zauwazylam ciebie. Istnieja zbiegi okolicznosci oraz cos takiego jak los. Te pierwsze mnie nie przerazaja, natomiast ilekroc walcze z losem, zawsze przegrywam. I to sromotnie. – Potrzasnela glowa. Wszystkie cztery kolczyki w jej uszach poruszyly sie. Najwyrazniej rozpamietywala dawne czasy, poniewaz jej oczy osobliwie sie zamglily. Potem podniosla wzrok i z zaciekawieniem spojrzala na dziewczyne. Usmiech wrocil, lagodzac jej rysy. – Ta prawda nie dotyczy wszystkich ludzi. Niektorzy zyskuja prawo do potyczek z losem. Tacy ludzie zwyciezaja.

Althea nie potrafila nic na to odpowiedziec, wiec zachowala milczenie. Po chwili kobieta podeszla do jednej z polek i zdjela z niej kosz. Przynajmniej na pierwszy rzut oka tak to wygladalo… Kiedy dziewczyna podeszla blizej, zobaczyla, ze przedmiot wykonano z jednego kawalka drewna. Boki zostaly wyrzezbione w siatke plecionych pasm. Artystka potrzasnela koszem, zawartosc zaklekotala i zagrzechotala przyjemnie.

– Wybierz jeden – zaproponowala, podsuwajac kosz. – Chce ci zrobic prezent.

Wewnatrz znajdowaly sie korale. Althea spojrzala tylko raz i harde slowa odmowy zamarly jej na ustach. Paciorkow bylo wiele, kazdy w innym kolorze i ksztalcie. Przyciagaly wzrok i mialo sie ochote ich dotknac. A gdy dziewczyna ktoregos dotknela, nie potrafila go zostawic. Jakiez bogactwo barw, slojow i faktury, pomyslala. Wszystkie korale byly dosc duze – o srednicy kciuka Althei. Kazdy wydawal sie niepowtarzalny. Niektore nie przypominaly niczego, inne odwzorowywaly wyglad zwierzat lub kwiatow. Liscie, ptaki, bochenek chleba, ryba, zolw… Althea zlapala sie na tym, ze przyjela kosz i zaczela ogladac przedmioty jeden po drugim. Amber obserwowala ja z osobliwa ciekawoscia. Pajak, wijacy sie robak, statek, wilk, jagoda, oko, tlusciutkie niemowle. Dziewczyna chcialaby miec kazdy z tych paciorkow. Zrozumiala teraz, na czym polegal urok wyrobow artystki. Korale byly prawdziwymi klejnotami (chociaz z drewna) i potwierdzeniem niezwyklej tworczej inwencji. Wielu innych rzemieslnikow potrafiloby zapewne kupic rownie piekny material i stworzyc podobne korale, lecz Althea nigdy przedtem nie widziala tak precyzyjnie dopasowanej rzezby do kawalka drewna. Skaczacy delfin mogl tylko byc delfinem, niczym wiecej. W tym drewnianym fragmencie nie ukrywalo sie nic innego – ani jagoda, ani kot, ani jablko; byl w nim tylko delfin i tylko utalentowana Amber umiala go wydobyc z ukrycia.

Nie potrafila wybrac i nadal przegladala paciorki. Szukala najbardziej idealnego.

– Dlaczego chcesz mi dac prezent? – spytala nagle.

Gdy zerknela na artystke, dostrzegla w jej oczach dume. Amber chwalila sie przed nia tymi koralami. Ziemiste policzki kobiety nabraly nagle ciepla, a jej zlote oczy rozjarzyly sie niczym oczy patrzacego w ogien kota.

Przemowila rownie cieplym glosem.

– Chcialabym, zebysmy zostaly przyjaciolkami.

– Po co?

– Poniewaz widze, ze przechodzisz przez zycie w poprzek. Dostrzegasz strumien zdarzen i wiesz, jak najlatwiej sie wen wpasowac, a jednak osmielasz sie stawic mu opor. Dlaczego? Poniewaz patrzysz Wokol siebie i stwierdzasz: “Nie odpowiada mi taki los. Nie pozwole, by mi sie przydarzyl”. – Amber potrzasnela glowa, ale lekki usmieszek potwierdzal jej slowa. – Zawsze podziwialam ludzi, ktorzy umieja podjac takie ryzyko. Malo kto to potrafi. Wielu oczywiscie rzuca gromy i wscieka sie na szate, ktora utkal dla nich los, mimo to przyjmuja ja, wdziewaja i nosza do konca swoich dni. A ty… raczej wolalabys pojsc naga w sztorm. – Znowu usmiech. Zniknal jednak niemal rownie szybko, jak sie zjawil. – Nie twierdze, ze robisz dobrze czy zle, chce ci tylko ofiarowac koralik. Powinnas go nosic.

– Czuje sie jak u wrozki – poskarzyla sie Althea, a wtedy jej palec dotknal paciorka, ktory lezal na dnie kosza. Wiedziala, ze go wybierze, zanim jeszcze chwycila go w kciuk i palec wskazujacy, a potem wyjela ze stosu innych. Gdy jednak go ujrzala, nie potrafila juz wyjasnic swego wyboru. Bylo to jajko. Proste drewniane jajko, z dziurka na sznurek, ktory mozna bylo zawiesic na nadgarstku lub na szyi. Koralik wykonano z nieznanego dziewczynie drewna w kolorze cieplego brazu. Sloje drewna biegly dokola jajka, ktore bylo zdecydowanie proste w porownaniu z innymi skarbami w koszu, lecz idealnie wpasowalo sie w zaglebienie dloni Althei, gdy zamknela na nim palce. Dziewczynie milo sie trzymalo jajko, czula sie tak przyjemnie, jak gdyby glaskala kotka. – Moge wziac ten? – spytala cicho i wstrzymala oddech.

– Jajko. – Usmiech Amber pojawil sie i przez dlugi czas nie znikal. – Jajo weza. Tak, mozesz. Oczywiscie, ze mozesz.

– Jestes pewna, ze nie chcesz nic w zamian? – spytala bez ogrodek Althea. Wiedziala, jak niefortunne jest to pytanie, lecz patrzac na rzemieslniczke doszla do wniosku, ze madrzej zadac nieuprzejme pytanie niz niewlasciwie sie domyslic.

– W zamian – odparta Amber gladko – prosze o jedno. Pozwol, ze ci pomoge.

– Ale w czym? Kobieta usmiechnela sie.

– Razem popsujemy losowi szyki – odparta.

* * *

Wintrow zaczerpnal garsc letniej wody z kubelka i chlusnal sobie na twarz. Westchnal, ponownie wlozyl rece do kubla i przez jakis czas koil zmeczone dlonie. Ojciec zapewnil go, ze popekane pecherze niedlugo stwardnieja.

“W tydzien bedziesz mial grubsza skore na tych ksiezulskich raczkach. Sam zobaczysz”, obiecal mu jowialnie ostatnim razem, kiedy uwazal za stosowne zauwazyc istnienie syna. Wintrow nic wowczas nie odpowiedzial.

Nie mogl sobie przypomniec dnia, w ktorym bylby tak bardzo zmeczony. Czul, ze jest przepracowany, a poza tym na pokladzie statku kazano mu zyc zgodnie z zupelnie innym rytmem niz ten, do ktorego przyzwyczailo sie jego cialo. Zamiast wstawac o swicie i chodzic spac wraz z nadejsciem wieczornej ciemnosci, zmuszony byl przez ojca oraz pierwszego i drugiego oficera do nowego trybu zycia opartego na wachtach i dzwonkach. Okrucienstwo mezczyzn nie bylo konieczne, bowiem statek stal jeszcze w doku. Wszyscy uczyli chlopca rowniez sztuki zeglarskiej, choc skutki nie byly najlepsze. Wintrow zdawal sobie sprawe z faktu, ze latwiej przyswajalby nauke, gdyby tylko jego cialo i umysl mogly calkowicie odpoczac pomiedzy poszczegolnymi lekcjami. Niestety stale ktos budzil chlopca w godzinach, ktore nie mialy dla niego najmniejszego sensu; mezczyzni kazali mu sie wspinac na maszty i schodzic z nich, suplac wezly, szyc zagiel, skrobac i szorowac poklad. Wszystkim wydawanym z lekka kpina rozkazom wiecznie towarzyszyly ledwie widoczne w kacikach ust usmieszki. Wintrow byl przekonany, ze potrafilby sobie poradzic z kazdym poleceniem, gdyby nie ta wszechobecna pogarda.

Wyciagnal obolale rece z kubelka i ostroznie osuszyl je kawalkiem szmaty.

Rozejrzal sie po komorze kotwicznej, ktora sluzyla mu za dom. W jednym narozniku rozpiety byl hamak z szorstkiego szpagatu. Ubranie wisialo na kolkach wraz ze zwojami liny. Kazdy jej fragment byl teraz zwiniety precyzyjnie i zgrabnie. Popekane pecherze na dloniach Wintrowa zaswiadczaly o jego wielokrotnych lekcjach.

Zdjal z kolka swoja najczystsza koszule i wlozyl. Pomyslal, by zmienic spodnie, ale zrezygnowal. Ubieglej nocy wypral druga pare, lecz jeszcze nie wyschly w zimnym pomieszczeniu i zaczely cuchnac plesnia. Przykucnal, bowiem w komorze nie bylo wygodnego miejsca do siedzenia. Ukryl zbolala glowe w dloniach i czekal na stukanie do drzwi, ktore wezwie go do kapitanskiego stolu. Wczoraj probowal uciec ze statku i od tej pory Torg zamykal go w tym pomieszczeniu na czas przyznawanych chlopcu okresow snu.

Gdy zasnal, w chwile pozniej obudzil go odglos otwieranych drzwi.

– Kapitan cie wzywa – powital go Torg, ktory zazwyczaj poruszal sie w sposob przywodzacy na mysl malpy. – Chociaz nie mam zielonego pojecia po co.

Wintrow zignorowal drwiacy ton mezczyzny i opor wlasnych stawow – po prostu wstal i poszedl za oficerem. Podczas drogi wymachiwal swobodnie ramionami. Dobrze bylo znowu w pelni sie wyprostowac. Torg zerknal na niego.

– Pospiesz sie! Nikt nie ma czasu znosic twojej guzdraniny.

Na slowa mezczyzny odpowiedzialo raczej cialo niz umysl, w kazdym razie Wintrow ruszyl szybciej. Chociaz Torg wygrazal mu wiele razy przed nosem plecionym sznurem, nigdy go nie uderzyl. Poniewaz grozil mu tylko wtedy, gdy na pokladzie nie bylo ani kapitana, ani pierwszego oficera, Wintrow podejrzewal, ze oficer lubi bic, ale nie osmieli sie tej kary zastosowac. A jednak z tych wlasnie powodow chlopiec sie go bal i juz na sam jego widok owego mezczyzny kurczyl sie w sobie.

Torg doprowadzil Wintrowa pod same drzwi kapitanskiej kwatery, jak gdyby podejrzewal, ze chlopiec moze sie znow wymknac. I pewnie mial troche racji. Mimo iz zgodnie z nakazami Sa Wintrow winien byl swoim rodzicom posluszenstwo i szacunek, przy pierwszej nadarzajacej sie sposobnosci opuscilby statek i wrocil do klasztoru. Czasami czul, ze posiada tylko to postanowienie i nic poza nim. Torg obserwowal, jak chlopiec ostro puka do drzwi, a potem otwiera je na lakoniczne “Wejsc” swego ojca.

Вы читаете Czarodziejski Statek
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату