ukladac tekstu tego bluesa.
Jednak teraz Carswell przystapil do odczytywania listy nazwisk i uslyszal wsrod nich wlasne. Posterunkowy Hood… posterunkowa Clarke… sierzant Wylie… Trumienki, niemiecki student – to przeciez oni pracowali nad tymi sprawami i teraz zastepca komendanta zyczyl sobie z nimi porozmawiac. Carswell oswiadczyl, ze rozmowa odbedzie sie w „gabinecie szefa”, co oznaczalo pokoj szefa komisariatu, czasowo oddany Carswellowi do dyspozycji.
Wychodzac z sali odpraw, Rebus probowal uchwycic wzrok Billa Pryde’a, poniewaz jednak Carswell juz wyszedl, Bill zajal sie obmacywaniem kieszeni w poszukiwaniu kolejnej gumy do zucia. Rozejrzal sie tez dookola za nieodlaczna podkladka na papiery. Rebus zamykal jako ostatni smetny waz kolegow, majac przed soba Hooda, a dalej z przodu Wylie i Siobhan. Glowe weza stanowili Carswell i Templer. Derek Linford stal pod drzwiami pokoju szefa i na ich widok usluznie otworzyl im drzwi, po czym usunal sie na bok. Wbil w Rebusa wzrok, starajac sie zmusic go do odwrocenia glowy, ale ten sie nie dal. Wpatrywali sie w siebie bez slowa, az Gill zamknela za nimi drzwi i zakonczyla ten niemy pojedynek.
Carswell przysunal sobie krzeslo do biurka.
– Slyszeliscie, co mialem do powiedzenia – oswiadczyl – wiec nie bede was nudzil powtarzaniem wszystkiego od nowa. Jesli nastapil przeciek, to jego sprawca bylo jedno z was. Ten gowniarz Holly dysponuje zbyt wieloma szczegolami. – Zamilkl i po raz pierwszy spojrzal im prosto w twarze.
– Panie komendancie – odezwal sie Hood, robiac pol kroku do przodu i skladajac rece za soba – moim obowiazkiem rzecznika prasowego bylo zduszenie tego artykulu w zarodku. Chcialbym wiec teraz publicznie przeprosic, ze…
– Tak, tak, synu, wszystko to juz mowiles wczoraj wieczorem. Teraz chce uslyszec krotkie przyznanie sie do winy.
– Z calym szacunkiem, panie komendancie – odezwala sie Siobhan – ale nie jestesmy przestepcami. Prowadzac sledztwo, musielismy zadawac pytania i ujawniac pewne szczegoly, zeby wyciagnac od ludzi inne. Steve Holly mogl po prostu zlozyc to wszystko razem bez niczyjej pomocy…
Carswell bez slowa przewiercil ja wzrokiem, potem burknal:
– Komisarz Templer?
– Steve Holly nie dziala w ten sposob, jesli nie musi. Nie nalezy do najbystrzejszych w calej wsi, jest natomiast bardzo przebiegly i bezwzgledny. – Pewnosc, z jaka mowila te slowa, miala dac Siobhan do zrozumienia, ze cala sytuacje juz dokladnie przemyslala i przeanalizowala. – Mysle, ze niektorzy inni pismacy potrafiliby poskladac razem dostepne fragmenty i wyciagnac z tego jakies wnioski, ale nie Holly.
– Ale to przeciez on opisal te historie niemieckiego studenta – przypomniala Siobhan.
– Ale nie mial prawa wiedziec o grze internetowej – powiedziala Templer bez zastanowienia. Widac bylo, ze ten argument tez juz zostal przedyskutowany w gronie szefostwa.
– Wierzcie mi, mamy za soba dluga noc – odezwal sie Carswell. – Wszystko to wielokrotnie walkowalismy i nieodmiennie nam wychodzilo, ze to ktos z waszej czworki.
– Pomagali nam tez ludzie z zewnatrz – odezwal sie Hood. – Pani kustosz z muzeum, emerytowany patolog…
Rebus mu przerwal, kladac reke na ramieniu.
– To ja – oswiadczyl, a wszystkie glowy zwrocily sie ku niemu. – Mysle, ze to moglem byc ja.
Staral sie nie patrzec w strone Ellen Wylie, czul jednak, ze ona wwierca sie w niego wzrokiem.
– Jakis czas temu bylem w Kaskadach i rozmawialem z mieszkanka nazwiskiem Bev Dodds. To ta, ktora znalazla trumienke obok wodospadu. Steve Holly juz wczesniej sie kolo niej krecil i pewnie mu wszystko opowiedziala…
– No i co z tego?
– Wygadalem sie, ze wczesniej tez byly inne trumienki… to znaczy, wygadalem sie przed nia. – Pamietal dokladnie ten moment, tyle ze zrobila to Jean. – Wiec jesli ona puscila to dalej i powiedziala Holly’emu, to byl to dla niego doskonaly punkt zaczepienia. Byla wtedy ze mna Jean Burchill, kustosz z muzeum. To z kolei moglo go naprowadzic na slad wiodacy do Arthur’s Seat…
Carswell patrzyl na niego zimno.
– A ta gra internetowa? – zapytal.
Rebus pokrecil glowa.
– Tego nie potrafie wytlumaczyc, tyle ze nie robilismy z tego tajemnicy. Pokazywalismy hasla niemal wszystkim przyjaciolom ofiary i pytalismy, czy nie zwracala sie do nich o pomoc… Kazda z tych osob mogla o tym opowiedziec Holly’emu.
Nie spuszczajac wzroku z Rebusa, Carswell zapytal:
– Wiec bierzecie na siebie pelna odpowiedzialnosc?
– Mowie tylko, ze to moze byc moja wina. Tylko to jedno potkniecie… – Zwrocil sie do pozostalych. – Nawet nie wiem, jak mam wyrazic, jak bardzo mi przykro. Wszystkich was zawiodlem. – Jego wzrok przeslizgnal sie po twarzy Wylie i trzymal na jej wlosach.
– Panie komendancie – odezwala sie nagle Siobhan. – To, do czego inspektor Rebus przed chwila sie przyznal, moze wlasciwie dotyczyc nas wszystkich. Jestem pewna, ze mnie te sie zdarzylo powiedziec wiecej, niz nalezalo…
Carswell lekcewazaco machnal na nia reka, zeby byla cicho.
– Inspektorze Rebus – powiedzial. – Z ta chwila zawieszam was w czynnosciach az do zakonczenia sledztwa w sprawie.
– Pan nie moze tego zrobic! – wybuchla Ellen Wylie.
– Milcz, Wylie! – syknela Gill Templer.
– Inspektor Rebus doskonale zna konsekwencje swojej postepowania – dodal Carswell.
Rebus pokiwal glowa.
– Wiem, kogos trzeba ukarac – zawiesil glos. – Dla dobra calej druzyny.
– Otoz to – powiedzial Carswell, kiwajac glowa. W przeciwnym razie wkrada sie brak zaufania i druzyne od srodka zaczyna zzerac korozja. A chyba nikt z nas sobie tego nie zyczy, prawda?
– Nie, panie komendancie – rozlegl sie samotny glos Hooda
– Idzcie do domu, inspektorze Rebus – oznajmil Carswell. – Napiszcie raport i opiszcie swoja wersje wydarzen, niczego nie pomijajac. Porozmawiamy pozniej.
– Tak jest, panie komendancie – powiedzial Rebus, obrocil sie na piecie i otworzyl drzwi. Linford stal tuz za nimi i zdrowa polowa twarzy usmiechal sie. Rebus nie mial watpliwosci, ze podsluchiwal. Przyszlo mu nagle do glowy, ze teraz Carswell i Linford beda mogli razem sie postarac, by zarzuty wobec niego wypadly jak najgorzej.
Stworzyl im wlasnie idealna okazje, by mogli raz na zawsze sie go pozbyc.
Jego mieszkanie bylo gotowe do sprzedazy, zadzwonil wiec do agencji, by ja o tym poinformowac.
– Czwartki wieczorem i niedziele po poludniu na ogledziny, moze byc? – spytala szefowa biura.
– Chyba tak – odparl. Siedzial na swym ulubionym fotelu i wygladal przez okno. – Czy mozna to jakos tak zorganizowac, zeby… zeby mnie przy tym nie bylo?
– Chce pan, zeby ktos za pana pokazywal mieszkanie?
– Wlasnie.
– Mamy ludzi, ktorzy za niewielka oplata moga sie tego podjac.
– To dobrze. – Nie chcial byc swiadkiem tego, jak obcy ludzie beda sie tu panoszyc i wszystkiego dotykac… Obawial sie, ze moglby sie okazac nie najlepszym sprzedawca.
– Dysponujemy fotografia – powiedziala szefowa agencji – wiec ogloszenie w Informatorze Nieruchomosci moze sie ukazac juz w nastepny czwartek.
– A nie pojutrze?
– To niestety niemozliwe…
Po skonczonej rozmowie przeszedl do holu. Wszedzie zainstalowano nowe wylaczniki i nowe gniazdka. Dzieki malowaniu, w calym mieszkaniu zrobilo sie duzo jasniej. Zrobilo sie tez przestronniej, a to dzieki trzem wycieczkom na zwalowisko smieci: stojacy wieszak, ktory po kims odziedziczyl, kartony pelne starych czasopism i gazet, dwuspiralowy grzejnik elektryczny z przetartym kablem, komoda z dawnego pokoju Samanthy wciaz jeszcze