— Poniewaz znam Rotorian — odpowiedzial Fisher — i poniewaz chce isc.

— Ja takze — powiedzial Wu. — Musze isc z toba.

— Po co narazac dwie osoby? — zapytal Fisher.

— Bo we dwoch jest bezpieczniej niz w pojedynke. Bo w przypadku jakichs problemow jeden moze uciec, a drugi oslaniac ucieczke. I przede wszystkim dlatego, ze mowisz, iz znasz Rotorian. Twoje sady nie moga byc obiektywne.

— W takim razie ladujemy — powiedziala Wendel. — Fisher i Wu wychodza na zewnatrz. W przypadku rozbieznosci pogladow Wu podejmuje ostateczne decyzje.

— Dlaczego? — zapytal z oburzeniem Fisher.

— Tak jak powiedzial Wu, znasz Rotorian i twoje decyzje moga byc nieobiektywne — odpowiedziala Wendel patrzac z naciskiem na Fishera. — I ja zgadzam sie z nim.

Marlena byla szczesliwa. Czula sie tak, jak gdyby ktos delikatnie tulil ja w ramionach, chronil ja i oslanial. Widziala czerwonawe swiatlo Nemezis, wiatr glaskal ja po policzkach. Widziala chmury, ktore przeslanialy tarcze jej slonca, zmieniajac wszystkie kolory w ciemna szarosc.

Wcale jej to nie przeszkadzalo — szarosc czy czerwien, obydwie barwy byly jednakowo fascynujace, jednakowo nasycone poltonami i odcieniami. I chociaz wiatr stawal sie chlodniejszy, gdy Nemezis znika za chmurami, jej nigdy nie bylo zimno. Czula sie tak, jak gdyby Erytro dbala o radosc dla jej oczu, ogrzewala cialo, opiekowala sie nia pod kazdym wzgledem.

Rozmawiala z Erytro. Juz kiedys postanowila nazywac wszystkie komorki tworzace zycie na planecie — „Erytro'. Tak, jak nazywala sie sama planeta. Dlaczego nie? Czy byla lepsza nazwa? Poszczegolne komorki byly tylko komorkami, tak samo prymitywnymi — a moze nawet bardziej — niz komorki jej ciala. Jednak gdy zebraly sie razem, gdy wszystkie prokarioty polaczyly sie w calosc, tworzyly organizm obejmujacy planete miliardami trylionow polaczonych ze soba czesci, wszechogarniajacych lady i morza, bedacych sama planeta.

To dziwne — pomyslala Marlena — ale ta olbrzymia zywa forma nigdy nie zdawala sobie sprawy z istnienia innych postaci zycia przed przybyciem Rotora.

Pytania i wrazenia Marleny nie ograniczaly sie wylacznie do jej wlasnego umyslu. Niekiedy Erytro unosila sie przed nia jak delikatna, szara mgielka, tworzaca chwiejne zarysy ludzkich postaci, falujace po bokach. Marlena zawsze czula, ze swiat wokol niej plynie. Nie mogla tego widziec, lecz wyczuwala, ze w kazdej sekundzie miliony komorek opuszczaja ja i zastepowane sa natychmiast przez inne. Pojedyncze prokarioty nie mogly istniec dlugo bez ochronnej warstewki wody. Gdy tworzyly ludzka postac, zmienialy sie jedna po drugiej, jednak sylwetka pozostawala taka sama, nigdy nie tracila swej tozsamosci.

Erytro nie przybierala juz postaci Orinela. Domyslila sie w sobie tylko wlasciwy sposob, ze Orinel niepokoi Marlene. Sylwetka, ktora widziala, byla teraz neutralna, zmieniala sie wraz z nastrojami Marleny. Erytro potrafila dostosowac sie do subtelnych roznic w sposobie myslenia dziewczyny. Robila to znacznie lepiej wraz z uplywem czasu. Postac przybierala niekiedy ksztalty kogos dobrze znanego i gdy Marlena za wszelka cene starala sie ja rozpoznac, zarys zmienial sie, tworzac calkiem nowy obraz. Czasami udawalo jej sie wychwycic zarys policzka matki, duzy nos wujka Sievera, fragmenty postaci chlopcow i dziewczat, ktorych pamietala ze szkoly. Byla to nie konczaca sie symfonia. Rozmowa zamieniala sie w balet, cos, czego w zaden sposob nie potrafilaby opisac slowami; cos, co dawalo jej poczucie bezpieczenstwa i ukojenia; cos o nieskonczonej roznorodnosci — jak modulacja glosu, zmiana wygladu i mysli.

Ich rozmowy odbywaly sie w tylu wymiarach, ze Marlena nie potrafila wyobrazic sobie powrotu do zwyklej mowy wykorzystujacej jedynie slowa. Jej zdolnosci percepcyjne nabraly zupelnie innych ksztaltow, o jakich wczesniej nie miala pojecia. Wymiana mysli odbywala sie szybko i plynnie, porozumienie bylo glebsze, znacznie glebsze niz to, ktore uzyskiwalo sie za pomoca mowy.

Erytro pokazala jej, a raczej wypelniala ja, innymi umyslami. Umyslami. W liczbie mnogiej. Jeden umysl byl latwy do ogarniecia. Inny swiat. Inny umysl. Lecz Marlena spotkala wiele umyslow, tloczacych sie jeden za drugim — i kazdy byl inny, kazdy zajmowal inne miejsce w przestrzeni.

Niewyobrazalne.

Mysli, ktore Erytro przekazywala Marlenie, nie dawaly sie ujac w slowa, poniewaz za slowami kryly sie jeszcze emocje, wrazenia, tysiace drobnych wibracji niepojetych i niedajacych sie wyrazic w mowie. Erytro byla milionami idei i konceptow porozrzucanych po calym globie.

Erytro eksperymentowala z umyslami — czula je. Nie tak jak ludzie, chociaz slowo „czuc” bylo chyba najlepszym przyblizeniem. Niektore umysly poznane przez Erytro zalamaly sie, rozpadly, staly sie nieprzyjemne. Erytro przestala wybierac umysly na chybil trafil, zaczela szukac takich, ktore zdolne byly wytrzymac kontakt.

— I znalazlas mnie? — powiedziala Martena. „Znalazlam ciebie.”

— Dlaczego? Dlaczego mnie szukalas? — zapytala.

Postac przed Martena zafalowala, stala sie bardziej zwiewna.

„Po to, by cie znalezc.”

To nie byla odpowiedz.

— Dlaczego chcialas, zebym byla z toba?

Postac zaczela znikac, stawala sie ulotna jak sama mysl.

„Po to, bys byla ze mna.”

I zniknela.

Ale zniknal tylko obraz. Erytro pozostala. Marlena czula jej obecnosc, jej cieplo. Ale dlaczego zniknela? Czyzby byla niezadowolona z pytan?

Uslyszala jakis dzwiek.

Na swiecie tak pustym jak Erytro, kazdy dzwiek daje sie z latwoscia skatalogowac — w koncu nie ma ich tak wiele. Dzwiek plynacej wody, delikatny szum wiatru. Dzwieki, ktore wydaje sie samemu — latwe do odroznienia kroki, szelest ubrania, oddech.

Lecz Marlena uslyszala cos innego. Odwrocila glowe. Nad skalistym wzniesieniem po lewej stronie pojawila sie glowa mezczyzny.

Pierwsza mysla, jaka przyszla jej do glowy, bylo to, ze znowu wyslali po nia kogos z Kopuly. Poczula, ze ogarnia ja gniew. Po co mieliby jej szukac? Powie im, ze kategorycznie odmawia od dzisiaj noszenia nadajnika. Nie znajda jej, chyba ze zaczna szukac na slepo.

Nie mogla jednak rozpoznac twarzy, a znala przeciez wszystkich mieszkancow Kopuly. Co prawda, nie pamietala nazwisk czy funkcji, mimo to gdyby zobaczyla kogos z Kopuly, natychmiast rozpoznalaby twarz.

A tej twarzy nigdy nie widziala w Kopule.

Wpatrywaly sie w nia czyjes oczy. Usta byly lekko rozchylone, tak jak gdyby oddychaly ciezko. A potem postac wspiela sie na wzniesienie i zaczela ku niej biec.

Marlena podniosla sie. Czula chroniaca ja sile. Nie bala sie.

Zatrzymal sie w odleglosci dziesieciu stop. Pochylil sie lekko i wpatrywal w jej twarz, jak gdyby dotarl do granicy, ktorej nie mogl przekroczyc, jak gdyby cos odebralo mu sily do dalszego biegu.

Z jego gardla wydobyl sie zduszony dzwiek: — Rosanna!

Marlena przyjrzala sie mu uwaznie. Jego mikroruchy wyrazaly pragnienie, promieniowala z nich wola posiadania: miec, blisko, moja, moja, moja.

Cofnela sie o krok. Jak to mozliwe? Dlaczego on…?

Niejasne wspomnienie holobrazu, ktory widziala, gdy byla jeszcze mala dziewczynka…

Nie, nie mogla juz dluzej zaprzeczac samej sobie. To niemozliwe a jednak to byl…

Skurczyla sie w chroniacej ja obecnosci i powiedziala:

— Ojcze?

Rzucil sie w jej strone, jak gdyby pragnac wziac ja w ramiona. Marlena zrobila jeszcze jeden krok do tylu. Zatrzymal sie. Zachwial przylozyl jedna reke do czola, walczyl z ogarniajaca go niemoca.

— Marlena. Chcialem powiedziec Marlena.

Zle wymawial jej imie. Natychmiast to zauwazyla. Laczyl sylaby. Ale to nic — mial prawo. Skad mogl wiedziec?

Dolaczyl do niego drugi mezczyzna. Stanal tuz obok. Mial proste, czarne wlosy, szeroka twarz, waskie oczy i ciemna karnacje. Marlena nigdy nie widziala nikogo o takim wygladzie. Otworzyla usta ze zdziwienia i zamknela je z wysilkiem.

Drugi mezczyzna zapytal pierwszego z niedowierzaniem w glosie:

Вы читаете Nemezis
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×