolwiek bylo dla niej wazne.

Ponownie pokrecila glowa. Jak mogla cos takiego zrobic? Nie tylko odeszla, porzuciwszy niepochowane cialo ojca, zostawila tez swoj statek na lasce Kyle'a. On nie rozumial “Vivacii”, nie mial najmniejszego pojecia o naturze zywostatku ani o jego potrzebach. Rozpacz scisnela serce dziewczyny. Tak wiele lat czekania, a Althea po prostu opuscila “Vivacie” w tym przelomowym dniu. Jak mogla tak postapic? O czym myslala i co czula, ze zapomniala o swoim statku? Co powiedzialby na to jej ojciec? Zawsze przeciez powtarzal: “Przede wszystkim dbaj o statek, a pozostale sprawy same sie uloza”.

Pojawil sie oberzysta, wzial monete od dziewczyny, zrobil do niej oko, po czym napelnil jej szklanke. Powiedzial cos, jego obludny glos ociekal falszywa troska. Althea odprawila go, machajac reka, w ktorej trzymala szklanke, i prawie wylala jej zawartosc. Pospiesznie wypila reszte plynu, aby sie nie zmarnowal.

Otworzyla szeroko oczy, jak gdyby alkohol ja otrzezwil, rozejrzala sie wokol i nagle wydalo jej sie niestosowne, ze ludzie w tawernie nie podzielaja jej bolu. Najwyrazniej tym przedstawicielom Miasta Wolnego Handlu umknal fakt smierci Ephrona Vestrita. Rozmawiano tu o sprawie, ktora dreczyla ich wszystkich juz od dwoch lat: nowi przybysze niszczyli Miasto Wolnego Handlu, wyslannik Satrapy nie tylko przekraczal swoje kompetencje, wymyslajac coraz to nowe podatki, lecz przyjmowal tez lapowki i w zamian za nie przymykal oko na wplywajace do portu statki z niewolnikami. Chalcedczycy nalegali, by Satrapa kazal Miastu Wolnego Handlu obnizyc podatek wodny i mlody wladca prawdopodobnie im ustapi przez wzglad na ziola rozkoszy, ktore Chalced bezplatnie mu przysylalo. Wiecznie te same stare nieszczescia, pomyslala Althea. Niestety jedynie nieliczni obywatele jej rodzinnego miasta

Вы читаете Czarodziejski Statek
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату