miala mlodzienczy wyglad. Na odwrocie zdjecia zapisala sobie olowkiem nazwisko malarza. Wstala z miejsca, wyszla z pokoju, otworzyla drzwi do gabinetu szefa i zapalila w nim swiatlo. W jego podrecznej bibliotece znajdowal sie duzy zbior wszelkiego rodzaju katalogow i encyklopedii. Wziela jeden z nich i otworzyla na stronie z notka biograficzna malarza nazwiskiem J. Scott Jauncey. „,Dzialal w Edynburgu w latach 1825-1835” przeczytala, „malujac glownie krajobrazy, niekiedy takze portrety”. Potem na wiele lat przeniosl sie do Europy, by na starosc osiasc w Hove na poludniu Anglii. A zatem Lovell musial mu pozowac do portretu w jego wczesnym okresie edynburskim, zanim malarz rozpoczal podroze. Ciekawa byla, czy pozowanie do portretu nalezalo uznac za luksus, na ktory stac bylo tylko ludzi zamoznych. A potem pomyslala o wielebnym Kirkpatricku… moze ten portret wykonano na jego zamowienie, tak by wyslany potem na zachodnie wybrzeze do Ayrshire mogl przypominac duchownemu jego podopiecznego?

Rowniez i w tej sprawie jakies slady moga tkwic w archiwum Domu Lekarza, gdzie byc moze odnotowano historie portretu przed jego przejeciem.

– W poniedzialek – powiedziala do siebie na glos. To moze spokojnie poczekac do poniedzialku. Ma przed soba weekend, na ktory sie cieszyla… i koncert Lou Reeda, ktory trzeba bedzie jakos przezyc.

Gaszac swiatlo w gabinecie szefa, znow uslyszala dzwiek, tym razem znacznie blizej. Drzwi do sekretariatu otwarly sie na osciez i rozblysly wszystkie swiatla. Jean odruchowo zrobila krok do tylu i dopiero potem zobaczyla, ze to tylko sprzataczka.

– Wystraszyla mnie pani – powiedziala, kladac reke na piersi.

Sprzataczka, milczac, usmiechnela sie, polozyla na podlodze worek na smieci i cofnela do korytarza po odkurzacz.

– Moge robic? – spytala.

– Tak, prosze – odparla Jean. – I tak juz skonczylam.

Sprzatajac swe biurko, zauwazyla, ze serce jej wciaz wali, a rece lekko drza. Na tyle nocnych spacerow po muzeum po raz pierwszy cos ja zaskoczylo i wystraszylo. Z fotografii portretu patrzyl na nia Kennet Lovell. Wydawalo jej sie, ze chyba tym razem Jauncey nie upiekszyl swego modela. Lovell wygladal mlodo, to prawda, ale spojrzenie mial zimne, usta zacisniete i wyraz przebieglosci na twarzy.

– Wraca pani prosto do domu? – spytala sprzataczka, oprozniajac kosz na smieci.

– Moze tylko po drodze wstapie po jakas butelczyne.

– Trza se jakos pomoc, nie?

– Cos w tym rodzaju – odparla Jean, a przed oczyma nieoczekiwanie stanal jej na moment obraz meza. A potem nagle cos sobie przypomniala i zawrocila do biurka. Wziela dlugopis i do listy dopisala jeszcze jedno nazwisko.

Claire Benzie.

11

– O Jezu, ale bylo glosno – powiedzial Rebus. Stali znow na chodniku przed Playhouse, a niebo, ktore przed koncertem bylo jeszcze jasne, teraz zupelnie pociemnialo.

– Czy to znaczy, ze nie chodzisz czesto na takie imprezy? – spytala. W uszach jej dzwonilo i wiedziala, ze przez to mowi zbyt glosno.

– Dawno juz nie bylem – przyznal. Na widowni byla mieszanina mlodziezy, podstarzalych punkow i starych wyjadaczy w wieku Rebusa… moze nawet ciut od niego starszych. Reed zagral duzo nowych utworow, ktorych Rebus w ogole nie znal, ale w repertuarze znalazlo sie takze kilka klasycznych staroci. Playhouse – chyba po raz ostatni byl tu na UB40, gdzies w czasach, gdy ukazal sie ich drugi album. Wolal sie nie zastanawiac, ile to juz lat temu.

– Wstapimy gdzies na drinka? – zaproponowala Jean. Z przerwami pili wlasciwie cale popoludnie i wieczor. Zaczelo sie od wina do lunchu i potem jednego szybkiego drinka w Ox. Nastepnie byl dlugi spacer do Dean Village i przechadzka nad brzegiem Water of Leith. Doszli az do samego Leith, z przerwami po drodze na przysiadanie na lawce i pogaduszki. Kolejne dwa drinki w pubie na Nabrzezu. Zastanawiali sie, czy przed koncertem nie wstapic gdzies na wczesna kolacje, ale oboje czuli sie jeszcze syci po lunchu w Cafe St Honore. Zawrocili i przez Leith Walk dotarli do Playhouse. Bylo jeszcze za wczesnie, wstapili wiec na jednego do pubu Conan Doyle, a potem zajrzeli do baru w samym Playhouse.

W ktoryms momencie Rebusowi wyrwala sie uwaga, iz myslal, ze bedzie unikala alkoholu. Natychmiast tego pozalowal, ale Jean wzruszyla tylko ramionami.

– Masz na mysli Billa? To nie w tym rzecz. To znaczy, moze na niektorych to tak dziala i albo sami zostaja alkoholikami, albo przysiegaja sobie nigdy nie tknac ani kropli. Ale to nie wina alkoholu. Chodzi o tego, kto go pije. I przez cale zycie z Billem wcale sie sama nie umartwialam. Nigdy mu nie prawilam kazan i nigdy sama nie przestalam popijac… a to dlatego, ze alkohol nie jest dla mnie taki wazny. – Przerwala. – A dla ciebie?

– Dla mnie? – Rebus tak jak ona wzruszyl ramionami. – Ja pije tylko dla dobrego samopoczucia.

– No i przy ktorym to zaczyna dzialac?

Rozesmiali sie oboje i zmienili temat. Ale teraz, pare minut po jedenastej w sobotni wieczor, cala ulica pulsowala alkoholem.

– Co proponujesz? – spytala Jean, a Rebus znaczaco spojrzal na zegarek.

Znal mnostwo barow, ktore mozna by odwiedzic o tej porze, ale do zadnego z nich nie chcial zabierac Jean.

– Wytrzymasz jeszcze troche muzyki? – zapytal.

Wzruszyla ramionami.

– Jakiego rodzaju?

– Akustycznej. Tylko uprzedzam, ze nie bedzie gdzie usiasc.

Zastanowila sie.

– Czy to gdzies po drodze do ciebie?

– Tak – kiwnal glowa – to takie wyjatkowe miejsce, gdzie…

– Wiem, widzialam. – Spojrzala mu prosto w oczy. – No to jak… masz mnie zamiar poprosic?

– Chcesz zostac u mnie na noc?

– Chce, zebys mnie poprosil.

– Ale mam tylko materac na podlodze.

Rozesmiala sie i scisnela go za reke.

– Specjalnie to robisz?

– Co?

– Probujesz mnie zniechecic?

– Nie, tylko… – Wzruszyl ramionami. – Tylko nie chce, zebys…

Zamknela mu usta pocalunkiem.

– Nie obawiaj sie – powiedziala.

Przesunal dlon po jej rece i zatrzymal ja na ramieniu.

– Wciaz chcesz najpierw na drinka?

– Chyba tak. Jak to stad daleko?

– Zaraz kolo mostow. Pub nazywa sie Royal Oak.

– Zatem prowadz.

Szli, trzymajac sie za rece, a Rebus usilnie probowal opanowac ogarniajace go skrepowanie. Z niepokojem przygladal sie twarzom mijanych ludzi i sam nie byl pewien, kogo bardziej obawial sie spotkac: kogos z pracy czy dawnego przestepce.

– Czy ty w ogole potrafisz sie rozluznic? – spytala Jean w pewnej chwili.

– Zdawalo mi sie, ze stwarzam niezle pozory.

– Poczulam to w czasie koncertu. Czesc ciebie przebywala zupelnie gdzie indziej.

– Tak to juz jest w tej pracy.

– Nie sadze. Na przyklad Gill potrafi sie wylaczyc. Mysle, ze wiekszosc twoich kolegow z wydzialu sledczego tez.

Вы читаете Kaskady
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату