Gdy szedl tak rozmyslajac, w pewnej chwili potknal sie o zwoj liny. Zrobil nastepny krok, lecz stopy zaplataly mu sie w skraj brazowej szaty nowicjusza i chlopiec runal na poklad.
Ktos wybuchnal smiechem. Moze wcale nie smial sie z niego. Moze w ktoryms miejscu na zacienionym pokladzie kilku marynarzy trzymalo wachte i dla zabicia czasu opowiadali sobie wesole historie. Moze bylo i tak. Wintrow sie zarumienil i stlumil w sobie gniew na ewentualnych kpiarzy. Glupota, pomyslal. Tylko glupiec denerwuje sie na kogos, kto jest na tyle tepy, by uwazac taki upadek za zabawne zdarzenie. A jeszcze wieksza glupota jest gniewac sie, skoro nie ma sie pewnosci, czy w ogole ktos sie z czlowieka nasmiewa. Ten dzien byl po prostu zbyt dlugi. Chlopiec wstal ostroznie i na oslep ruszyl po pokladzie dziobowym.
W pewnym momencie natknal sie na niedbale rzucony szorstki koc. Pachnial osobnikiem, ktory uzywal go jako ostatni; material byl albo zle utkany, albo w niektorych miejscach zesztywnialy z brudu. Wintrow odrzucil go ze wstretem. Przez chwile sie zastanawial, czy w ogole zareagowac na te zniewage, letnia noc nie byla przeciez chlodna i moze wcale nie bedzie potrzebowal koca. Czy nie lepiej po prostu zapomniec o tej obeldze? Wszak pojutrze juz go tu nie bedzie i nie wiadomo, czy spotka jeszcze kiedykolwiek ktoregos z tych marynarzy. Potem jednak pochylil sie i podniosl koc z pokladu, uswiadomil sobie bowiem, ze nie ma do czynienia z czynem, na ktory moglby przymknac oko. Nie chodzilo o wczesnojesienne gradobicie, wylew wzburzonej rzeki ani o inne zjawisko pogodowe, lecz o akt ludzkiego okrucienstwa. Niezaleznie od tego, czy byl on skierowany przeciwko niemu, czy tez przeciw innym osobom, kaplan Sa nie moze pominac takiego zachowania milczeniem.
Rozprostowal ramiona. Wiedzial, jak go postrzegaja marynarze. Syn kapitana, chlopiec bardzo niewielkiego wzrostu, zyjacy w klasztorze, gdzie uczono go, by wierzyl w dobroc i zyczliwosc. Zdawal sobie sprawe, ze mnostwo osob uzna go za slabeusza, bowiem uwazaja wszystkich kaplanow i kaplanki Sa za bezplciowych glupcow spedzajacych zycie na bezsensownych lazegach i paplaninie o pieknym, spokojnym swiecie. A Wintrow znal tez druga strone kaplanskiego zycia, dogladal wszak kaplanow, wracajacych do klasztoru, doswiadczonych przez ludzkie okrucienstwo, z ktorym usilowali walczyc; widzial rowniez umierajacych duchownych, ktorzy zarazili sie dzuma podczas pielegnowania chorych. Wyrazny glos i smiale spojrzenie, poradzil sobie Wintrow, przerzucil koc przez ramie i po omacku, ostroznie ruszyl ku rufie, gdzie palila sie jedna nocna latarnia.
W kregu jej przycmionego swiatla siedzialo trzech mezczyzn. Grali na pokladzie w bierki. Chlopiec wyczul ostry zapach taniego alkoholu i zmarszczyl brwi. Tlacy sie w nim malenki plomyk oburzenia rozblysl jasniej. Poczul sie jakby przeszla na niego anma dziadka. Smialo wszedl w krag swiatla latarni, rzucil koc na deski statku i otwarcie spytal:
– A od kiedy to tutejsi marynarze pija alkohol w trakcie pelnienia nocnej wachty?
W pierwszej chwili mezczyzni wzdrygneli sie, potem wszakze zobaczyli, kto ich upomina.
– To nasz mlodociany ksiezulo – odezwal sie szyderczym tonem jeden z nich i ponownie rozciagnal sie na pokladzie. Gniew chlopca rosl.
– Tak, ale i Wintrow Haven z rodu Vestritow. Nie zycze sobie ogladac na deskach “Vivacii” pijanstwa ani hazardu. Na wachcie marynarze powinni sie czujnie rozgladac!
Wszyscy trzej marynarze ciezko wstali. Gorowali nad nim wzrostem i byli znacznie bardziej umiesnieni; po prostu krzepcy, muskularni mezczyzni. Jednemu tylko starczylo poczucia przyzwoitosci i wygladal na zawstydzonego, ale pozostali dwaj z pewnoscia wypili wiecej od niego i najwyrazniej wcale tego nie zalowali.
– A za czym mamy sie rozgladac? – zapytal wyniosle czarnobrody. – Mamy patrzec, jak niejaki Kyle Haven przejmuje statek starego kapitana i zastepuje jego zaloge wlasnymi kumplami? A moze mamy sie przygladac, gdy nas wyrzuca za burte albo traktuje jak zero? Nas, ktorzy przepracowalismy tyle lat i przez caly ten czas bylismy cholernie lojalni.
– Mamy obserwowac, jak jakis Haven kradnie statek, ktorym powinni dowodzic tylko Vestritowie? – dodal inny do litanii. – Moze Althea jest smarkata, mala zlosnica, ale to z krwi i kosci Vestritka, wiec ten statek nalezy sie jej, nawet jesli jest kobieta.
Tysiac mozliwych odpowiedzi przemknelo Wintrowowi przez glowe. Wybral te, ktora uwazal za najlepsza.
– Te wszystkie kwestie nie maja nic wspolnego z piciem na wachcie. Wybraliscie kiepski sposob czczenia pamieci Ephrona Vestrita.
Ostatnie stwierdzenie wyraznie wywarlo na calej trojce wieksze wrazenie niz poprzednie slowa chlopca. Zawstydzony marynarz wystapil krok naprzod.
– Wachte pelnie ja i nie pije. Tamci dwaj tylko dotrzymuja mi towarzystwa i bawia rozmowa.
Wintrow nie mial pojecia co odpowiedziec, wiec tylko powaznie pokiwal glowa. Potem dostrzegl porzucony koc i przypomnial sobie, po co tu przyszedl.
– Gdzie jest drugi oficer? Hm, Torg? Czarnobrody prychnal z pogarda.
– Jest bardzo zajety. Przeprowadza sie wlasnie do kajuty Althei i nic poza tym go nie obchodzi.
Chlopiec skinal glowa i nie skomentowal slow mezczyzny.
– Nawet w naszym rodzinnym porcie nie mozna pozwolic, by na poklad wszedl ktos niepowolany – odezwal sie bardziej do siebie, niz do ktoregos z marynarzy.
Wartownik spojrzal na niego, jakby sie zastanawiajac.
– Zywy statek sam nas zawiadomi, jesli ktos bedzie tego probowal.
– Jestes pewny, ze “Vivacia” bedzie wiedziala, co zrobic z nieznajomym, ktory wejdzie na jej poklad?
Mezczyzna byl jeszcze bardziej zdziwiony.
– Jakzeby inaczej? Ona wie o zyciu na pokladzie wszystko, co wiedzial kapitan Vestrit, a takze jego ojciec i babka. – Odwrocil wzrok, potrzasnal glowa i oswiadczyl: – Sadzilem, ze wszyscy Vestritowie znaja sie na zywostatkach.
– Dziekuje ci – rzucil Wintrow, ignorujac ostatnia opinie marynarza. – Poszukam Torga. Nie przerywajcie sobie.
Pochylil sie i podniosl koc. Szedl uwaznie, szczegolnie gdy opuscil krag swiatla i zaczal przyzwyczajac oczy do poglebiajacych sie ciemnosci. Drzwi do kajuty Althei staly otworem, swiatlo wylewalo sie z nich na poklad. Pozostale po poprzedniej mieszkance pudla z rzeczami rzucono niedbale pod sciane. Oficer byl zajety metodycznym rozmieszczaniem wlasnych rzeczy.
Wintrow zapukal glosno w otwarte drzwi.
– Co? – zapytal drugi oficer obracajac sie do chlopca.
– Ojciec kazal mi sie do pana zglosic po koc – oznajmil Wintrow cicho.
– Widze, ze masz juz jeden – zauwazyl Torg. Nie potrafil ukryc blysku rozbawienia. – A moze nasze dziecko w sutannie uwaza, ze ten pled nie jest dla niego wystarczajaco dobry.
Chlopiec rzucil paskudny koc na podloge.
– Rzeczywiscie – potwierdzil spokojnie. – Jest brudny. Nie przeszkadza mi, ze jest zniszczony i polatany. Ale zaden czlowiek nie powinien znosic brudu.
Torg ledwie na niego spojrzal.
– Jesli wydaje ci sie brudny, wypierz go sobie – rzucil i wrocil do rozpakowywania rzeczy.
Wintrow nie zamierzal odpuscic.
– Chyba sam pan rozumie, ze koc nie zdazy wyschnac – powiedzial uprzejmie. – Prosze tylko o to, zeby wypelnil pan rozkaz mojego ojca. Spedzam noc na pokladzie i potrzebuje koca.
– Wypelnilem rozkaz kapitana i dalem ci koc. – W glosie Torga jawniej zadzwieczalo okrutne rozbawienie. Chlopiec zdenerwowal sie.
– Co pana bawi we wlasnej nieuprzejmosci? – spytal Torga ze szczerym zaciekawieniem. – Czy to az taki klopot? Niechze pan mi da czysty koc zamiast tej brudnej szmaty i nie kaze mi blagac o to, czego potrzebuje.
Logicznosc tego stwierdzenia najwyrazniej zaskoczyla oficera. Przez chwile patrzyl na chlopca oniemialy. Jak wielu okrutnych ludzi, nigdy w gruncie rzeczy nie zadal sobie pytania, dlaczego traktuje innych w ten sposob. Wystarczala mu pewnie swiadomosc, ze potrafi sie zdobyc na aroganckie zachowanie i ze ma do tego prawo. Calkiem prawdopodobne, ze byl tyranem od czasow dziecinstwa i pozostanie nim az do smierci. Wintrow zastanowil sie nad tym. Oficer mial male, okragle oczka, blekitne jak u bialej swini. Skora pod broda zaczynala mu juz obwisac. Chustka zawiazana wokol szyi wygladala na nieprana od lat, a na wewnetrznej stronie rozpietego kolnierza niebiesko-bialej koszuli widac byl brudnobrazowa obwodke, ktora nie pochodzila z brudu i potu ciezkiej, uczciwej pracy, lecz sugerowala zwyczajne niechlujstwo. Ten czlowiek po prostu nie mial zwyczaju utrzymywac swego ciala i ubran w czystosci. Widac to zreszta bylo po jego rzeczach, rozrzuconych po calej kajucie. W dwa tygodnie Torg zmieni to pomieszczenie w cuchnacy chlew pelen niepranej garderoby i wszedobylskich kawalkow jedzenia.