– Gates i Curt juz sa?
– Spodziewamy sie ich lada chwila.
– Pojade wprost na miejsce.
– Przykro mi, ze ci przeszkadzam. Jestes moze u Jean?
– To taki strzal w ciemno?
– Nazwijmy to kobieca intuicja.
– Czesc, Gill.
– Czesc, John.
W chwili, gdy konczyl rozmowe, drzwi sie otwarly i do pokoju wkroczyla Jean. Miala na sobie szlafrok frotte, a w rekach trzymala tace: sok pomaranczowy, tosty i pelen dzbanek kawy.
– O kurcze – powiedziala. – Ale ponetnie wygladasz. – A potem dostrzegla jego mine i usmiech zamarl jej na ustach. – Co sie stalo?
Powiedzial jej.
Grant ziewnal. W sklepiku po drodze kupili dwa kubki z kawa, ale wciaz sie jeszcze nie rozbudzil do konca. Wlosy na karku mu sterczaly i widac bylo, ze mu to przeszkadza, bo co chwile probowal je przygladzic.
– Zle spalem tej nocy – powiedzial, zerkajac w jej strone, ale Siobhan nie odrywala wzroku od drogi.
– Pisza cos ciekawego?
Mial na kolanach poranne wydanie lokalnego tabloidu, ktore kupil wraz z kawa.
– Nic specjalnego.
– Jest cos o naszej sprawie?
– Chyba nie. Pewnie poszla juz w zapomnienie. – Nagle cos sobie przypomnial, bo zaczal nerwowo obmacywac kieszenie.
– Co jest? – Przemknelo jej przez mysl, ze moze zapomnial jakiegos waznego lekarstwa.
– Komorka. Musialem ja zostawic na stole.
– Mamy moja.
– Tak, tylko ze podlaczona do laptopa. A co, jesli ktos bedzie chcial zadzwonic?
– To zostawi wiadomosc.
– Pewnie tak… Sluchaj, jesli chodzi o wczoraj…
– Udawajmy, ze to sie wcale nie wydarzylo.
– Kiedy jednak sie wydarzylo.
– No wiec, ja bym wolala zeby nie, zgoda?
– To przeciez ty wciaz narzekalas, ze ja…
– Grant, zamykamy ten temat. – Zwrocila ku niemu glowe. – Mowie powaznie. Albo zamykamy, albo ide z tym do szefowej. Wybieraj.
Otworzyl usta, by cos powiedziec, potem sie zreflektowal i zalozyl rece na piersiach. Radio bylo nastawione na stacje Virgin AM. Lubila ja, bo pomagala jej sie rozbudzic. Grant wolalby cos z czestymi serwisami wiadomosci, cos jak Radio Scotland czy Program Czwarty.
– Moj samochod, moje radio – oswiadczyla wczesniej w odpowiedzi na jego uwage.
Poprosil ja wiec, by mu jeszcze raz opowiedziala o rozmowie z Farmerem, a ona to chetnie zrobila, zadowolona, ze odchodza od tematu wczorajszego starcia. Siobhan mowila, a Grant powoli saczyl kawe. Choc nie bylo sladu slonca, mial na nosie okulary przeciwsloneczne – ray-bany w szylkretowej oprawie.
– Brzmi niezle – powiedzial, gdy skonczyla opowiesc.
– Tez tak mysle – potwierdzila.
– Az za latwo.
– Tak latwo, ze sie niemal na tym wylozylismy – parsknela.
Wzruszyl ramionami.
– Chodzi mi o to, ze nie bylo tu nad czym kombinowac. To cos takiego, co sie albo wie, albo nie, i koniec.
– Tak jak mowiles. Innego rodzaju wskazowka.
– Ilu twoim zdaniem masonow mogla znac Philippa Balfour?
– Co?
– Przeciez ty w ten sposob doszlas do tego. A jak jej sie to udalo?
– Studiowala historie sztuki, nie?
– To prawda. Myslisz, ze mogla miec do czynienia z kaplica Rosslyn na zajeciach?
– Niewykluczone.
– I myslisz, ze Quizmaster o tym wiedzial?
– Jakim cudem?
– Moze mu powiedziala, co studiuje.
– Moze.
– Bo inaczej nie zdolalaby chyba rozwiazac tej zagadki. Rozumiesz do czego zmierzam?
– Chyba tak. Chodzi ci o to, ze do rozwiazania potrzebna byla specjalistyczna wiedza, ktorej poprzednie wskazowki nie wymagaly.
– Cos w tym rodzaju. Oczywiscie istnieje jeszcze inna mozliwosc.
– Mianowicie?
– Ze Quizmaster orientowal sie, ze ona cos wie o kaplicy Rosslyn, i to niezaleznie od tego, czy mu powiedziala co studiuje, czy nie.
Siobhan od razu domyslila sie, do czego zmierza.
– Bo ja zna osobiscie? Sugerujesz, ze Quizmaster to ktos z grona jej znajomych?
Zmierzyl ja wzrokiem znad swych ray-banow.
– Wcale by mnie nie zdziwilo, gdyby Ranald Marr okazal sie masonem. Ktos z jego pozycja…
– Prawda, mnie tez nie. – Siobhan zamyslila sie. – Moze trzeba bedzie do niego wrocic i zapytac.
Zjechali z glownej drogi, wjechali do wioski Roslin i Siobhan zaparkowala obok sklepu z pamiatkami. Brama w murze otaczajacym kaplice byla zamknieta na glucho.
– Otwieraja dopiero o dziesiatej – powiedzial Grant, odczytujac informacje z tablicy. – Ile mamy jeszcze czasu, twoim zdaniem?
– Jesli przyjdzie nam czekac do dziesiatej, to niewiele. – Siedzac w samochodzie, Siobhan sprawdzila na laptopie, czy nie ma nowych wiadomosci.
– Ktos tu musi byc – stwierdzil Grant i walnal piescia w brame. Siobhan wysiadla z samochodu i przyjrzala sie murowi otaczajacemu dziedziniec kaplicy.
– Potrafisz sie wspinac? – spytala.
– Mozemy sprobowac – odparl. – Tylko co nam to da, jesli kaplica tez sie okaze zamknieta?
– A moze ktos tam akurat sprzata?
Kiwnal glowa i w tym momencie uslyszeli szczek odsuwanej zasuwy. Brama sie otwarla i stanal w niej jakis mezczyzna.
– Jeszcze zamkniete – oswiadczyl surowym tonem.
Siobhan wyciagnela legitymacje.
– Jestesmy z policji, prosze pana. Niestety nie mozemy czekac.
Podazyli za nim do bocznego wejscia do kaplicy. Caly budynek byl pokryty ogromna plachta. Ze swej poprzedniej bytnosci tutaj Siobhan wiedziala, ze istnieja jakies problemy z dachem i przed przystapieniem do remontu probowano najpierw osuszyc sciany. Kaplica sprawiajaca od zewnatrz wrazenie niewielkiej, dzieki niezwykle bogatemu zdobnictwu, od srodka wydawala sie znacznie wieksza. Juz samo sklepienie budzilo zachwyt, mimo iz bylo mocno zawilgocone i miejscami pokryte plesnia. Grant stal w srodkowej nawie i tak jak ona podczas pierwszej wizyty, oniemialy rozgladal sie wokol.
– To niewiarygodne – powiedzial cicho, ale jego slowa i tak wrocily echem odbitym od scian. Wszedzie wokol widac bylo mnostwo plaskorzezb, jednak Siobhan wiedziala dokladnie, czego szukac, i podeszla wprost do Slupa Czeladnika. Stal obok schodow wiodacych w dol do zakrystii. Mial jakies dwa i pol metra wysokosci i opleciony byl wokol wijacymi sie plaskorzezbami.
– To ten? – spytal Grant.
– Tak, ten.