nawet nie znasz naszego zargonu.
Ale trafil na pojetnego ucznia.
– Chodzi ci o zakaz sadowy – domyslil sie Grant, czujac, ze trafil. Zetes: zakaz sadowy tymczasowo zabraniajacy publikacji. – Posluchaj – powiedzial, trac sobie grzbiet nosa – oficjalnie cie informuje, ze nie ma pewnosci, czy ktorekolwiek z wymienionych przez ciebie zdarzen ma jakikolwiek zwiazek z prowadzona sprawa.
– Ale to i tak bedzie sensacja.
– I na pewno naciagana.
– No to podaj mnie do sadu.
– Nie zapominam ludzi, ktorzy bija ponizej pasa.
– To, kurwa, ustaw sie z innymi w kolejce.
Grant postanowil odlozyc sluchawke, ale Holly go ubiegl. Wstal z miejsca i ze zloscia wymierzyl kopniaka w biurko, potem kopnal je jeszcze raz. Potem przyszla kolej na kosz do smieci, skorzana walizeczke (kupiona podczas ostatniego weekendu) i naroznik pokoju. Oparl glowe o sciane.
Musze z tym pojsc do Carswella, musze zawiadomic o tym Gill Templer, huczalo mu w glowie. Najpierw Templer… trzeba zachowac droge sluzbowa. Potem ona zapewne pojdzie z tym do zastepcy komendanta, ktory z kolei bedzie musial tym zawrocic glowe samemu komendantowi. Wczesne popoludnie… Grant goraczkowo dumal, jak dlugo moze z tym zwlekac. A moze Holly sam zadzwoni bezposrednio do Templer albo do Carswella. Wiec jesli bedzie z tym zwlekal do konca dnia, to moze sobie narobic jeszcze wiecej klopotow. A moze jest jeszcze czas na wydanie tego zetesa.
Wzial sluchawke do reki i znow zacisnal powieki, tym razem by odmowic krotka modlitwe.
A potem wybral numer.
Bylo pozne popoludnie i od dobrych pieciu minut Rebus w milczeniu przygladal sie trumienkom. Co jakis czas bral jedna z nich do reki, uwaznie badal jej wykonanie i porownywal z reszta. Najnowszym pomyslem, jaki mu przyszedl do glowy, bylo zwrocic sie do kryminologa, specjalisty od antropologii. Narzedzia, za pomoca ktorych wykonano te trumienki, musialy zostawic na powierzchni jakies mikroslady, jakies rowki i naciecia, ktore jedynie specjaliscie moga cos powiedziec. Moze na przyklad bedzie mozna udowodnic, ze do wykonania uzyto tego samego dluta. Moze da sie odnalezc jakies wlokienka albo odciski palcow… Albo te strzepy materialu na laleczkach: moze da sie ustalic ich pochodzenie? Wzial liste ofiar i polozyl przed soba na biurku: 1972… 1977… 1982 i 1995. Pierwsza ofiara, Caroline Farmer, byla z nich wszystkich najmlodsza, i to znaczaco. Pozostale mialy po dwadziescia pare lub trzydziesci pare lat i byly mlodymi kobietami w kwiecie wieku. Utonely lub zniknely. Kiedy nie bylo ciala, nie bylo tez sposobu, by udowodnic popelnienie przestepstwa. A jesli chodzi o te utoniecia… Patolodzy umieli stwierdzic, czy w momencie zetkniecia sie z woda ofiara zyla, czy juz nie, ale poza tym… Powiedzmy, ze oglusza sie kogos, a nastepnie wrzuca do wody. Nawet jesli sprawa trafi do sadu, to obrona bedzie miala pole do popisu, a zarzut morderstwa z premedytacja zastapiony zostanie nieumyslnym zabojstwem. Rebus pamietal, jak kiedys pewien strazak opisal mu sposob na popelnienie idealnej zbrodni: najpierw trzeba delikwenta upic w jego wlasnej kuchni, a potem zostawic na pelnym gazie patelnie z olejem.
Proste i pomyslowe.
Rebus wciaz jeszcze nie wiedzial, na ile zmyslny byl jego przeciwnik. Fife, Nairn, Glasgow i Perth – wiec z cala pewnoscia dzialal na duzym terenie. Byl kims, kto duzo podrozuje. Przyszedl mu do glowy Quizmaster i wycieczki, jakie z jego powodu musiala odbyc Siobhan. Czy jest szansa, by polaczyc Quizmastera z tym kims, kto zostawial trumienki? Do zapisanych juz w notesie slow „kryminolog antropolog” dodal nastepne dwa: „profil psychologiczny”. Wsrod psychologow uniwersyteckich istniala grupa specjalizujaca sie w profilowaniu przestepcow. Na podstawie zachowan i sposobow dzialania potrafili oni sporzadzic psychologiczny portret przestepcy. Rebus nigdy w to specjalnie nie wierzyl, ale znalazl sie teraz w sytuacji czlowieka walacego glowa w mur i czul, ze bez dodatkowej pomocy nigdy tego muru nie rozwali.
Kiedy Gill Templer z impetem wpadla do sali wydzialu sledczego, w pierwszej chwili Rebus pomyslal, ze w ogole go nie zauwazyla. Jednak ruszyla wprost do jego biurka i stanela nad nim z twarza wykrzywiona wsciekloscia.
– Zdawalo mi sie – warknela – ze ci juz wyraznie powiedzialam.
– Co mi powiedzialas? – spytal niewinnym tonem.
Wskazala reka na trumienki.
– Ze to tylko strata czasu. – Glos az jej drzal ze zlosci, a cale cialo miala napiete jak struna.
– Jezu, Gill, co sie stalo?
Nie odezwala sie ani slowem i jednym zamaszystym ruchem ramienia zgarnela trumienki z biurka i rozrzucila je po podlodze. Rebus wstal z krzesla i zaczal je zbierac, kazda po kolei troskliwie ogladajac. Kiedy podniosl glowe, Gill byla juz przy drzwiach, jednak nim wyszla, obejrzala sie jeszcze do tylu.
– Dowiesz sie jutro – rzucila i trzasnela drzwiami. Rebus rozejrzal sie. Hi-Ho Silvers i jakis gosc przerwali prowadzona rozmowe i uniesli glowy.
– Chyba sie zaczyna gubic – zauwazyl Silvers.
– O co jej chodzilo z tym jutrem? – zapytal Rebus, ale Silvers wzruszyl tylko ramionami.
– Mowie ci, ze sie gubi – powtorzyl.
Moze ma racje, pomyslal Rebus.
Wrocil do biurka i zamyslil sie nad tym sformulowaniem. Wiedzial, ze sie mozna „gubic” na wiele roznych sposobow. I ze jemu tez grozi, ze moze cos „zgubic”… cokolwiek by to nie bylo.
Jean Burchill wiekszosc dnia spedzila na probach dotarcia do korespondencji miedzy Kennetem Lovellem a pastorem Kirkpatrickiem. Rozmawiala z roznymi ludzmi w Alloway i w Ayr – z pastorem z tamtejszej parafii, z miejscowym historykiem, z jednym z potomkow Kirkpatricka. Ponad godzine rozmawiala telefonicznie z biblioteka Mitchella w Glasgow. Odbyla krotki spacerek z muzeum do Biblioteki Narodowej, a stamtad na wydzial adwokatury. Na koniec przeszla wzdluz Chambers Street i udala sie do Domu Lekarza. W tamtejszym muzeum dlugo stala, wpatrujac sie w portret Kenneta Lovella, namalowany przez J. Scotta Jaunceya. Lovell musial byc wtedy mlodym urodziwym mezczyzna. Zdarzalo sie czesto, ze portrecista umieszczal na swym dziele drobne wskazowki zwiazane z malowana osoba: jej zawod, stan rodzinny, ulubione hobby… Jednak w tym przypadku portret pozbawiony byl wszelkich takich dodatkow i przedstawial jedynie glowe i tors modela. Tlo bylo gladkie i czarne, kontrastujac z jasnymi plamami zolci i rozu na twarzy Lovella. Inne portrety wiszace w muzeum Domu Lekarza w wiekszosci ukazywaly postacie dzierzace w rekach uczone ksiegi lub co najmniej papier i pioro. Inni pozowali na tle swych bibliotek lub otaczajac sie rekwizytami swego zawodu w rodzaju ludzkich czaszek, piszczeli czy diagramow anatomicznych. Prostota i surowosc portretu Lovella zaskakiwala ja i niepokoila. Albo malarz przystapil do tego zadania bez zbytniego entuzjazmu, albo tez model nie chcial, by jego portret zbyt wiele o nim mowil. Przyszedl jej do glowy pastor Kirkpatrick, ktory byc moze najpierw oplacil malarza, a potem za swoje pieniadze dostal nijaki obraz. Zastanowila sie, czy portret celowo odzwierciedlal jakies zasady Lovella, czy tez moze stanowil po prostu owczesna wersje dzisiejszej pocztowki i sluzyl mu jedynie do celow promocyjnych. Przeciez ten mlody czlowiek, ledwie po dwudziestce, uczestniczyl w sekcji Burke’a, najslynniejszej autopsji tamtych czasow. Zgodnie z jedna z owczesnych relacji „obfitosc krwi, jaka chlusnela z ciala zbrodniarza, byla niezwykla i nim wyklad dobiegl konca, sala wygladala jak rzeznia skapana w potokach krwi, ktora rozlewala sie po podlodze i w ktorej wszyscy brodzili”. Opis byl tak plastyczny, ze przy pierwszym czytaniu zrobilo jej sie niedobrze. O ilez lepsza smierc poniosly ofiary Burke’a, ktore najpierw upijal do nieprzytomnosci, a potem dusil. Jean raz jeszcze wpatrzyla sie w oczy Kenneta, ktorych czarne zrenice, mimo wszystkich ogladanych potwornosci, zdawaly sie lsnic jakims dziwnym blaskiem.
Nie mogla sie uwolnic od natretnej mysli: mimo wszystkich potwornosci, czy moze dzieki nim?
Kustosz muzeum nie potrafila odpowiedziec na jej pytania, Jean poprosila wiec o kontakt z kuratorem. Ale major Bruce Cawdor, choc staral sie, jak mogl, nie zdolal wiele dodac do tego, co juz wiedziala.
– Niestety nie posiadamy zadnej dokumentacji – powiedzial, kiedy usiedli w jego gabinecie – z ktorej wynikaloby, w jaki sposob portret Lovella do nas trafil. Podejrzewam, ze byl to dar, byc moze w ramach rozliczen podatku spadkowego. – Major byl niewysokiego wzrostu, ale trzymal sie prosto i godnie, a elegancki garnitur i twarz promieniejaca dobrym zdrowiem dopelnialy calosci. Zaproponowal jej herbate – Darjeeling – a ona propozycje przyjela. Kazda filizanka miala wlasne srebrne siteczko.
– Interesuje mnie takze korespondencja Lovella.