na starego podrywacza, ktory probuje upic swoja mloda sekretarke.
– Zamieniam sie w sluch – oswiadczyla.
– Albert Camus – zaczal z namaszczeniem – napisal po wiesc pod tytulem
Siobhan zmarszczyla czolo.
– Chyba mialam kiedys ich singla – powiedziala.
– Tak wiec mamy powiesc Upadek, ktorej oryginalny tytul mozna by tez przetlumaczyc jako „spad”, i mamy zespol Spad. Robi nam sie z tego liczba mnoga i co mamy…?
– Spady… wodospady, kaskady – powiedziala Siobhan, a Rebus z powaga pokiwal glowa. Wziela ksiazke do reki i rzucila okiem na note wydawcy na okladce.
– Myslisz, ze to tam Quizmaster chce sie ze mna spotkac?
– Mysle, ze chodzi o nastepna wskazowke.
– A co z reszta tej wskazowki, z tym meczem bokserskim i Frankiem Finlayem?
Rebus wzruszyl ramionami.
– W odroznieniu od Simple Minds ja ci cudow nie obiecywalem.
– Tak, to prawda… – Zawiesila glos i spojrzala na niego. – Odnioslam wrazenie, ze w ogole nie byles specjalnie zainteresowany.
– Zmienilem zdanie.
– Dlaczego?
– Zdarzylo ci sie kiedys siedziec w domu i patrzyc, jak schnie farba?
– Zdarzaly mi sie takie randki, ze z dwojga zlego bym to wolala.
– No to moze mnie zrozumiesz.
Kiwnela glowa i zaczela przerzucac stronice ksiazki. Po chwili przestala, zmarszczyla czolo i znow na niego popatrzyla.
– Wlasciwie – zaczela – naprawde nie wiem, o co ci chodzi.
– To dobrze. To znaczy, ze sie uczysz.
– Czego sie ucze?
– Osobistej, autorskiej odmiany egzystencjalizmu Johna Rebusa. – Pokiwal na nia palcem. – Do dzisiaj nie znalem nawet tego slowa i poznanie go zawdzieczam tobie…
– Wiec co to znaczy?
– Nie powiedzialem wcale, ze wiem, co to znaczy. Mysle tylko, ze w duzej mierze polega to na niepatrzeniu jak schnie farba…
Wrocili na St Leonard’s, jednak wciaz nie bylo zadnych wiadomosci. Ludzie snuli sie i obijali o sciany. Wszyscy oczekiwali na jakis przelom w sprawie. I wszyscy chcieli tez uwolnic sie od niej. W meskiej toalecie wybuchla nagle bojka miedzy dwoma mundurowymi policjantami, ktorzy pozniej nie potrafili wyjasnic, od czego sie zaczelo. Rebus przez jakis czas obserwowal Siobhan, ktora krecila sie od jednej grupki do drugiej w nadziei, ze dowie sie czegos nowego. Widzial, ze z trudem nad soba panuje. W glowie miala gonitwe mysli i teorii, a oczy blyszczaly jej niezdrowym blaskiem. Jak inni, chciala, by wreszcie nastapil jakis przelom i by mogla od tego wszystkiego odetchnac. Rebus podszedl do niej, chwycil ja za ramie i wyprowadzil na zewnatrz W pierwszej chwili probowala stawiac opor.
– Kiedy ostatni raz jadlas? – zapytal.
– Kupiles mi przeciez chipsy krewetkowe.
– Mam na mysli prawdziwy cieply posilek.
– Zachowujesz sie jak moja mama…
Po krotkim spacerze dotarli do hinduskiej restauracji na Nicolson Street. W srodku panowal mrok, a schody prowadzace na gore zawiodly ich do niemal pustej sali. Wtorki staly sie teraz nowymi poniedzialkami – martwymi wieczorami na miescie. Weekendy zaczynaly sie juz w czwartki od planowania, na co tym razem wydac pieniadze, i konczyly szybkim drinkiem w poniedzialki po pracy, kiedy to mozna bylo podsumowac najwazniejsze wydarzenia minionych dni. Ale we wtorki najrozsadniej bylo isc prosto do domu, zeby zaoszczedzic to, co jeszcze zostalo w kieszeni.
– Znasz Kaskady lepiej ode mnie – powiedziala Siobhan. – Wiec mi powiedz, co tam jest ciekawego?
– No coz, przede wszystkim sam wodospad, ale to juz widzialas, no i moze Jalowce, ale tam tez juz bylas. – Wzruszyl ramionami. – I to mniej wiecej tyle.
– Jest tam tez jakies osiedle mieszkaniowe, prawda?
– Tak, Blonia – kiwnal glowa. – A kawalek dalej stacja benzynowa. Jest jeszcze chata Bev Dodds i pare domow edynburskich „dojezdzaczy”. Nie ma nawet kosciola ani poczty.
– Ani ringu bokserskiego?
Rebus potrzasnal glowa.
– Ani zadnych bukietow drutu kolczastego albo domu Franka Finlaya.
Wygladalo, ze Siobhan stracila apetyt i przestala jesc, ale Rebus sie tym nie przejal. Na przystawke spalaszowala porcje
– Eric? Tu Siobhan. Co sie tam dzieje? Jest juz Marr? Co powiedzial? – Przez chwile sluchala, potem jej wzrok spoczal na Rebusie. – Naprawde? – powiedziala glosem o ton wyzszym. – No to nie najlepiej, co?
Rebus momentalnie pomyslal o samobojstwie i przeciagnal sobie palec po gardle, ale Siobhan przeczaco pokrecila glowa.
– Dobra, Eric. Dzieki za wiadomosci. Do zobaczenia. – Rozlaczyla sie i bez pospiechu schowala telefon do torebki.
– Mow! – zachecil ja Rebus.
Nabrala na widelec kolejna porcje jedzenia.
– Jestes zawieszony, pamietasz? Odsuniety od sprawy.
– Mow, bo cie zaraz zawiesze na tym suficie.
Usmiechnela sie i odlozyla widelec z nietknietym jedzeniem na talerz.
Podszedl kelner, by posprzatac ze stolu, jednak Rebus odeslal go gestem reki.
– No wiec tak – zaczela Siobhan. – Pojechali po Marra ilo jego willi w Grange i wtedy sie okazalo, ze go tam nie ma.
– No i co?
– A nie bylo go dlatego, bo go uprzedzono. Gill Templer zadzwonila do Carswella i zameldowala, ze jada po Marra, bo chca go przesluchac. No i wtedy zastepca starego „zasugerowal”, zeby „kurtuazyjnie” zadzwonic do Marra i go o tym uprzedzic.
Wziela do reki dzbanek z woda i wysaczyla z niego ostatnie krople do szklanki. Kelner znow ruszyl w ich kierunku, by napelnic dzbanek i Rebus znow go powstrzymal ruchem reki.
– Czy to znaczy, ze Marr zwial?
Siobhan kiwnela glowa.
– Na to wyglada. Jego zona oswiadczyla, ze odebral telefon i dwie minuty pozniej juz nie bylo ani jego, ani jego maserati.
– Lepiej zabierz stad pare serwetek – powiedzial Rebus. – Wyglada na to, ze trzeba bedzie wytrzec resztki z twarzy pana Carswella.
– Nie chcialabym byc w jego skorze, kiedy pojdzie sie tlumaczyc staremu – przytaknela Siobhan, patrzac, jak radosny usmiech rozlewa sie po twarzy Rebusa. – Tego ci bylo trzeba, co?
– Moze teraz troche odpusci.
– Bedzie zbyt zajety chronieniem wlasnej dupy, zeby myslec o kopaniu twojej, tak?
– Obrazowo to ujmujac.
– Moje akademickie wyksztalcenie.
– No to co sie teraz dzieje w sprawie Marra? – Rebus skinal glowa na kelnera, ktory z wahaniem podszedl, niepewny, czy nie zostanie znow odeslany. – Dwie kawy – rzucil, a kelner lekko sie sklonil i oddalil.