obiecaly im swoja przychylnosc? W glowie mlodego pirata rodzily sie kolejne podejrzenia. Gdyby sie dowiedzial, gdzie jest teraz Sorcor i co robi… Fakt, iz rozpowiedzial wsrod marynarzy, ze szczodry dar (jakikolwiek byl) pochodzi od kapitana, nie usprawiedliwial starego mata, poniewaz przede wszystkim powinien poinformowac o calej sprawie Kennita.

Piracki kapitan szedl glowna ulica miasteczka. W osadzie znajdowaly sie tylko dwie tawerny i Kennit sadzil, ze zastanie Sorcora w ktorejs z nich. Niestety, nie znalazl go w zadnej. Natomiast na ulicy, w polowie drogi miedzy tymi tawernami dostrzegl mnostwo osob. Odniosl wrazenie, ze cala populacja osady zebrala sie w tym jednym miejscu. Radosnie swietowano. Na dworze staly lawy i stoly, wytoczono i napoczeto tez beczulki z trunkami. Kennit zmarszczyl czolo. Tego rodzaju triumfy zwykle kojarzyly sie z duzymi pieniedzmi i ogromna hojnoscia. Mlody pirat robil dobra mine do zlej gry i slal wokol porozumiewawcze usmieszki. Jesli nie chcial, by uznano go za glupca, musial udawac, ze wie, co sie tutaj dzieje.

– Nic nie mow. Ufaj swemu szczesciu – zbesztal go cichy glosik. Talizman na jego nadgarstku zasmial sie dzwiecznie. Slodycz tego perlistego smiechu zmrozila Kennitowi krew w zylach. – Przede wszystkim nie okazuj strachu. Takiego szczescia jak twoje nie moze zburzyc strach. – Znowu smiech.

Kapitan nie odwazyl sie podniesc nadgarstka do oczu; nie opuscil tez wzroku na malenka twarz. Nie publicznie! Nie mial wszakze teraz czasu, by szukac spokojniejszego miejsca na narade z talizmanem, poniewaz ludzie juz go zauwazyli.

– Kennit! – krzyknal jakis glos z tlumu. – Jest wsrod nas Kennit! Kapitan Kennit!

Pozostali podniesli krzyk, az letnie powietrze zadzwieczalo imieniem mlodego pirata. Wszystkie twarze – niczym obracajaca sie w legowisku bestia – zwrocily sie ku niemu, a nastepnie motloch ruszyl ku niemu fala.

– Odwagi. I usmiechaj sie! – zadrwil czarodrzewowy talizman.

Kennit przybral na twarz sardoniczny usmiech. Na widok pedzacej ku niemu gawiedzi serce zaczelo mu walic i pot splywal po grzbiecie. Las zacisnietych na kuflach rak siegnal nieba i wszyscy zebrani wpatrzyli sie w sztucznie usmiechnieta twarz i z pozoru nieustraszona, wyprostowana postac pirackiego kapitana. Kennit czul strach, lecz ukrywal ow fakt, blefowal, a tlum nie zdawal sobie z tego sprawy. Daremnie staral sie dojrzec wsrod zblizajacych sie twarzy oblicze Sorcora. Chcial go odnalezc i – jesli to bedzie koniecznie – zaslonic sie nim. Jego mat powinien umrzec przed nim.

Ludzie otoczyli go. Twarze mieli zarumienione – od alkoholu, ale i z poczucia triumfu. Nikt, jak dotad, nie odwazyl sie dotknac Kennita. Tlum zatrzymal sie w pelnej szacunku odleglosci od jego piesci. Wszystkie oczy spoczely na jego osobie. Kapitan popatrzyl po ich twarzach, szukajac slabych miejsc motlochu i ewentualnego napastnika, ktora zada mu pierwszy cios. Nagle przed tlum wyszla jakas tega kobieta i stanela przed Kennitem, trzymajac sie miesistymi rekoma za szerokie biodra.

– Jestem Tayella – oznajmila wyraznym i poteznym glosem. – Rzadze Krzywem. – Spojrzala mu w oczy, jak gdyby zamierzal zakwestionowac jej oswiadczenie. Potem, ku jego zdziwieniu, nagle zalala sie lzami. Plynely jeszcze po jej policzkach, gdy dodala zalamujacym sie glosem: – I powiem ci, ze wszystko tutaj jest twoje. Bierz, co chcesz i kiedy chcesz. Poniewaz przywiodles do nas tych, ktorych ujrzec juz sie nie spodziewalismy!

Zaufac swemu szczesciu! Kennit usmiechnal sie do kobiety, uklonil jej sie najbardziej szarmancko jak potrafil i mimo szczerego zalu z powodu zmarnowanej koronki, milczaco ofiarowal jej swoja chusteczke. Kobieta wziela od niego material, jak gdyby byl wyhaftowany czystym zlotem.

– Skad wiedziales? – spytala. Jej glos znowu sie zalamal. – Jak sie domysliles? Wszyscy bylismy zdziwieni.

– Mam swoje sposoby – odparl ostroznie i zastanowil sie, o czym ta kobieta mowi. Nie spytal jej jednak i nawet sie nie wzdrygnal, gdy jej reka opadla na jego ramie. Owo klepniecie zapewne oznaczalo, ze jest zadowolona.

– Wystawcie swiezy stolik, nasz najlepszy. Droga dla kapitana Kennita! Blogoslawcie czlowieka, ktory uratowal z rak handlarzy niewolnikow naszych krewnych i sasiadow, a nastepnie przywiodl ich tutaj, by dzielili z nami nowy, swobodny zywot. Blogoslawcie tego czlowieka!

Wiwatujacy tlum pchnal lekko Kennita ku lepkiemu stolikowi. Kapitan usiadl, a wtedy zastawiono stol pieczona ryba i stosem twardych korzennych ciastek. Uroczysta kolacje dopelnial kubelek zupy z mieczakow, zageszczonej morskim zielskiem. Tayella usiadla obok pirata i do drewnianej czarki nalala mu jagodowego wina lokalnej produkcji. Kennit przypuszczal, ze jest to najlepszy trunek w miescie. Wzial pierwszy lyk i staral sie nie skrzywic. Kobieta wypila juz zapewne pewna ilosc wina, uznal zatem, ze najrozwazniej bedzie saczyc plyn i pozwolic sie raczyc historia miasta. Ledwie spojrzal na Sorcora, ktory do nich dolaczyl. Smagly stary zeglarz wydawal sie dziwnie zawstydzony. Wrecz upokorzony ze zdumienia. Kennit byl zbulwersowany, a rownoczesnie rozbawiony, poniewaz jego mat dzwigal na reku naznaczone “Iksem” dziecko w pieluszce, ktorego matka krecila sie zreszta w poblizu.

Tayella wstala, po czym wgramolila sie na blat stolu i przemowila do zebranych.

– Przybylismy tu – zaintonowala – dwanascie lat temu. W lancuchach, chorzy, na wpol zywi. Wielu z nas. Ocean poblogoslawil nas poteznym sztormem, ktory pchnal statek w gore owego kanalu, gdzie zaden handlarz niewolnikow nigdy nie dotarl, a potem osadzil nas na mieliznie. Dzieki tej burzy wiele sie zdarzylo. Miedzy innymi poluzowal sie skobel, ktory zabezpieczal lancuchy naszych kajdan. Mimo iz nadal mielismy zwiazane rece i nogi, pozabijalismy tych chalcedzkich drani. Uwolnilismy wspoltowarzyszy i uczynilismy to miejsce naszym domem. Nie jest ono najlepsze na swiecie, lecz ktos, kto spedzil miesiac w ladowni statku niewolniczego, moze je nazwac ziemskim rajem Sa. Nauczylismy sie tu zyc, nauczylismy sie uzywac lodzi ze statku do lowienia ryb, odwazylismy sie nawet powiadomic swiat o miejscu naszego pobytu. Wiedzielismy jednakze, ze nigdy nie zdolamy wrocic do prawdziwych domow. Ze utracilismy na zawsze nasze rodziny i nasza wioske. – Kobieta odwrocila sie nagle i wskazala na Kennita. – A ty, panie, przywiozles nam wszystko, za czym tesknilismy.

Skonsternowany kapitan czekal, patrzac, jak Tayella wyciera zaplakane oczy jego chusteczka.

– Kiedy przyszli nas zabrac, poniewaz nie zdolalismy zaplacic Satrapie podatkow, walczylam. Zabili mi meza i wzieli mnie, lecz moja mala wowczas coreczka uciekla. Nigdy nie przypuszczalam, ze ja jeszcze kiedykolwiek zobacze… Nie mowiac o moim wnuku, ktorego istnienia nawet nie podejrzewalam.

Wskazala z czuloscia na Kennitowego mata i na malego Sorcora. Znowu po policzkach splynely jej lzy, a bezglosny szloch odebral mowe.

Uspokajala sie dlugo i wkrotce inni ludzie wtracili sie, by jej pomoc i opowiedziec wlasne historie. Kennit wreszcie zrozumial ten najbardziej niesamowity zbieg okolicznosci. Okazalo sie, ze w wiekszosci niewolnicy z pokladu “Fortuny” pochodzili z tej samej wioski, co pierwotni zalozyciele Krzywego. Nikt tu nie wierzyl, ze to tylko zbieg okolicznosci. Wszyscy, nawet surowy Sorcor, przypisywali owo spotkanie magicznej dedukcji Kennita. Piracki kapitan wiedzial, ze niemal przypadkowo wybral ten port, a jednak czul, ze na jego decyzje miala wplyw pewna potezna sila.

Najzwyklejsze szczescie. Jego szczescie! Szczescie, ktoremu ufal i ktorego nigdy nie kwestionowal. Od niechcenia pogladzil palcem czarodrzewowy talizman na nadgarstku. Nie wolno mu szydzic z tego szczescia ani pogardzac ta szansa. Nie wolno mu. Takie szczescie wymaga od niego smialosci. Zdecydowal, ze im powie. Niesmialo i pokornie spytal Tayelle:

– Czy moi ludzie powiedzieli ci, jakie proroctwo otrzymalem od przedstawiciela Innego Ludu?

Tayelli wytrzeszczyla oczy. Poczula, ze nadchodzi niezwykla chwila. Jej milczenie – niczym rozszerzajacy sie krag fal – zawladnelo zebranymi. Wszyscy patrzyli na Kennita.

– Cos slyszalam – baknela ostroznie.

Piracki kapitan spuscil wzrok, jak gdyby poczul sie pokonany.

– Tutaj zaczniemy – odezwal sie w koncu niskim, subtelnym glosem. Potem zrobil wiekszy wdech i kontynuowal jeszcze glebszym glosem: Tak, wlasnie od tego! – dodal szczegolnym tonem, by zebrani poczuli sie zaszczyceni jego szczeroscia.

Udalo sie. Wszystkie oczy zalsnily lzami. Zdziwiona Tayella potrzasnela powoli glowa.

– Ale coz mozemy ci ofiarowac? – spytala niepewnie. – Jestesmy wioska na odludziu. Nie mamy tu pol uprawnych ani wspanialych domow. Coz to za krolewska siedziba?

– Zaczne od tego, od czego wy zaczeliscie – odpowiedzial cichym, lagodnym glosem. – Przywiozlem wam statek i wytrenowalem dla was jego zaloge. Bedziecie pracowali na “Fortunie” pod bandera kruka. Zostawie Rafo, by nauczyl was naszego sposobu zycia. Bierzcie wszystko, co zechcecie od kazdego mijajacego was statku i uczyncie to wlasnym. Nie zapominajcie, ze Satrapa odebral wam caly dobytek i nie wstydzcie sie odbierac bogactw handlarzom z Jamaillii, ktorych wladca karmi wasza krwia. – Spojrzal w wilgotne oczy swego mata i znalazl w nich

Вы читаете Czarodziejski Statek
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату