je do wlosow, wpatrzyla sie w tanie lustro i wyobrazila sobie, jak wygladalyby w jej wlosach na Letnim Balu. Lejacy sie zielony jedwab, przyozdobiony kremowa koronka… Przez chwile dziewczyna niemal to wszystko widziala… Prawie miala ochote wrocic do trybu zycia, z ktorego zrezygnowala zaledwie przed dwoma dniami.
Otrzasnela sie z zadumy. Uczestniczenie w Letnim Balu nagle wydalo jej sie zmyslona przez nia sama bajka. Zastanowila sie, ile czasu uplynie, zanim rodzina otworzy jej morski kufer. Domysla sie, ktory podarek dla ktorej osoby przeznaczyla? Roztkliwila sie nieco nad soba, rozwazajac, czy jej siostra i matka uronia choc lze nad podarkami od Althei, ktora tak latwo pozwolily przepedzic. Usmiechnela sie z gorycza i odlozyla grzebyki na stragan handlarza. Nie miala czasu na ckliwe marzenia. Nie ma znaczenia – powiedziala sobie surowo – czy w ogole otworza kufer. Przede wszystkim musiala teraz znalezc sposob, by przezyc. Dlatego ze wbrew glupiej radzie Brashena Trella, nie zamierzala wracac do domu na kolanach niczym bezradna, rozpieszczona dziewucha. Nie, nie, takim zachowaniem potwierdzilaby tylko opinie Kyle'a, ktora o niej wyrazal.
Wyprostowala sie i ruszyla przez targowisko, by dokonac niezbednych zakupow. Kupila sobie kilka prostych produktow zywnosciowych: sliwki, kawalek sera i kilka bulek, nie wiecej niz zwykle jadala. Nabyla takze dwie tanie swieczki oraz hubke z krzesiwem.
Wlasciwie nie miala tu nic wiecej do roboty, ale nie chcialo jej sie takze odchodzic. Wedrowala wiec przez jakis czas po targowisku, pozdrawiajac tych, ktorzy ja rozpoznawali i przyjmujac od nich kondolencje. Na wzmianke o utraconym ojcu nie odczuwala juz bolu, chociaz podczas rozmowy byla zaklopotana. Nie chciala teraz myslec ani rozmawiac o nim z ludzmi, ktorych wlasciwie nie znala. Nie zamierzala dac sie wciagnac w jakakolwiek dyskusje, dotyczaca jej rodziny. Zastanawiala sie, ile osob wie juz o ich niesnaskach. Kyle z pewnoscia wolal nie naglasniac problemu, ale sluzacy lubia plotkowac i za ich posrednictwem wszelkie informacje w Miescie Wolnego Handlu zawsze bardzo szybko sie rozchodzily. Althea pragnela zniknac stad, zanim plotka rozejdzie sie po calej okolicy.
Zreszta i tak niezbyt duzo osob rozpoznawalo dziewczyne, scisle rzecz biorac jedynie niektorzy posrednicy i handlarze, z ktorymi Ephron Vestrit zalatwial interesy zwiazane ze statkiem. Althea – nawet nie zdajac sobie z tego sprawy – od wielu juz lat stopniowo wycofala sie z zycia spolecznosci Miasta Wolnego Handlu. Kazda inna kobieta w jej wieku bywala raz w miesiacu na Zgromadzeniu, nie mowiac o balach, galach i innych uroczystosciach. Althea od pol roku nie byla nawet na jednym z tych spotkan… z wyjatkiem Balu Dozynkowego. Wydarzenia towarzyskie klocily sie z jej zeglarskim harmonogramem. Zreszta bale i kolacje wydawaly jej sie dotad niewazne i uwazala, ze w kazdej chwili moze zaczac na nich bywac. Teraz jej szansa minela. Nie bedzie juz szytych na miare sukienek ani dopasowanych pantofelkow, nie bedzie szminki na ustach ani perfum na szyi. Wszystkie te drobiazgi morze pochlonelo wraz z cialem jej ojca.
Zal, ktory wczesniej oslabl, teraz ponownie chwycil dziewczyne za gardlo. Odwrocila sie, pospiesznie weszla w jakas uliczke, oddalajac sie od targowiska. Wsciekle mruzyla oczy, usilujac przezwyciezyc lzy. Kiedy sie opanowala, zwolnila krok i rozejrzala sie wokol siebie.
Stala przed witryna sklepu Amber.
Tak jak przedtem, po kregoslupie dziewczyny przebiegl dziwny dreszcz. Przeczucie. Artystka ja przerazala, chociaz Althea nie rozumiala powodu swego strachu. Amber nie nalezala nawet do swiata Pierwszych Kupcow, nie byla tez nawet prawdziwa jubilerka, bowiem rzezbila w drewnie. W imie Sa! Sprzedawala jako bizuterie drewno! Nagle Althea postanowila, ze musi na wlasne oczy obejrzec wytwory owej kobiety. Z wielkim zdecydowaniem, jak gdyby swiadomie chwytala w palce pokrzywe, pchnela drzwi i weszla do sklepu.
Wewnatrz bylo chlodniej i znacznie ciemniej niz na oswietlonej sloncem letniej ulicy. Kiedy oczy dziewczyny przywykly do otoczenia, dostrzegla, ze sklepik jest bardzo czysty i prosto urzadzony. Podloge stanowily wygladzone deski sosnowe. Polki rowniez byly z surowego drewna. Na nich, na niepozornych kostkach pokrytych materialem w intensywnych barwach lezaly wyroby Amber. Bardziej wyszukane naszyjniki wisialy na scianie za lada. Byly tu takze gliniane misy pelne pojedynczych drewnianych korali we wszystkich mozliwych odcieniach drewna.
Poza bizuteria w sklepie znajdowaly sie takze inne drewniane przedmioty – proste misy i tace na chleb, wytoczone bardzo wdziecznie i niezwykle starannie. Pieknie wygladalyby nawet na krolewskim stole. Althea zauwazyla takze grzebienie wyrzezbione z pachnacego drewna. Kazdy wyrob powstal z jednego kawalka. Obok w gablocie stalo krzeslo wyciosane z ogromnego drewnianego pnia; nie bylo podobne do zadnego siedzenia, jakie dziewczyna kiedykolwiek wczesniej widziala, nie mialo bowiem nog, lecz wygladzone wglebienie, w ktorym lezala zwinieta osobka o niewielkich rozmiarach. Althea przyjrzala sie jej. Kobieta miala podkulone kolana, a obute w sandaly stopy wystawaly spod rabka jej sukni. Amber!
Uswiadomiwszy to sobie, dziewczyna az podskoczyla z wrazenia. Przez jakis czas patrzyla przeciez wprost na rzemieslniczke i nie dostrzegala jej. Skora, wlosy, oczy i ubranie kobiety byly w jednym kolorze, identycznym z miodowym odcieniem drewna krzesla. Nagle Amber podniosla wzrok na Althee.
– Chcialas sie ze mna widziec? – spytala spokojnie.
– Nie! – krzyknela dziewczyna odruchowo, ale bardzo szczerze. Po chwili opanowala sie i dodala wyniosle: – Bylam po prostu ciekawa, jak wyglada drewniana bizuteria, o ktorej tak wiele slyszalam.
– Jestes zatem wielka koneserka pieknego drewna – skinela glowa Amber.
Althea zastanowila sie nad slowami kobiety. Ironia, sarkazm czy grozba? A moze tylko uwaga… Nie potrafila odgadnac intencji artystki. Tak czy owak, zdenerwowala sie, ze Amber odwazyla sie do niej odezwac tak poufale. Przeciez, na Sa, Althea byla corka Kupca z Miasta Wolnego Handlu, prawie nalezala do grupy Pierwszych Kupcow, a ta kobieta, ta parweniuszka nowo przybyla, ktora osmielila sie otworzyc warsztat na ulicy Deszczowych Ostepow… Nagle cala frustracja i gniew dziewczyny znalazly ujscie.
– Mowisz o moim zywostatku – wybuchnela wyzywajaco. Amber nie miala prawa w ogole o nim wspominac!
– Czyzbyscie zalegalizowali w Miescie Wolnego Handlu niewolnictwo?
Dziewczyna znowu nie mogla odgadnac intencji kobiety. Popatrzyla w jej piekna twarz. Pytanie Amber jawnie odnosilo sie do ostatnich slow jej mlodej rozmowczyni.
– Oczywiscie, ze nie! To podly zwyczaj Chalcedczykow. Niech sobie go zatrzymaja. Miasto Wolnego Handlu nigdy go nie zalegalizuje!
– Ach. Ale w takim razie… – krociutka pauza – jak mozesz twierdzic, ze posiadasz zywostatek? Jak mozna byc wlascicielem innej zywej inteligentnej istoty?
– “Vivacia” jest moja, tak samo jak siostra. To rodzina – rzucila Althea. Nie wiedziala, skad sie u niej wzial taki gniew.
– Rodzina, rozumiem. – Amber podniosla sie z gracja. Byla wyzsza, niz dziewczyna sie spodziewala. Nie wydala jej sie piekna, ani nawet ladna, lecz miala w sobie cos pociagajacego. Przesadnie skromne, lecz dobrze skrojone ubranie prezentowalo sie elegancko. Do wspaniale plisowanego materialu jej sukni pasowaly warkocze kobiety. Wyglad Amber przywodzil na mysl prostote i wytwornosc jej rzezb. Nagle spojrzala Althei w oczy. Przez jakis czas dwie kobiety wpatrywaly sie w siebie. – Roscisz sobie prawo do siostrzenstwa z drewnem. – W kacikach pelnych ust Amber pojawil sie malenki usmieszek. – Moze mamy wiecej wspolnego, niz osmielalam sie miec nadzieje.
Ten malenki pokaz zyczliwosci wzmogl ostroznosc Althei.
– Mialas nadzieje? – spytala chlodno. – Skad pomysl, ze w ogole mamy cos wspolnego?
Usmiech kobiety lekko sie rozszerzyl.
– Poniewaz fakt ten uproscilby moje i twoje sprawy.
Althee kusilo, by zadac kolejne pytanie, jednak powstrzymala sie.
Po pewnym czasie Amber lekko westchnela.
– Jakaz uparta dziewczyna! Wiesz? Podziwiam cie za to.
– Poszlas za mna ktoregos dnia? Wtedy, gdy cie widzialam w dokach, przy “Vivacii'? – Pytania Althei zabrzmialy prawie jak oskarzenie, ale Amber wcale sie nie obrazila.
– Jak moglam isc za toba – zauwazyla logicznie – skoro dotarlam tam przed toba? Przyznam, ze kiedy zobaczylam cie po raz pierwszy, przemknela mi przez glowe mysl, ze moze to ty sledzilas mnie…
– Ale spojrzalas na mnie w taki sposob… – zaprzeczyla niechetnie Althea. – Nie twierdze, ze klamiesz. Jednakze wydawalo mi sie, ze mnie szukalas. Obserwowalas mnie.
Amber powoli pokiwala glowa.
– Odnioslam podobne wrazenie. Wiedz wszakze, iz nie ciebie szukalam. – Przez chwile bawila sie kolczykami. Rozkolysala najpierw smoka, potem weza. – Poszlam do dokow szukajac pewnego mlodego niewolnika, ktory ma tylko dziewiec palcow. Nie wiem, czy potrafisz dac temu wiare. – Usmiechnela sie niesamowicie. – Zamiast niego