– To zupelnie jak zdejmowanie sladow na miejscu przestepstwa, prawda? Tu wlosek, tam odrobina naskorka…
– Otoz to. – Bain znow sie usmiechal.
– Wiec musimy porozmawiac z prowajderami i zazadac od nich wydania tych danych.
– Jesli sie zgodza.
– To sledztwo w sprawie morderstwa. Beda musieli.
Spojrzal na nia.
– Istnieja pewne kanaly, Siobhan.
– Kanaly?
– Sluzby specjalne maja oddzielny wydzial, ktory zajmuje sie wylacznie przestepstwami elektronicznymi. Przede wszystkim zajmuja sie twarda pornografia, wylapywaniem odbiorcow pornografii dzieciecej, tego typu rzeczy. Nie do wiary, co ludzie potrafia wymyslic: twarde dyski ukryte wewnatrz innych twardych dyskow, wygaszacze ekranu zawierajace obrazy pornograficzne…
– I co, musimy uzyskac ich zgode?
Bain potrzasnal glowa.
– Nie potrzebna nam ich zgoda, tylko pomoc. – Rzucil okiem na zegarek. – Ale dzis i tak juz za pozno, zeby cos zdzialac.
– Dlaczego?
– Dlatego, ze w Londynie tez juz jest piatek wieczor. – Rzucil na nia spojrzenie. – Masz ochote na drinka?
Nie miala zamiaru przyjmowac jego zaproszenia i miala w zanadrzu moc dogodnych wymowek, jednak tak sie dziwnie potoczylo, ze nagle znalezli sie po drugiej stronie ulicy w The Maltings. Kiedy staneli przy barze, Bain znow ustawil swoja teczke na podlodze.
– Co ty tam trzymasz? – spytala.
– A jak myslisz?
Wzruszyla ramionami.
– Laptopa, komorke… jakies akcesoria i dyskietki… nie mam pojecia.
– I o to chodzi, zeby tak myslec. – Podniosl teczke, polozyl ja na barze i juz mial otworzyc, kiedy nagle sie rozmyslil i pokrecil glowa. – Nie – powiedzial – moze kiedy indziej. Moze, jak sie troche lepiej poznamy. – Zdjal teczke z baru i postawil ja na podlodze.
– Masz przede mna tajemnice? – zapytala Siobhan. – To ci dopiero poczatek kolezenskiej wspolpracy.
Oboje sie usmiechneli, a barman podal im zamowione drinki: piwo butelkowe dla niej i duze piwo z beczki dla niego. Nigdzie nie bylo wolnego stolika.
– Jak ci sie pracuje na St Leonard’s?
– Pewnie tak jak wszedzie indziej.
– Tylko ze nie wszedzie jest John Rebus.
Spojrzala na niego.
– O co ci chodzi?
Wzruszyl ramionami.
– O to, co mi Claverhouse powiedzial przed wyjsciem. Powiedzial, ze jestes praktykantka Rebusa.
– Praktykantka! – Mimo ryczacej z glosnikow muzyki, jej podniesiony glos spowodowal, ze pare osob przy barze odwrocilo sie w ich strone. – A to bezczelny!
– Spokojnie, spokojnie – rzucil Bain. – On tylko tak powiedzial.
– To teraz ty powiedz jemu, zeby sobie leb w dupe wsadzil.
Bain zaczal sie smiac.
– Nie zartuje – powiedziala groznie, jednak po chwili tez sie zaczela smiac.
Po nastepnych dwoch drinkach Bain oswiadczyl, ze chetnie by cos zjadl i zaproponowal, zeby zajrzeli do Howiego i sprawdzili, czy nie znajdzie sie wolny stolik. Nie miala zamiaru sie godzic – po piwach wcale nie czula sie taka glodna – ale jakos nie potrafila mu odmowic.
Jean Burchill ciagle jeszcze siedziala w muzeum. Zaintrygowala ja uwaga profesora Devlina o doktorze Lovellu i postanowila na wlasna reke przeprowadzic prywatne sledztwo i sprawdzic, czy teorie patologa da sie jakos dowiesc. Wiedziala, ze najprosciej byloby porozmawiac z samym Devlinem, jednak cos ja przed tym powstrzymywalo. Zdawalo sie jej, ze wciaz jeszcze czuje od niego formaline, a dotykajac go, czuje na jego skorze dotyk truposzy. Jej praca w muzeum obracala sie wokol ludzi dawno juz zmarlych i to na ogol w postaci wzmianek w ksiazkach czy fragmentow wykopalisk. Kiedy zmarl jej maz, protokol przeprowadzonej na nim sekcji stanowil wyjatkowo ponura lekture, a jednak ten, ktory go sporzadzil, zrobil to z wyrazna satysfakcja, lubujac sie w szczegolowych opisach zmian w jego watrobie i rozwodzac nad jej rozdeciem i zwyrodnieniem. „Zwyrodnienie” bylo jego ulubionym slowem. Pomyslala, ze pewnie to nietrudne, kiedy ma sie posmiertnie zdiagnozowac alkoholika.
Przyszedl jej do glowy Rebus i jego picie. Jej zdaniem jego picie nie przypominalo picia Billa, ktory siadal do sniadania, udawal ze cos je, a potem wymykal sie do garazu, gdzie trzymal ukryta butelke. Nim siadal za kierownica, mial juz za soba kilka drinkow. Bez przerwy znajdowala po nim jakies slady: puste butelki po burbonie poutykane w piwnicy i schowane na najwyzszej polce w jego szafie. Nigdy nic nie mowila, a Bill byl caly czas „dusza towarzystwa”, „ostoja spokoju i pewnosci” i „swietnym kompanem” az do momentu, gdy choroba uniemozliwila mu dalsza prace i zawiodla na szpitalne lozko.
Nie sadzila, by Rebus pil, tak jak Bill, po kryjomu. On tylko lubil sie napic, a jesli nawet to robil w samotnosci, to dlatego, ze nie mial zbyt wielu przyjaciol. Kiedys zapytala Billa, dlaczego pije, a on nie umial jej odpowiedziec. Pomyslala, ze Rebus pewnie znalby odpowiedz, choc trudno go bylo sklonic do rozmowy na ten temat. Pewnie powiedzialby cos o obmywaniu swiata i wyplukiwaniu z glowy siedzacych w niej problemow i pytan.
Co oczywiscie wcale nie znaczylo, ze byl pijakiem sympatyczniejszym od Billa, choc wlasciwie nie widziala jeszcze Rebusa pijanego. Podejrzewala, ze nalezy do kategorii usypiaczy, ktorzy wypijaja, ile sie da, potem traca swiadomosc i padaja bez wzgledu na to, gdzie sie akurat znajduja.
Kiedy zadzwonil telefon, nie spieszyla sie z podniesieniem sluchawki.
– Jean? – odezwal sie glos Rebusa.
– Czesc, John.
– Myslalem, ze juz poszlas do domu.
– Zostalam dzis dluzej.
– Tak sobie pomyslalem, czy moze…
– Dzis nie, John. Mam jeszcze mnostwo rzeczy do zrobienia. – Scisnela sobie palcami grzbiet nosa.
– W porzadku – powiedzial, wyraznie zawiedziony.
– A co z weekendem? Masz jakies plany?
– No wlasnie, chcialem ci o tym powiedziec…
– Co takiego?
– Lou Reed jutro wieczorem w Playhouse. Mam dwa bilety.
– Lou Reed?
– Moze byc swietny, moze byc okropny. Ale jest tylko jeden sposob, zeby sie przekonac.
– Od lat juz go nie slyszalam.
– Mysle, ze przez ten czas nie pobieral lekcji spiewu.
– Pewnie nie. Fajnie, to idzmy.
– Gdzie sie spotkamy?
– Rano musze pochodzic po sklepach… Moze w porze lunchu?
– Swietnie.
– Jesli nie masz nic innego, to od tego mozemy zaczac weekend.
– Bardzo mi to pasuje.
– I mnie tez. Bede na zakupach w miescie… moze uda nam sie zdobyc stolik w Cafe St Honore?
– Czy to jest zaraz obok baru Oxford?
– Tak – odparla, usmiechajac sie. Dla niej Edynburg stanowil mape restauracji, dla niego byl mapa pubow.
– Zadzwonie i zrobie rezerwacje.