tego, czego sie spodziewala. Cena byla zbyt wysoka.
Kiedy to zrozumiala, jednoczesnie poczula wstyd. Bluznierstwem i zdrada bylo stac na pokladzie w niedalekiej odleglosci od ciala wlasnego ojca i rozwazac poniesione koszty. Nie wolno jej bylo nawet dopuszczac mysli, ze moze zywostatek wcale nie byl wart smierci jej ojca, nie mowiac o poprzednich – smierci dziadka i prababci. Przeciez i tak musieliby umrzec, statek nie mial z ich smiercia nic wspolnego. Nieuczciwie bylo obarczac wina “Vivacie”, wiedziala o tym. Czarodrzewowy zaglowiec nie stanowil przyczyny ich smierci, byl raczej ich wspolna spuscizna. Poprzez niego zyli dalej. Tak, taka byla prawda. Althea doznala ulgi. Wychylila sie za burte, szukajac w pamieci jakichs logicznych i przyjaznych slow powitania nowej istoty.
– Moj ojciec bylby z ciebie bardzo dumny – rzucila w koncu. Te proste slowa ponownie obudzily w niej zal. Miala ochote ukryc glowe w dloniach i zalkac, lecz nie mogla sobie na to pozwolic, poniewaz nie chciala trwozyc statku.
– Z ciebie rowniez bylby dumny. Wiedzial, ze to zadanie bedzie dla ciebie trudne.
Glos “Vivacii” zmienil sie. Poczatkowo byl wysoki i dziewczecy, teraz stal sie gleboki i gardlowy – bardziej pasujacy do doroslej kobiety. Kiedy Althea spojrzala na jej twarz, dostrzegla w niej wiecej zrozumienia, niz potrafila zniesc. Tym razem nie probowala powstrzymac lez, swobodnie poplynely jej po policzkach.
– Po prostu tego nie rozumiem – powiedziala do statku zalamujacym sie glosem. Popatrzyla na czlonkow swojej rodziny, ktorzy stali po obu jej stronach przy relingu i tak jak ona przygladali sie “Vivacii”. – Nie rozumiem tego – powtorzyla glosniej, choc chyba niewiele wyrazniej. – Dlaczego to zrobil? Dlaczego po tych wszystkich latach oddal “Vivacie” Keffrii, a mnie nic nie zostawil?
Chociaz kierowala pytanie do swej surowej matki, odpowiedzial jej Kyle.
– Moze chcial, zeby trafila w rece osoby odpowiedzialnej. Moze pragnal powierzyc ja komus, kto udowodnil, ze potrafi byc rzetelny, solidny i troszczy sie takze o innych, nie tylko o siebie.
– Nie mowie do ciebie! – wrzasnela Althea. – Nie mozesz sie po prostu zamknac? – Wiedziala, ze jej slowa sa dziecinne i histeryczne, wstydzila sie za nie. Jednak dzis zdarzylo sie zbyt wiele; wiecej przykrych spraw, niz byla w stanie zniesc. Nie potrafila juz nad soba panowac. Gdyby szwagier odezwal sie do niej ponownie, rzucilaby sie na niego i rozszarpala na strzepy.
– Badz cicho, Kyle'u – polecila stanowczym tonem Ronica. – A ty, Altheo, opanuj sie. Nie czas ani miejsce na klotnie. Przedyskutujemy cala sprawe pozniej, na osobnosci, gdy wrocimy w domu. Rzeczywiscie musze z toba omowic decyzje ojca. Chce, zebys dobrze pojela jego intencje. Teraz musimy pochowac cialo i dokonac formalnej prezentacji statku. Trzeba powiadomic o smierci Ephrona Kupcow i inne zywostatki, wynajac lodzie, by przedstawiciele rodzin mogli poplynac z nami i uczestniczyc w jego morskim pogrzebie. A poza tym… Altheo? Altheo, wracaj natychmiast!
Z wlasnej ucieczki zdala sobie sprawe dopiero kiedy dotarla do trapu i zaczela po nim schodzic. Przemaszerowala zatem obok ciala ojca i nawet go nie zauwazyla! Zrobila tez cos, czego sobie nie daruje do konca zycia – opuscila “Vivacie”. Nie bedzie towarzyszyla swemu statkowi w jego pierwszej doroslej wyprawie, nie zobaczy pogrzebu ojca w wodach za portem. Sadzila zreszta, ze nie potrafilaby patrzec, jak marynarze przywiazuja jego stopy do rezerwowej kotwicy, zawijaja cialo w plotno i spuszczaja za burte. A jednak, bedzie pozniej zalowala, ze nie uczestniczyla w tej ostatniej drodze i ostatecznym pozegnaniu.
Teraz jednak wiedziala tylko, ze nie potrafi juz ani minuty dluzej wytrzymac wzroku Kyle'a ani reakcji Roniki. Nie odwrocila sie, nie zobaczyla wiec przerazenia na twarzach czlonkow zalogi i nie dostrzegla, jak Keffria przylgnela do ramienia meza, dzieki czemu Kyle nie zdolal pobiec za nia i przywlec jej z powrotem. Byla pewna, ze nie jest w stanie patrzec, jak odcumowana “Vivacia” wyplywa z doku ze swoim dowodca – kapitanem Havenem. Miala nadzieje, ze statek ja zrozumie. Nie, nie. Wiedziala na pewno, ze ja zrozumie. Althea zawsze myslala z nienawiscia o Kyle'u jako o dowodcy rodzinnego statku, a teraz, kiedy “Vivacia” stala sie juz istota swiadoma, jeszcze bardziej nienawidzila tego obrotu spraw. Czula sie gorzej niz gdyby pozostawila wlasne dziecko pod opieka pogardzanej przez siebie osoby, ale coz, nie mogla zmienic przedsmiertnej decyzji ojca. Przynajmniej nie w tej chwili.
Malenkie biuro posrednika okretowego znajdowalo sie tuz przy dokach. Mezczyzna wyraznie sie zdumial na widok Brashena, ktory z marynarskim workiem na ramieniu nachylil sie do okienka.
– Tak? – spytal posrednik na swoj wytworny, urzedowy sposob.
Mlodemu marynarzowi mezczyzna przypominal dobrze wyszkolona wiewiorke. Byl zarosniety az po policzki. Zanim sie odezwal, wyprostowal sie na krzesle.
– Przyszedlem po moja wyplate – oswiadczyl cicho Brashen. Posrednik odwrocil sie, chwile przesuwal liczne ksiegi, w koncu zdjal z polki glowny rejestr.
– Slyszalem, ze kapitana Vestrita zaniesiono na jego statek – zauwazyl ostroznie, po czym rozlozyl ksiege na stole i przesuwal palcem po szeregu nazwisk. Spojrzal Brashenowi w oczy. – Byles z nim bardzo dlugo, sadzilem, ze zechcesz towarzyszyc mu do konca.
– Zostalem do konca – odparl zwiezle mlody marynarz. – Moj kapitan umarl, a “Vivacia” przeszla w rece Kyle'a Havena. Niestety nie bardzo sie lubimy, totez nowy kapitan zwolnil mnie ze sluzby.
– Zauwazyl, ze potrafi mowic rownie spokojnie i uprzejmie jak jego przypominajacy wiewiorke rozmowca.
Posrednik zmarszczyl brwi.
– Statek przejmie teraz chyba jego corka? Przeciez latami ja do tego przygotowywal. Ta mlodsza… Althea?
W odpowiedzi Brashen tylko parsknal.
– Niestety nie, i nie ciebie jednego zaskoczy taki obrot spraw. Najbardziej zaszokowana i rozzalona byla nim sama panna Vestrit.
– Czujac nagle, ze zbyt jawnie mowi o uczuciach innej osoby, dodal: – Przyszedlem jedynie po moja wyplate, panie, nie na plotki o swoich zwierzchnikach. Prosze zaplac mi i nie zwazaj na slowa, ktore wyglosilem w gniewie.
– Dobrze powiedziane. Mozesz na mnie liczyc w tej sprawie – zapewnil go posrednik. Podniosl wzrok znad kasetki z pieniedzmi i polozyl przed Brashenem trzy stosiki monet. Mlody marynarz spojrzal na nie z zaskoczeniem. Jako pierwszy oficer w sluzbie kapitana Vestrita otrzymywal znacznie wiecej.
Nagle zdal sobie sprawe, ze powinien poprosic o cos jeszcze.
– Potrzebuje takze karty zaokretowania – dodal powoli. Nigdy nie sadzil, ze bedzie musial prosic o pieczatke “Vivacii”. Wiele lat temu wyrzucil stare karty, przekonany, ze juz nigdy nie bedzie musial nikomu okazywac dowodow swych umiejetnosci i doswiadczenia. Teraz tego zalowal. Karte pokladowa stanowil zwyczajny kawalek skory z pieczatka statku, wytloczonym nazwiskiem marynarza i czasami jego stanowiskiem (podkreslano wowczas, ze dobrze sobie radzil z obowiazkami). Garsc pokladowych kart znacznie ulatwiala zdobycie kolejnej posady. Szczegolnie cenne byly zaswiadczenia z zywostatkow.
– Mozesz go dostac tylko od kapitana albo jego zastepcy na swoim statku – zauwazyl posrednik okretowy.
– Uff, chyba nie mam na to szans. – Brashenowi poczul sie nagle okradziony. Jedynym sladem wieloletniej dobrej sluzby na statku pozostawaly te malenkie stosiki monet.
Posrednik odchrzaknal.
– Wiem dobrze, ze kapitan Vestrit mial o tobie i o twojej pracy wysokie mniemanie. Postaram sie zalatwic ci referencje. Nazywam sie Nyle Hashett. Bede cie uczciwie polecal.
– Dziekuje ci, panie – powiedzial pokornie mlody marynarz. Nie byla to karta pokladowa, ale zawsze cos.
Przez chwile pakowal monety: kilka wlozyl do sakiewki, kilka ukryl w butach, reszte w chusteczce, ktora scisle obwiazal na szyi. Dzieki temu fortelowi nie straci wszystkiego podczas ewentualnego napadu rabunkowego. Gdy skonczyl, zarzucil na ramie marynarski worek, chrzaknal i opuscil biuro. Mial w pamieci liste spraw do zalatwienia. Najpierw musial sobie znalezc pokoj w tanim pensjonacie. Przedtem stale mieszkal na pokladzie “Vivacii”, nawet kiedy zawijala do portow. Teraz caly jego dobytek znajdowal sie w worku, ktory niosl na ramieniu. Nastepnie bedzie musial pojsc do bankiera. Kapitan Vestrit czesto naklanial Brashena, by odlozyl z kazdego rejsu kilku monet. Mlody marynarz nigdy go nie sluchal. Kiedy zeglowal z Vestritem, czul sie zabezpieczony na przyszlosc. Teraz gorzko pozalowal, ze nie skorzystal z tej rady przed laty. Ale teraz zacznie oszczedzac. Lepiej pozno niz wcale. Czul, ze na dlugo zapamieta sobie te lekcje.
A co potem? No coz, zanim zabierze sie do szukania nowej posady, pozwoli sobie na jedna przyjemna noc w