– A ja ci mowie, ze on sie zna na Internecie. A skoro bawi sie w takie gry, to pewnie ma analityczny umysl.
– Quizmaster?
Zmarszczyla nos.
– Sama nie wiem. Tylko po co mialby to robic? Co by z tego mial?
– Moze nic specjalnego. – Grant wzruszyl ramionami. – To znaczy nic z wyjatkiem kontrolowania banku Balfour.
– Tak, oczywiscie, to mozliwe – powiedziala Siobhan i wrocila myslami do zolnierzyka w mieszkaniu Davida Costello. Upominek od Ranalda Marra…? Tylko ze Costello stwierdzil, ze nie ma pojecia, skad sie u niego wzial ten zolnierzyk z ulamanym muszkietem i skrecona glowa. A zaraz potem do niej zadzwonil i opowiedzial o hobby Marra…
– A nawiasem mowiac – dodal Grant – ani o krok nie zblizylismy sie do rozwiazania naszej zagadki.
To zmienilo jej tok myslowy. Zwrocila ku niemu glowe i powiedziala:
– Grant, tylko musisz mi cos obiecac.
– Co takiego?
– Obiecaj mi, ze nie zjawisz sie znow pod moim domem w srodku nocy.
– Mowy nie ma – odpowiedzial Grant z usmiechem. – Nasz zegar caly czas tyka, pamietasz?
Popatrzyla na niego i przypomnialo jej sie jego zachowanie na szczycie Hart Fell, to, jak sie wtedy uczepil jej rak. Wygladalo, ze juz sie otrzasnal i ze cala sprawa – wyscig z czasem i stojace przed nimi wyzwanie – znow go bawi. Moze nawet ciut za bardzo.
– Obiecaj – powtorzyla.
– No dobra – powiedzial – obiecuje.
A zaraz potem zwrocil ku niej twarz i puscil oko.
Po powrocie do komisariatu Siobhan poszla do toalety i usiadla w kabinie. Dlonie jej lekko drzaly. To zdumiewajace, ze czlowiek potrafi byc od srodka rozdygotany, a jednoczesnie nie okazywac tego po sobie. Wiedziala jednak, ze jej cialo potrafi uzewnetrzniac emocje na rozne inne sposoby: czasami byla to pokrzywka na skorze, kiedy indziej tradzik na brodzie i szyi albo egzema pojawiajaca sie na kciuku i palcu wskazujacym lewej reki.
Rozdygotanie bralo sie stad, ze trudno jej bylo skupic sie na tym, co wazne. A wazne bylo to, zeby dobrze wykonywac prace i nie podpasc Gill Templer, ale wiedziala, ze nie jest tak gruboskorna jak Rebus. Wazna byla sprawa, ktora sie zajmowala, i byc moze wazny byl Quizmaster, ale meczylo ja to, ze nie byla tego pewna. Natomiast pewna byla jednego: istniala realna grozba, ze ta gra ja wciagnie i stanie sie jej obsesja. Probowala postawic sie na miejscu Flipy Balfour i myslec tak jak ona, jednak nie byla pewna, czy i na ile jej sie to uda. Do tego wszystkiego dochodzil jeszcze Grant, ktory stawal sie coraz bardziej uciazliwy, ale jednoczesnie wiedziala, ze bez niego nie udaloby sie jej dojsc tak daleko, wiec moze trzymanie sie go tez bylo wazne. Nie miala nawet pewnosci, czy Quizmaster jest mezczyzna. Miala za to przeczucie, a jednoczesnie wiedziala, ze poddawanie sie przeczuciom moze byc niebezpieczne. Wielokrotnie byla swiadkiem tarapatow, w jakie wpadal Rebus tylko dlatego, ze zawierzal swojemu przeczuciu co do czyjejs winy lub niewinnosci.
Wciaz meczyla ja tez sprawa przejscia na stanowisko rzeczniczki prasowej i nie dawala jej spokoju mysl, czy juz definitywnie spalila za soba mosty. Sukces Gill na tym stanowisku bral sie glownie stad, ze potrafila sie przystosowac do otaczajacych ja mezczyzn, takich jak zastepca komendanta Carswell. Pewnie uwazala, ze w ten sposob wygrywa z systemem, Siobhan podejrzewala jednak, ze tak naprawde bylo odwrotnie: to system wygrywal z nia, na nowo ja ksztaltowal, zmienial i wymuszal dostosowywanie sie do niego. Stad brala sie koniecznosc budowania wokol siebie barier i trzymania ludzi na dystans. I dawania innym nauczek, takich, jaka stala sie udzialem Ellen Wylie.
Uslyszala najpierw skrzypniecie drzwi do toalety, a chwile pozniej delikatne pukanie do jej kabiny.
– Siobhan? Jestes tam?
Znala ten glos. Nalezal do jednej z policjantek mundurowych, Dilys Gemmill.
– O co chodzi, Dilys? – spytala.
– Chodzi o naszego drinka wieczorem. Chcialam tylko zapytac, czy to wciaz aktualne?
Byl to ich staly zwyczaj. Cztery czy piec policjantek mundurowych plus Siobhan. Szly do jakiegos baru z glosna muzyka na plotki i kilka Moskiewskich Mulow. Siobhan byla honorowym czlonkiem grupy, jako jedyna nie mundurowa uczestniczka, ktora zapraszaly na te spotkania.
– Dzis chyba nie dam rady, Dilys.
– No daj spokoj, dziewczyno…
– Nastepnym razem juz na bank, zgoda?
– Twoja decyzja, twoja strata – rzucila Gemmill, wychodzac z toalety.
– Jeszcze jedna – mruknela Siobhan pod nosem, odblokowujac drzwi toalety.
Rebus stal po drugiej stronie ulicy i patrzyl na kosciol. Specjalnie wstapil do domu, aby sie przebrac, ale teraz nie mogl sie przemoc, by wejsc do srodka. Podjechala taksowka i wysiadl z niej doktor Curt. Stanal, by zapiac marynarke, i zauwazyl Rebusa. Kosciolek byl maly, lokalny, taki, jakiego Leary sobie zyczyl. Podczas ich rozmow wielokrotnie do tego wracal. „Szybko, skromnie i sprawnie – mawial. – Tylko tak to sobie wyobrazam”.
Choc kosciolek byl nieduzy, przybyly do niego tlumy. Nabozenstwo mial odprawic arcybiskup, ktory wraz z ojcem Leary uczeszczal niegdys do Kolegium Szkockiego w Rzymie, a do kosciola przybylo kilkudziesieciu ksiezy i klerykow. Moze bedzie „sprawnie”, pomyslal Rebus, ale watpliwe, by moglo sie to odbyc „szybko” i „skromnie”…
Curt ruszyl przez jezdnie w jego kierunku. Rebus wyrzucil niedopalek i wsunal rece do kieszeni. Zauwazyl, ze troche popiolu spadlo mu na rekaw, ale nie chcialo mu sie go czyscic.
– Pogoda jak ulal – zauwazyl Curt, spogladajac na niebo zakryte ciezkimi olowianymi chmurami, ktore wisialy tak nisko nad glowami, ze nawet na wolnym powietrzu powodowaly uczucie klaustrofobii. Rebus przeciagnal dlonia po tyle glowy i poczul, ze wlosy ma wilgotne od potu. W takie dni jak ten czulo sie, jakby caly Edynburg byl jedna wielka cela otoczona niewidzialnymi murami.
Przechodzac przez jezdnie, Curt wyciagal sobie mankiety koszuli, tak by odpowiednio wystajac, ukazywaly srebrne spinki opatrzone wytloczona proba. Mial na sobie ciemnoniebieski garnitur, biala koszule i gladki czarny krawat. Czarne polbuty az lsnily. Curt zawsze ubieral sie bez zarzutu. Rebus mial swiadomosc, ze jego ubranie, choc najlepsze, jakim dysponowal, w porownaniu z tamtym wyglada dosc mizernie. Mial go juz od pieciu czy szesciu lat i, by dopiac spodnie, musial niezle wciagac brzuch. Marynarki nie probowal juz nawet dopinac. Kupil je w sklepie Austin Reed i najwyzsza pora, by ich znow odwiedzic. Ostatnio rzadko zdarzaly mu sie zaproszenia na sluby czy chrzciny, za to z pogrzebami sprawa wygladala zupelnie inaczej. Koledzy z pracy, kompani od kieliszka… coraz to ktorys spadal z grzedy. Nie dalej jak trzy tygodnie temu byl w krematorium na pogrzebie policjanta z St Leonard’s, ktory zmarl niecaly rok po przejsciu na emeryture. Wtedy po powrocie odwiesil koszule i krawat z powrotem do szafy. Dzis przed zalozeniem sprawdzil tylko kolnierzyk u koszuli.
– To co, idziemy? – spytal Curt.
Rebus kiwnal glowa.
– Idz, nie czekaj na mnie.
– A co jest?
Rebus potrzasnal glowa.
– Nic. Po prostu nie jestem pewien… – Wyjal rece z kieszeni i zapalil kolejnego papierosa. Wyciagnal paczke w strone Curta, ktory kiwnal glowa i wzial jednego.
– Czego nie jestes pewien? – zapytal, kiedy Rebus podawal ogien. Rebus najpierw dlugo przypalal swojego papierosa, potem zaciagnal sie gleboko i z westchnieniem wypuscil dym.
– Chce go zapamietac takim, jaki byl dla mnie za zycia – powiedzial. – Jesli tam pojde, to bede musial wysluchiwac mow i wspomnien innych. I wtedy to nie bedzie juz taki Conor, jakiego znalem.
– Z tego, co wiem, kiedys byliscie sobie dosc bliscy – rzekl Curt. – Ja go prawie wcale nie znalem.
– Gates tez tu bedzie?
Curt potrzasnal przeczaco glowa.
– Mial jakies wczesniejsze zobowiazania.