Zastanawiala sie, co by sie stalo, gdyby Rebus sie nie odezwal. Ciekawa byla, jak dlugo tam stal, nim sie odezwal, i czy slyszal cos z ich klotni.

Zerwala sie z kanapy i ze szklanka w dloni zaczela krazyc po pokoju. Nie, nie, nie… tak jakby powtarzanie tego slowa moglo sprawic, ze wszystko zniknie i ze bedzie tak, jakby sie nic nie stalo. Bo na tym wlasnie polega caly problem. Jak sie cos stanie, to nie mozna nic zrobic, zeby sie odstalo.

– Glupia suka – powiedziala glosno spiewnym tonem, a potem zaczela to powtarzac tak dlugo, az slowa stracily swoj sens.

Glupiasukaglupiasukaglupiasuka…

Nie, nie, nie, nie, nie, nie…

Sen kamieniarza…

Flipa Balfour… Gandalf… Ranald Marr…

Grant Hood.

Glupiasukaglupiasuka…

Koniec utworu zastal ja przy oknie. W ciagu tych paru sekund naglej ciszy uslyszala, ze w jej uliczke wjezdza samochod, a instynkt jej podpowiedzial, kto w nim siedzi. Podbiegla do lampy i z impetem przydeptala wylacznik u podstawy, co pograzylo pokoj w ciemnosciach. Swiatlo palilo sie w przedpokoju, jednak nie sadzila, by z ulicy bylo to widac. Bala sie ruszyc z miejsca, zeby ruchomy cien nie zdradzil jej obecnosci. Samochod zatrzymal sie pod domem. Nastepny utwor juz sie zaczal, siegnela wiec po pilota i wylaczyla odtwarzacz. Slychac bylo, jak silnik samochodu pracuje na wolnych obrotach. Serce jej walilo.

Zabrzeczal dzwonek, informujac, ze ktos stoi pod drzwiami i chce wejsc do srodka. Czekala, tkwiac w bezruchu. Palce miala tak mocno zacisniete na szklance, ze poczula w nich mrowienie. Przelozyla szklanke do drugiej dloni. Dzwonek znow zabrzeczal.

Nie, nie, nie, nie…

Grant, daj sobie spokoj. Wsiadaj do swojej alfy i wracaj do domu. A od jutra mozemy zaczac udawac, ze nic sie nie stalo.

Bzzz bzzz zzzz…

Zaczela nucic pod nosem jakas melodyjke, ktora wlasnie wymyslila. Moze nawet nie tyle melodyjke, ile pojedyncze dzwieki pomagajace jej zagluszyc dzwiek dzwonka i szum krwi w uszach.

Uslyszala dzwiek zatrzaskiwanych drzwi samochodu i nieco odetchnela. I gdy zaczal dzwonic telefon, niemal upuscila szklanke.

W poswiacie dochodzacej z latarn ulicznych widziala telefon lezacy na podlodze kolo kanapy. Po szesciu dzwonkach wlaczy mu sie automatyczna sekretarka. Dwa… trzy… cztery…

A moze to Farmer!?

– Halo? – poderwala sluchawke, opadajac na kanape.

– Siobhan? Tu Grant.

– Gdzie jestes?

– Wlasnie przed chwila dzwonilem do twoich drzwi.

– Widac dzwonek nie dziala. Czego chcesz?

– Na poczatek, zebys mnie na przyklad wpuscila na gore.

– Jestem zmeczona. Wlasnie sie wybieralam do lozka.

– Tylko na piec minut, Siobhan.

– Chyba nie.

– Aha. – Zapadlo milczenie tak namacalne, jakby stanal miedzy nimi ktos trzeci, wielki i grozny, ze swiadomoscia, ze tylko przez jedno z nich jest mile widziany.

– Wracaj do domu, dobra? Zobaczymy sie rano.

– Dla Quizmastera moze byc za pozno.

– Ach, wiec jestes tu po to, zeby rozmawiac o pracy, tak? – Przesunela wolna dlon wzdluz ciala i wcisnela ja sobie pod pache reki trzymajacej sluchawke.

– Niezupelnie – przyznal.

– Tak tez myslalam. Sluchaj, Grant. Umowmy sie, ze byl to moment slabosci i nic wiecej. Mysle, ze bede umiala sie z tym pogodzic.

– Tak odbierasz to, co sie stalo?

– A ty nie?

– Czego ty sie boisz, Siobhan?

– O co ci chodzi? – Jej glos nabral twardosci.

Chwile trwalo, nim sie poddal.

– O nic. O nic mi nie chodzi. Przepraszam.

– Wiec widzimy sie w biurze.

– Tak jest.

– Dobrze sie wyspij. A jutro rozwiazemy te zagadke.

– Jesli tak uwazasz.

– Tak uwazam. Dobranoc, Grant.

– Dobranoc, Shiv.

Rozlaczyla sie, nie mowiac mu nawet, ze nienawidzi tego zdrobnienia. Tak na nia wolaly dziewczyny w szkole. Podobalo sie ono rowniez jednemu z jej chlopakow na studiach. Powiedzial jej wtedy, ze w slangu slowo to oznacza noz. Siobhan: nawet nauczyciele w jej angielskiej szkole mieli trudnosci z wymawianiem jej imienia. Wymawiali je „Sii-oban”, a ona musiala ich poprawiac.

Dobranoc, Shiv…

Glupiasuka…

Uslyszala odjezdzajacy samochod i patrzyla, jak refleksy rzucane przez swiatla reflektorow tancza po suficie i scianie. Siedziala przez chwile w zupelnej ciszy i ciemnosci, konczac drinka i nie czujac jego smaku. Kiedy telefon znow zadzwonil, glosno zaklela.

– Sluchaj – ryknela do sluchawki – odwal sie wreszcie, dobra?!

– No coz… jesli sobie tego zyczysz – odezwal sie glos Farmera.

– O Boze, panie komisarzu, bardzo pana przepraszam.

– Spodziewalas sie kogos innego?

– Nie, tylko… moze kiedy indziej.

– Zgoda. Podzwonilem po kilku znajomych, ktory sa biegli w rzemiosle znacznie bardziej niz ja, bo pomyslalem, ze im predzej cos przyjdzie do glowy.

Ton, jakim to mowil, powiedzial jej wszystko, co chciala wiedziec.

– I nic z tego?

– W zasadzie nic. Ale czekam na jeszcze pare telefonow. Kilku osob nie bylo w domu, wiec im zostawilem wiadomosc. Wiec, jak to mowia, nil desperandum.

Usmiechnela sie blado.

– Pewnie sa tacy, ktorzy tak mowia. – Na przyklad niepoprawni optymisci, dodala w duchu.

– Wiec spodziewaj sie jeszcze jednego telefonu jutro rano. O ktorej masz ten termin?

– Przed poludniem.

– No to sam im sie przypomne z samego rana.

– Dziekuje, panie komisarzu.

– Milo znow czuc sie potrzebnym. – Zawahal sie. – Cala ta sprawa troche cie gnebi, co?

– Poradze sobie.

– O to jestem spokojny. Do uslyszenia jutro.

– Dobranoc, panie komisarzu.

Odlozyla sluchawke. Jej szklanka byla juz pusta. „Wszystko szkola Johna Rebusa”. Tak powiedzial Grant podczas ich klotni. No i prosze, siedzi teraz po ciemku z pusta szklanka w dloni i gapi sie w okno.

– Wcale nie jestem taka jak on – powiedziala na glos, potem podniosla sluchawke i wybrala numer do niego. Odezwal sie automat zgloszeniowy. Wiedziala, ze moze sprobowac zlapac go na komorce. Moze poszedl gdzies chlac. Tak, na pewno gdzies pije. Wlasciwie to moglaby do niego dolaczyc i polazic z nim po nocnych spelunach, ktore mimo panujacego w nich mroku chronia czlowieka przed samotnoscia.

Вы читаете Kaskady
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату