jeszcze inni, ktorych ze swego miejsca nie moze przyszpilic wzrokiem, wstal i przespacerowal sie miedzy stolikami. Siedzacy musieli sie troche odsuwac, tak by mogl miedzy nimi przejsc bez koniecznosci dotykania kogokolwiek. – Kret to wstretne stworzenie. Jest slepy i nic nie widzi. Czasami ma ostre, chciwe pazury. I nie lubi, jak sie go wydobywa na swiatlo dzienne. – W kacikach ust pojawily mu sie drobiny sliny. – Kiedy u mnie w ogrodzie pojawia sie kret, to wykladam trucizne. Niektorzy z was moga powiedziec, ze to nie wina kretow. Ze krety nie wiedza, ze znalazly sie w czyims ogrodzie, w ktorym panuje lad i porzadek, a one swoja obecnoscia wszystko to psuja. Ale niezaleznie od tego, czy o tym wiedza, czy nie, tak wyglada prawda. I dlatego nalezy sie ich pozbywac. – Przerwal i w grobowej ciszy wrocil na miejsce.
Derek Linford niemal ukradkiem wsliznal sie do sali i stanawszy obok drzwi, poszukal wzrokiem Johna Rebusa, od niedawna swego wroga numer jeden…
Pojawienie sie Linforda zdawalo sie wplywac na Carswella mobilizujaco. Odwrocil sie na piecie i stanal twarza do sluchaczy.
– Moze bylo to niedopatrzenie. Wszyscy popelniamy omylki i na to nie ma rady. Ale, na Boga, wyglada na to, ze wycieklo na zewnatrz mnostwo najswiezszych informacji! – Znow zawiesil glos. – Wiec moze chodzi tu o szantaz? – Teraz na odmiane wzruszyl ramionami. – Ktos taki jak Steven Holly jest czyms gorszym od kreta i stoi od niego nizej na drabinie ewolucyjnej. On jest jak robak wijacy sie w blotnistym dnie stawu. – Wolno przesunal reke, jakby rozgarnial wode w tym stawie. – Jemu sie zdaje, ze nas zalatwil, a to nieprawda. Gra jeszcze nie skonczona i wszyscy o tym wiemy. Stanowimy jedna druzyne. Bo my tak dzialamy! I kazdy, komu sie to nie podoba, moze poprosic o przeniesienie do innych obowiazkow. To dziecinnie proste, prosze panstwa. Przez chwile o tym pomyslcie. – Znizyl glos. – Pomyslcie o ofierze i pomyslcie o jej rodzinie. I pomyslcie, jaki bol jej to sprawi. Bo to dla niej tu harujemy, nie dla czytelnikow szmatlawej prasy i nie dla pismakow, ktorzy dostarczaja im codziennej porcji pomyj.
– Moze ktos z was ma zal do mnie albo do innych czlonkow naszej druzyny. Tylko na litosc boska, dlaczego to oni maja na tym cierpiec: rodzina i przyjaciele ofiary szykujacy sie do jutrzejszego pogrzebu. Dlaczego ktos mialby tych ludzi tak potwornie krzywdzic? – Zamilkl, czekajac, by pytanie zawislo w powietrzu i jednoczesnie powoli przeslizgujac sie wzrokiem po twarzach i patrzac na glowy zwieszone w poczuciu zbiorowej winy. Potem zaczerpnal powietrza i znow podniosl glos. – Znajde tego kreta, kimkolwiek by byl. Niech wam sie nie zdaje, ze mu sie uda. Niech jemu sie nie zdaje, ze go ochroni pan Steven Holly. On was wszystkich ma gdzies. Jezeli kret bedzie chcial pozostac w ukryciu, bedzie musial go karmic coraz to nowymi donosami i robic to juz zawsze! On juz mu nie pozwoli wrocic do tego swiata, jaki znal przedtem. Juz jestes kims innym. Jestes kretem, i to jego kretem. I on ci juz nigdy nie pozwoli spoczac, nigdy ci nie pozwoli zapomniec.
Zerknal w strone Gill Templer, ktora stala pod sciana z zalozonymi rekami i tez swidrowala wzrokiem twarze obecnych.
– Wiem, ze dla niektorych brzmi to jak przemowa belfra w szkole. Jacys niesforni uczniowie wybili szybe albo wysmarowali bohomazy na scianie szopy na rowery. – Potrzasnal glowa. – Przemawiam do was tym jezykiem, bo to wazne, bysmy wszyscy mieli jasnosc, o jaka stawke idzie gra. Cena za gadulstwo moze nie byc czyjes zycie, ale to nie znaczy jeszcze, ze mozna sobie na nie pozwalac. Trzeba uwazac, co sie mowi i do kogo. Jezeli osoba odpowiedzialna za ten przeciek chce sie przyznac, prosze bardzo. Moze to zrobic teraz albo pozniej. Bede tu jeszcze przez jakas godzine i zawsze mozna mnie znalezc w biurze na Fettes. I niech sie ten kret zastanowi, jaka zaplaci cene, jesli tego nie zrobi. Przestanie byc czlonkiem druzyny i przestanie stac po stronie dobra. Znajdzie sie w kieszeni dziennikarzyny. I to na tak dlugo, jak to tamtemu bedzie odpowiadac. – Przerwa, ktora teraz zrobil, zdawala sie trwac wiecznosc. Nikt nie zakaslal, nikt nie odchrzaknal. Carswell wsunal rece do kieszeni i stal ze zwieszona glowa, jakby go nagle zainteresowal wyglad wlasnych butow. – Komisarz Templer? – powiedzial w koncu.
Teraz na srodek wyszla Gill Templer, a obecni wyraznie odetchneli.
– Nie cieszcie sie przedwczesnie – powiedziala ponuro – bo to jeszcze nie koniec! Wiec tak, nastapil przeciek do prasy i teraz naszym glownym zadaniem jest ograniczenie do minimum wynikajacych stad szkod. Od tej chwili nikt nie ma prawa rozmawiac z kimkolwiek, jesli wczesniej nie uzyska mojej akceptacji, jasne? – Przez sale przetoczyl sie pomruk, majacy znaczyc, ze jasne.
Templer mowila dalej, jednak Rebus przestal juz jej sluchac. Nie mial tez ochoty sluchac Carswella, jednak trudno sie bylo zupelnie wylaczyc. Godne podziwu wystapienie. Obmyslil sobie nawet analogie z ogrodowym kretem, dzieki czemu osiagnal swoje, nie przekraczajac jednoczesnie granicy smiesznosci.
Ale glowna uwage Rebus poswiecil obserwowaniu ludzi wokol. Gill i Bill Pryde praktycznie nie wchodzili w rachube i okazywane przez nich zdenerwowanie mozna bylo pominac. Dla Billa swietna okazja, zeby zablysnac; dla Gill pierwsze powazne sledztwo na stanowisku komisarza. Zadne z nich nie pozwoliloby sobie na cos takiego…
No i ludzie z blizszego kregu: Siobhan, ktora z wielka uwaga sluchala przemowienia Carswella, moze starajac sie czegos z niego nauczyc. Miala oczy i uszy wiecznie otwarte na wszelkie nowe lekcje. Grant Hood – ten tez mial wiele do stracenia. Siedzial bez ruchu z wyrazem przygnebienia na twarzy, z rekami ulozonymi na piersiach i zoladku, jakby chcac je oslonic przed niespodziewanym ciosem. Rebus wiedzial, ze Grant znalazl sie w tarapatach. W przypadku przecieku do prasy, wszystkie oczy w pierwszej kolejnosci zwracaly sie na rzecznika. To on przeciez mial najszersze kontakty z mediami: jakies nieostrozne slowo, jakies niewinne zarciki po alkoholu na koniec wystawnej kolacji. I nawet jesli to nie jego wina, to rola dobrego rzecznika prasowego byla „minimalizacja szkod”, o czym wspomniala Gill Templer. Majac odpowiednie doswiadczenie, mozna bylo ustawic dziennikarzy po swojemu, nawet jesli w tym celu trzeba by sie uciec do swoistego przekupstwa, na przyklad obietnica przekazania informacji w pierwszej kolejnosci na temat jakiejs innej sprawy w przyszlosci…
Rebus zastanawial sie nad rozmiarem wyrzadzonych szkod. Quizmaster dowie sie z artykulu czegos, co pewnie i tak caly czas podejrzewal: ze gra nie ograniczala sie tylko do niego i Siobhan, i ze informowala o wszystkim swoich kolegow. Wyraz jej twarzy nie zdradzal niczego, ale Rebus czul, ze juz mysli, ja z tego wybrnac i jak sformulowac nastepna wiadomosc dla Quizmastera, o ile oczywiscie bedzie chcial grac dalej… Historia trumienek z Arthur’s Seat zirytowala go tylko o tyle, ze artykul wymienial z nazwiska Jean, nazywajac ja „wtyczka policji w muzeum”. Przypomnial sobie, ze Holly dzwonil do niej wielokrotnie i z uporem probowal sie z nia skontaktowac. Czy cos jej sie moze wymknelo przez nieuwage? Osobiscie byl przekonany, ze nie.
Nie, winowajczynie mial juz na celowniku. Ellen Wylie wygladala jak przepuszczona przez wyzymaczke. Miala lekko skoltunione wlosy, a na twarzy zamarl jej wyraz rezygnacji. Podczas calego przemowienia Carswella siedziala ze wzrokiem wbitym w podloge i nie uniosla glowy nawet na zakonczenie. Teraz nadal miala glowe opuszczona i wygladala, jakby zbierala sily i jakiegos dzialania. Rebus wiedzial, ze wczoraj rozmawiala telefonicznie z Hollym. Najpierw chodzilo o jego artykul o niemieckim studencie, ale potem sprawiala wrazenie zupelnie oklapnietej. Wtedy Rebusowi zdawalo sie, ze to dlatego, iz jej sledztwo znow zabrnelo w slepa uliczke. Jednak teraz wiedzial juz, ze chodzilo o cos innego. I kiedy wyszla z hotelu Caledonian, pobiegla albo do biura Holly’ego, albo do jakiegos baru czy kawiarni na spotkanie z nim.
Czyli ja omotal.
Moze Shug Davidson tez na to wpadnie. Moze jej koledzy z West Endu zwrocili uwage na zmiane, jaka w niej zaszla po tej rozmowie telefonicznej. Rebus wiedzial jednoczesnie, ze jej nie wydadza. Nie robi sie takich rzeczy. Nie wydaje sie kogos swoich.
Widac bylo, ze juz od wielu dni Wylie rozlazi sie w szwach. Poprosil o przydzielenie jej do sprawy trumienek w nadziei, ze to jej pomoze sie pozbierac. Tyle ze moze miala racje, moze istotnie traktowal ja troche protekcjonalnie jak „niepelnosprawna”, jak kogos niepelnowartosciowego, kto podda sie jego woli i wezmie na siebie wszystkie niewdzieczne i uciazliwe zadania w ramach sledztwa, ktore i tak bedzie sie liczylo jako jego.
Moze rzeczywiscie kierowaly nim ukryte motywy.
Wylie zapewne potraktowala to jako okazje, by sie na nich wszystkich odegrac: na Gill Templer, ktora ja publicznie upokorzyla; na Siobhan, ktorej akcje u Templer wciaz staly tak wysoko; na Hoodzie, nowej gwiezdzie radzacej sobie swietnie tam, gdzie jej sie nie udalo… i na nim tez, za to manipulowanie nia, wykorzystywanie i pomiatanie.
Widzial dwa mozliwe wyjscia: albo przyzna sie do wszystkiego, albo bedzie dusic w sobie zlosc i frustracje. Gdyby wtedy przyjal propozycje wspolnego drinka po pracy… moze by sie otworzyla i posluchala jego rad. Moze wlasnie tego jej bylo trzeba. Ale nie zrobil tego, wolal samotnie wyniknac sie do pubu.
No pieknie, John, ladnie rozegrane. Niespodziewanie wyobrazil sobie dziwaczny obraz: jak jakis znany bluesman spiewa