porcie. Swieze mieso, dopiero co upieczony chleb, morze piwa wypite z innymi marynarzami w portowych tawernach. Sa jeden wie, ze Brashen zasluzyl sobie podczas ostatniej wyprawy na troche przyjemnosci. Zamierzal te noc spedzic jak najweselej. Jutro zacznie sie martwic. Poczul wstyd, ze mysli o dobrej zabawie w dniu smierci swego kapitana. Coz, chcialby go pozegnac, lecz Kyle z pewnoscia nie dopusci, by zwolniony marynarz wszedl na poklad. Pragnal uczcic pamiec Ephrona Vestrita, ale nie klotniami i niezgoda na jego pogrzebie. Na pokladzie, z ktorego zrzuca cialo kapitana, powinien panowac spokoj. Dzis wieczorem Brashen wypije za starego Vestrita wiele kufli piwa i na swoj sposob zlozy mu hold.

Zdecydowanym krokiem ruszyl ku miastu.

Niedaleko odszedl od ciemnego biura posrednika okretowego, gdy dostrzegl Althee. Rozsierdzona, schodzila po trapie. Obserwowal, jak szla przez doki, stawiajac tak wielkie kroki, ze spodnica ciagnela sie za nia niczym postrzepione zagle w trakcie burzy. Po twarzy dziewczyny plynely lzy, jej wlosy byly w nieladzie, a oczy plonely straszliwym gniewem. Kiedy przechodzila, odwracaly sie za nia glowy gapiow. Brashen az jeknal. Niestety obiecal, ze bedzie nad nia czuwal. Szczerze westchnal i ruszyl za dziewczyna.

7. AKTY LOJALNOSCI

Pogrzeb dziadka trwal do samego wieczora. Do miasta wyslano poslancow, ktorzy mieli zawiadomic o jego smierci przyjaciol rodziny i sasiadow, a na rynkach i w dokach glosno oznajmic o nabozenstwie pogrzebowym. Wintrowa zaskoczyla liczba osob, ktore przyszly na pogrzeb i szybkosc, z jaka sie zebraly. Handlarze, kapitanowie dalekomorscy, Pierwsi Kupcy, rzemieslnicy – tak wielu ludzi porzucilo swoje sprawy i przybylo do dokow. Najblizsze rodzinie osoby zaproszono na poklad “Vivacii”, pozostali plyneli za nia na lodziach i statkach. Zywostatki, ktore cumowaly akurat w porcie, ruszyly za “Vivacia” niosaca na swoich deskach cialo kapitana do miejsca jego ostatniego spoczynku w morzu.

Wintrow przez cala ceremonie czul sie nieswojo. Zupelnie nie potrafil sobie poradzic z wlasnymi emocjami. Z jednej strony odczuwal dume, ze tak wielu ludzi przyszlo pozegnac jego dziadka, z drugiej – uznal za objaw grubianstwa zachowanie wiekszosci z nich; najpierw skladali kondolencje, a zaraz pozniej gratulowali z okazji ozywienia statku. Wielu zatrzymywalo sie przy ciele, klanialo sie z szacunkiem, po czym ruszalo na dziob, aby powitac Vivacie i zyczyc jej powodzenia. Tam tez stala babcia chlopca (zamiast czuwac przy ciele zmarlego meza), ktora zreszta chyba jako jedyna zauwazala niepokoj wnuka. Cicho zganila go za to, ze za bardzo sie oddalil od Miasta Wolnego Handlu i jego obyczajow, po czym wyjasnila, ze gratulacje uprzejmych ludzi wcale nie pomniejszaja ich zalu spowodowanego smiercia Ephrona. Zreszta mieszkancy Miasta Wolnego Handlu nie mieli zwyczaju rozwodzic sie nad tragicznymi zdarzeniami. Gdyby zalozyciele osady rozpamietywali kazda osobista katastrofe, bez konca toneliby we lzach. Chlopiec wysluchal babci, pokiwal glowa, ale opinii nie zmienil.

Nienawidzil stac na pokladzie obok ciala swego dziadka, nienawidzil bliskosci wielkich zaglowcow, ktore opuscily port, by uczestniczyc w morskim pogrzebie starego kapitana. Ten wspolny rejs wydawal sie Wintrowowi zbyt wymyslny, a zarazem bardzo niebezpieczny, zwlaszcza gdy wszystkie ustawione w wielkim kregu statki rownoczesnie zaczely zrzucac kotwice; pasazerowie zaglowcow stloczyli sie tymczasem przy relingach i obserwowali, jak owiniete plotnem cialo Ephrona Vestrita zsuwa sie z pokladu i wslizguje pod poruszane wiatrem fale.

Pozniej odbyl sie jakis zupelnie niezrozumialy obrzadek, podczas ktorego “Vivacie” oficjalnie przedstawiono wszystkim zebranym. Bardzo uroczystej prezentacji przewodniczyla babcia chlopca. Stala na przednim pokladzie i glosno prezentowala “Vivacie” kazdemu statkowi, ktory przeplywal wzdluz jej dziobu. Wintrow stal obok swego nachmurzonego ojca i dziwil sie usmiechowi starej kobiety, a takze lzom szczescia, ktore splywaly po jej twarzy. Pomyslal, ze moze nie potrafi tego wszystkiego pojac, poniewaz urodzil sie Havenem. Nawet jego matka promieniala, a Malta i Selden stali u jej boku i machali kazdemu mijajacemu ich zaglowcowi.

Ceremonii bylo zreszta kilka. Na przyklad Kyle przejmowal statek. Bylo to jasne nawet dla niewprawnych oczu Wintrowa. Jego ojciec wykrzykiwal rozkazy do starszych od niego o cale dziesieciolecia ludzi i obrzucal ich przeklenstwami, ilekroc tylko uwazal, ze nie wykonuja jego polecen wystarczajaco szybko. Nie raz, nie dwa wyglosil uwage pod adresem swego pierwszego oficera, sugerujac, ze zamierza wiele zmienic w sposobie dowodzenia “Vivacia”. Kiedy pierwszy raz wypowiedzial te slowa, twarz Roniki Vestrit skrzywila sie z bolu. Wintrow obserwowal babke spokojnie przez cale popoludnie i wydawalo mu sie, ze staje sie ona coraz bardziej powazna, jak gdyby smutek spowodowany smiercia meza zapuscil w jej ciele korzenie i rosl z kazda godzina.

Chlopiec niewiele mial do powiedzenia otaczajacym go ludziom, oni jemu jeszcze mniej. Matka pilnowala dzieci – malego Seldena, a zwlaszcza Malte, ktora wymieniala spojrzenia z kazdym mlodym majtkiem. Ronica przewaznie stala na pokladzie dziobowym, patrzyla przed siebie i jesli w ogole sie odzywala, przemawiala cicho do galionu. Wintrowa sama mysl o takiej rozmowie przyprawiala o dreszcze. Ozywienie rzezbionego kawalka drewna wydawalo mu sie czynem absolutnie nienaturalnym, nie czul w nim ducha poteznego Sa. Nie wyczuwal tez wokol siebie aury zla, ale nie dostrzegal rowniez niczego dobrego. Byl zadowolony, ze nie on musial wsunac kolek w otwor figury dziobowej i ogolnie rzecz biorac, unikal przedniego pokladu.

Podczas podrozy powrotnej ojciec Wintrowa przypomnial sobie o swoim starszym synu. Zreszta, w pewnym sensie, chlopiec sam byl sobie winny. Zasluchal sie, jak oficer warkliwie przekazuje dwom marynarzom niezrozumialy rozkaz kapitana, a pozniej probowal zejsc im z drogi, zrobil krok w tyl i przypadkiem wpadl na trzeciego mezczyzne, ktorego nawet nie widzial. Obaj upadli, Wintrow tak gwaltownie, ze az nie mogl odetchnac. Marynarz natychmiast sie podniosl i ruszyl do swoich obowiazkow, chlopiec natomiast wstawal wolniej, pocierajac lokiec i lapiac powietrze. Kiedy wreszcie zdolal sie wyprostowac, stanal oko w oko ze swoim ojcem.

– Popatrz na siebie – burknal Kyle, co Wintrow uczynil zaklopotany, zastanawiajac sie, czy nie wybrudzil sobie ubrania. Ojciec lekko pchnal go w ramie. – Nie mowie o twojej klasztornej sukience, ale o tobie. Jestes juz prawie mezczyzna, a jednak masz cialo chlopca i rozum szczura ladowego. Nie dosc, ze nie umiesz poradzic sobie sam ze soba, jeszcze zawadzasz innym. Hej, Torg, chodz tutaj! Wez dzieciaka, daj mu cos do roboty, niech przynajmniej nie wlazi nam w droge.

Torg pelnil na statku funkcje drugiego oficera. Chociaz niewysoki, byl bardzo muskularny. Mial krotkie blond wlosy i jasnoszare oczy. Jego brwi byly biale, a cera bardzo blada. Zagonil Wintrowa do zwijania liny i wieszania lancucha w komorze kotwicznej. Dotychczasowe zwoje liny wydaly sie chlopcu idealnie rowne, ale Torg gburowato kazal mu je zwinac od nowa i to szybko. Latwiej bylo powiedziec niz zrobic, poniewaz raz poruszony zwoj calkiem sie poplatal i chlopiec nie potrafil ponownie ulozyc. Kontakt z gruba, szorstka lina sprawil, ze czerwienialy mu rece, a w dodatku zwoje okazaly sie znacznie ciezsze, niz podejrzewal. Duszne powietrze kotwicznej komory i slabe swiatelko z jednej tylko latarni przyprawialy chlopca o mdlosci, jednak wytrwale pracowal nad lina przez minuty, ktore wydawaly mu sie godzinami. W koncu rodzina przyslala po niego Malte, ktora dosc ostrym tonem oswiadczyla, ze statek wplynal juz do dokow, zacumowal, po czym zapytala, czy jej brat raczy zejsc na brzeg. Wintrow staral sie opanowac i przypominal sobie, ze powinien potraktowac dziewczynke jak przyszly kaplan Sa, a nie jak poirytowany starszy brat.

Milczaco odlozyl zwoj, nad ktorym pracowal. Kazdy fragment liny byl teraz ulozony znacznie gorzej niz przedtem. No coz, niech Torg sam ja sobie zwija albo kaze to zrobic jakiemus biednemu marynarzowi. Wintrow od poczatku wiedzial, ze to, co musi zrobic, jest okropne. Nie potrafil zrozumiec, dlaczego ojciec staral sie go tak ponizyc i zdenerwowac. Moze obarczyl go nieprzyjemna praca za kare, dlatego ze nie chcial umiescic kolka w otworze galionu. Kyle nie ukrywal wscieklosci. No coz, teraz bylo juz po wszystkim. Dziadek umarl, rodzina oddala jego cialo morzu. Bliscy nie szukali pociechy u Wintrowa. Mial nadzieje, ze wroci do klasztoru tak szybko, jak tylko pozwoli przyzwoitosc. Zdecydowal, ze nastepny ranek nie powinien byc pora zbyt wczesna.

Wszedl na poklad i przylaczyl sie do czlonkow rodziny, ktorzy dziekowali zalobnikom za przybycie i zegnali osoby towarzyszace im na statku. Niektore z nich wyglaszaly jeszcze slowa pozegnania do galionu zywostatku. Gdy ostatnia z osob odeszla, letni zmierzch przemienil sie w noc. Rodzina nieco dluzej pozostala; byli milczacy i wyczerpani. Kyle wydal matowi rozkaz kontynuowania rozladunku o swicie, potem wrocil i oswiadczyl, ze czas isc do domu. Chwycil pod ramie zone, a Wintrow – babke. W duszy byl wdzieczny, ze czeka na nich powoz, nie byl bowiem pewny, czy stara kobieta zdolalaby sie wspiac na ciemne i strome brukowane ulice.

Kiedy opuszczali poklad dziobowy, nagle odezwal sie galion.

– Idziecie? – spytal niespokojnie. – Juz teraz?

– Wrocimy o brzasku – odparl Kyle. Mowil tonem kapitana rozdraznionego tym, ze jakis majtek kwestionuje

Вы читаете Czarodziejski Statek
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату