Siobhan wrocila do biura i przystapila do prob ulozenia anagramu z liter w slowach
– Wszystko w porzadku? – zapytal.
– Jakos zipie.
– To dobrze. – Polozyl teczke przy nogach, wyprostowal sie i rozejrzal wokol. – Ze sluzb specjalnych juz sie odezwali?
– Nic mi o tym nie wiadomo. – Zliczala literki koncem dlugopisu. Pomiedzy
– Nie wpadlas na to, zeby sprawdzic? – powiedzial, odkladajac dwie kartki na bok i wkladajac reszte do korytka faksu.
– A co to? – spytala Siobhan, podnoszac glowe.
W drodze do jej biurka czytal.
– Ale bomba! – sapnal. – Nie pytaj mnie jak, ale sie im udalo.
– Co?
– Namierzyli jeden z adresow.
Siobhan tak gwaltownie zerwala sie z krzesla i wyciagnela reke po faks, ze wlosy zupelnie jej sie rozsypaly. Oddajac kartke, Bains zapytal:
– A kto to jest Claire Benzie?
– Nie jestes zatrzymana, Claire – oswiadczyla Siobhan – ale jesli sobie zyczysz adwokata, to twoja sprawa. W kazdym razie prosze o wyrazenie zgody na nagrywanie.
– Brzmi to strasznie powaznie – powiedziala Claire Benzie. Zabrali ja z mieszkania w Bruntsfield i przewiezli na St Leonard’s. Zachowywala sie potulnie i nie zadawala zadnych pytan. Miala na sobie dzinsy i jasnorozowy golf. Twarz bez makijazu. Siedziala w sali przesluchan, czekajac, az Bain zalozy tasmy na oba magnetofony.
– Bedziemy mieli dwa oryginaly – odezwala sie Siobhan – jeden dla ciebie, drugi dla nas, w porzadku?
Benzie obojetnie wzruszyla ramionami.
Bain powiedzial: „No to jedziemy”, uruchomil obie tasmy i usiadl na krzesle obok Siobhan. Dla porzadku Siobhan przedstawila siebie i Baina oraz podala czas i miejsce nagrania.
– Claire, czy moglabys podac swoje pelne imie i nazwisko? – zwrocila sie do dziewczyny.
Claire to zrobila, dodajac swoj adres w Bruntsfield. Siobhan na moment odchylila sie do tylu, jakby zbierajac sily, potem pochylila do przodu i oparla lokciami o krawedz waskiego stolu.
– Claire, czy pamietasz nasza wczesniejsza rozmowe? Bylo to w obecnosci mojego kolegi, w gabinecie doktora Curtisa?
– Tak, pamietam.
– Zapytalam cie wtedy, czy wiesz cos na temat gry, w ktora grala Philippa Balfour?
– Jutro jest jej pogrzeb.
Siobhan kiwnela glowa.
– Ale czy to pamietasz?
–
– Zgadza sie. Powiedzialas, ze Philippa podeszla do ciebie w jakims barze…
– Tak.
– …i powiedziala ci, o co w tym chodzi.
– Tak.
– Ale o calej grze nie wiedzialas?
– Nie. Nie mialam pojecia, poki mi nie powiedzieliscie.
Siobhan odchylila sie do tylu i zalozyla rece identycznie jak Claire, jakby byla jej lustrzanym odbiciem.
– To jak to mozliwe, ze ten, kto wysylal Flipie zagadki, korzystal z twojego adresu internetowego?
Benzie w milczeniu wpatrywala sie w Siobhan, ktora rownie intensywnie swidrowala ja wzrokiem. Eric Bain podrapal sie kciukiem po nosie.
– Chce adwokata – powiedziala cicho Benzie.
Siobhan wolno pokiwala glowa.
– Przesluchanie zakonczono o pietnastej dwanascie – wyrecytowala. Bain wylaczyl magnetofony, a Siobhan zapytala Claire, czy ma kogos konkretnego na mysli.
– Chyba naszego rodzinnego adwokata.
– A kto nim jest?
– Moj ojciec – odparla, a widzac zdumienie na twarzy Siobhan, skrzywila usta w usmieszku i dodala: – Mam na mysli ojczyma, pani posterunkowa. Prosze sie nie bac, nie bede wywolywala duchow…
Wiadomosc o przesluchaniu rozniosla sie lotem blyskawicy i kiedy Siobhan wyszla z sali przesluchan i minela w drzwiach wezwana policjantke, na korytarzu czekal na nia zwarty tlumek kolegow, ktorzy zarzucili ja pytaniami.
– No i co?
– To ona to zrobila?
– Co ci powiedziala?
– Przyznala sie?
Siobhan nie odpowiedziala i podeszla do Gill Templer.
– Chce adwokata i tak sie sklada, ze ma takiego w rodzinie.
– To dobrze.
Siobhan kiwnela glowa i przeciskajac sie przez tlumek, weszla do sali detektywow i wyciagnela z gniazdka wtyczke pierwszego z brzegu telefonu.
– Prosi tez o cos do picia, najchetniej dietetyczna pepsi, jezeli to mozliwe.
Templer rozejrzala sie wokol i zatrzymala wzrok na Silversie.
– Slyszales, George?
– Tak jest, pani komisarz – odparl Silvers, jednak wcale sie nie kwapil, by odejsc, az go musiala pogonic gestem reki.
– No i co? – spytala, zagradzajac droge Siobhan.
– No coz – odparla Siobhan – musi nam pare rzeczy wyjasnic, ale to jeszcze nie znaczy, ze jest morderczynia.
– Ale byloby niezle, gdyby byla – odezwal sie ktos obecnych.
Siobhan pamietala uwage Rebusa na temat Claire Benzie i spojrzala teraz Gill Templer prosto w oczy.
– Jesli nie zmieni zdania i zostanie przy patologii – powiedziala – to za dwa, trzy lata moze sie okazac, ze bedziemy z nia wspolpracowac ramie w ramie. Wiec nie powinnismy sie teraz na niej wyzywac. – Nie byla pewna, czy doslownie cytuje wypowiedz Rebusa, ale wiedziala, ze jest blisko.
Templer spojrzala na nia z uznaniem i wolno pokiwala glowa.
– Posterunkowa Clarke ma absolutna racje – stwierdzila, zwracajac sie do otaczajacego je tlumku. A potem usunela sie na bok i do mijajacej ja Siobhan mruknela cos w rodzaju: „Dobra robota, Siobhan”.
Po powrocie do sali przesluchan, Siobhan wetknela wtyczke telefonu do gniazdka na scianie i poinformowala Claire, ze wyjscie na miasto jest przez 9.
– Ja jej nie zabilam – powiedziala studentka glosem spokojnym i pewnym siebie.
– Wobec tego, nie masz sie czym martwic. Musimy tylko ustalic, co sie naprawde stalo.
Claire kiwnela glowa i podniosla sluchawke. Siobhan dala znak Bainowi i oboje wyszli z sali, zostawiajac na strazy policjantke.
Tlumek na korytarzu juz sie rozszedl, ale z sali detektywow dochodzil glosny i ozywiony gwar.