– Po pierwsze, moim zdaniem brzmi to, jak fragment jakiegos tekstu literackiego. Moze cos z Szekspira albo cos w tym rodzaju. – W gore powedrowal jego drugi palec. – Po drugie, czy slowo
– Czyli ze corny beginning oznaczaloby miejsce, gdzie sie zaczela kukurydza?
Wzruszyl ramionami.
– Albo to, ze caly cykl zycia zaczyna sie od ziarna. Slyszalas kiedys powiedzenie „zasiac kukurydze idei”?
Pokrecila przeczaco glowa, a on uniosl kolejny palec.
– Powiedzmy, ze mason jest tu w sensie kamieniarz. Czy na przyklad moze chodzic o jakas plyte nagrobna? W koncu tam przeciez koncza sie wszystkie nasze marzenia. Moze chodzi o rzezbe w ksztalcie kolby kukurydzy. – Zwinal wyprostowane palce w piesc. – Na razie tyle.
– Jakby to miala byc nagrobna plyta, to musielibysmy wiedziec, na jakim cmentarzu jej szukac. – Siobhan wziela kartke z zapisanym haslem. – A tu nic takiego nie ma, ani kwadratu na mapie, ani numeru strony…
Grant kiwnal glowa.
– Bo to innego typu wskazowka. – Nagle cos jeszcze mu przyszlo do glowy. – A moze pierwsze slowa w
Siobhan zmarszczyla twarz.
– No i co nam to daje?
– Dab… moze liscie debowe. Jakis cmentarz ze slowem „zoladz” albo „dab” w nazwie.
Siobhan wydela policzki.
– I gdzie niby mamy szukac tego cmentarza? Moze mamy odwiedzic kazde miasto i miasteczko w calej Szkocji?
– Tego nie wiem – przyznal Grant, rozcierajac sobie skronie. Siobhan rzucila kartke na stol.
– Czy mi sie zdaje, czy te zagadki staja sie coraz trudniejsze? – mruknela. – A moze to moj umysl juz wysiada?
– Moze po prostu musimy sobie zrobic przerwe – powiedzial Grant, moszczac sie na fotelu. – Wlasciwie to mozemy na tym oglosic fajrant.
Siobhan spojrzala na zegar na scianie. Grant mial racje, mieli juz za soba pelne dziesiec godzin pracy. Cale przedpoludnie stracili na bezowocna wycieczke na Hart Fell. Jeszcze czula w kosciach te wspinaczke. Przydalaby sie teraz dluga kapiel z dodatkiem soli aromatycznych i kieliszkiem zimnego chardonnay… Perspektywa byla kuszaca, wiedziala jednak, ze kiedy obudzi sie jutro rano, do uplywu terminu rozwiazania zagadki zostanie bardzo malo czasu. Zakladajac oczywiscie, ze Quizmaster bedzie chcial egzekwowac narzucone przez siebie reguly. Problem polegal na tym, ze o tym, czy je bedzie egzekwowal czy nie, mozna bylo sie przekonac w jeden tylko sposob: nie wykonujac zadania w terminie. Wiazalo sie to jednak z ryzykiem, ktorego nie chciala podejmowac.
A ta wizyta w banku Balfour… Zastanawiala sie, czy ja tez nalezy uznac za strate czasu. Ten Ranald Marr ze swoimi zolnierzykami… Podpowiedzial im to David Costello… i do tego ten uszkodzony zolnierzyk w jego mieszkaniu. Zastanowila sie, czy Costello probowal jej moze powiedziec cos wiecej o Ranaldzie Marr. Jesli tak, to nie wiedziala co. I jeszcze na dokladke, gdzies w jej podswiadomosci tkwila mysl, ze cale to cwiczenie to jedna wielka strata czasu i ze Quizmaster tylko sie nimi bawi i owa gra nie ma nic wspolnego ze zniknieciem Flipy… Wiec moze jednak ten drink z dziewczynami to nie taki glupi pomysl… Kiedy zadzwonil telefon, gwaltownie szarpnela sluchawke.
– Posterunkowa Clarke, wydzial sledczy – wyrecytowala do mikrofonu.
– Posterunkowa Clarke, tu oficer dyzurny. Ktos tu przyszedl i mowi, ze chce porozmawiac.
– Kto taki?
– Niejaki pan Gandalf. – Dyzurny sciszyl glos. – Z wygladu niezly cudak, jakby dostal udaru slonecznego podczas Lata Milosci w szescdziesiatym osmym i od tamtej pory jeszcze nie zdazyl dojsc do siebie…
Siobhan zeszla na dol. Gandalf sciskal w rece ciemnobrazowy kapelusz, a na glowie mial przepaske z zatknietym za nia wielobarwnym piorem. Ubrany byl w brazowa skorzana kamizelke zalozona na te sama koszulke z nazwa zespolu Grateful Dead, ktora mial w sklepie. Jasnoniebieskie sztruksowe spodnie pamietaly lepsze czasy, podobnie jak sandaly na jego stopach.
– Witam – powiedziala Siobhan.
Oczy rozwarly mu sie szeroko, jakby jej w pierwszej chwili nie poznal.
– Siobhan Clarke – przedstawila sie, wyciagajac reke. – Poznalismy sie w panskim sklepie.
– Tak, tak – zamruczal. Spogladal na jej wyciagnieta reke, ale nie kwapil sie z podaniem swojej, wiec ja w koncu opuscila.
– Co pana sprowadza, panie Gandalf?
– Obiecalem, ze popytam o tego Quizmastera.
– Tak, pamietam – rzekla. – Zechce pan wejsc na gore? Sprobuje zorganizowac dla nas po filizance kawy.
Popatrzyl na drzwi, z ktorych przed chwila wyszla i wolno pokrecil glowa.
– Nie lubie komisariatow policji – powiedzial ponuro. – Czuje tu zle wibracje.
– To mnie nie zaskakuje – skinela glowa. – Woli pan porozmawiac na zewnatrz? – Wyjrzala przez drzwi na ulice. Trwala godzina szczytu: samochody wlokly sie, stykajac sie niemal zderzakami.
– Tu za rogiem jeden znajomy prowadzi sklep…
– I w nim sa dobre wibracje?
– Doskonale – odparl Gandalf, po raz pierwszy reagujac z widocznym ozywieniem.
– A nie bedzie o tej porze zamkniety?
Potrzasnal glowa.
– Jeszcze otwarty. Sprawdzilem.
– A wiec dobrze, tylko niech mi pan da minutke. – Siobhan podeszla do dyzurnego, ktory siedzac w samej koszuli za ochronna szyba, obserwowal cala scene. – Moglbys zadzwonic na gore do Granta Hooda i powiedziec mu, ze wroce za dziesiec minut?
Dyzurny kiwnal glowa.
– To prosze, idziemy – zwrocila sie do Gandalfa – Jak sie ten sklep nazywa?
– Namiot Nomadow.
Siobhan znala to miejsce. Byl to wlasciwie bardziej magazyn niz sklep i mozna w nim bylo kupic wspaniale dywany i wyroby sztuki ludowej. Skusila sie tam kiedys na kilim, bo dywan, ktorym sie zachwycila, byl cenowo poza jej mozliwosciami. Duzo sprzedawanego tu towaru pochodzilo z Indii i Iranu. Weszli do srodka i Gandalf przyjaznie pomachal na powitanie wlascicielowi, ktory mu odmachnal, nie odrywajac sie od jakichs papierow.
– Dobre wibracje – rzekl Gandalf z usmiechem, a Siobhan nie pozostalo nic innego, jak tez zareagowac usmiechem.
– Nie jestem pewna, czy moj bank bylby tego samego zdania – odparla.
– To tylko pieniadze – oswiadczyl Gandalf takim tonem, jakby wyglaszal jakas wielka madrosc.
Wzruszyla ramionami, oczekujac niecierpliwie, by przeszedl wreszcie do rzeczy.
– A wiec, co mi pan moze powiedziec o Quizmasterze?
– Niewiele poza tym, ze moze tez uzywac innych imion.
– Mianowicie?
– Questor, Quizling, Myster, Spellbinder, OmniSent… Chce pani jeszcze wiecej?
– I co one wszystkie znacza?
– To pseudonimy uzywane przez tych, ktorzy w Internecie wymyslaja zadania.
– W ramach gier, ktore sie aktualnie tocza?
Wyciagnal reke i dotknal dywanika wiszacego obok na scianie.
– Latami mozna studiowac ten wzor – powiedzial w zadumie – i nigdy go do konca nie zrozumiec.
Siobhan powtorzyla pytanie i odczekala chwile, jaka Gandalfowi zajal powrot do terazniejszosci.
– Nie, to takie rozne stare gry. Niektore dotyczyly zagadek logicznych albo numerologii… w innych przydzielano role, na przyklad rycerza albo ucznia czarnoksieznika. – Spojrzal na nia. – Rozmawiamy o swiecie wirtualnym, w ktorym Quizmaster moze miec do dyspozycji wirtualnie dowolna liczbe imion.
– I nie ma sposobu, zeby go wysledzic?
Gandalf wzruszyl ramionami.