zarosli pozwalal na szybki marsz. Green kluczyl za Nighthawkiem i rozmyslal o tym, co przywiodlo go z wygodnego, klimatyzowanego gabinetu do tego mrocznego lasu.
Oprocz pracy w SOS, wykladal na niepelnym etacie na uniwersytecie Georgetown w Waszyngtonie. Poznal tam Bena Nighthawka, ktory byl jego studentem. Mlody Indianin chcial w przyszlosci wykorzystac swoja wiedze do uratowania srodowiska naturalnego North Woods. Lasom grozila zaglada, spowodowana masowym wycinaniem drzew. Green zwrocil uwage na inteligencje i entuzjazm Bena. Zaproponowal mu stanowisko asystenta naukowego w SOS.
Chudego ekologa i krepego, mlodego Indianina dzielila niewielka roznica wieku. Szybko sie zaprzyjaznili. Nighthawk cieszyl sie z tego, bo rzadko jezdzil do domu. Jego rodzina mieszkala nad wielkim jeziorem w odludnej, niemal niedostepnej czesci wschodniej Kanady. Mieszkancy wioski mieli hydroplan, ktory raz na tydzien latal do najblizszego miasta po zaopatrzenie i przewozil poczte. Uzywano go tez w razie naglych wypadkow.
Matka informowala Nighthawka na biezaco o duzej budowie nad jeziorem. Ben pomyslal z rezygnacja, ze pewnie ktos chce tu stworzyc osrodek lowiecki. Wlasnie takim inwestorom zamierzal po studiach wypowiedziec wojne. Przed tygodniem matka napisala jednak, ze dzieja sie jakies podejrzane rzeczy. Prosila, zeby jak najszybciej przyjechal.
Green powiedzial mu, zeby wzial tyle wolnego, ile potrzebuje. Kilka dni po wyjezdzie do Kanady Nighthawk zadzwonil do biura SOS. Mial zdesperowany glos.
– Pomozesz mi? – zapytal blagalnie.
Green myslal, ze Benowi skonczyly sie pieniadze.
– Nie ma sprawy – odrzekl. – Ile chcesz?
– Nie chodzi o forse. Boje sie o moja rodzine!
W miescie polozonym najblizej wioski Nighthawk dowiedzial sie, ze hydroplan nie przylatuje od dwoch tygodni. Przypuszczano, ze sa jakies problemy techniczne z samolotem i w koncu ktos z lasu przyjedzie droga ladowa po czesci zamienne.
Nighthawk pozyczyl pick-upa od krewnego w miescie i pojechal wyboista droga do wioski. Natknal sie na parkan. Ochroniarze powiedzieli mu, ze to teraz teren prywatny. Kiedy wytlumaczyl, ze chce sie dostac do rodzinnej wioski, kazali mu zawracac, pogrozili bronia i ostrzegli, zeby sie wiecej nie pokazywal.
– Nie rozumiem – powiedzial do sluchawki Green. – Czy twoja rodzina nie mieszkala na terenie rezerwatu?
– Zostala nas tylko garstka. Wlascicielem ziemi byl wielki konglomerat papierniczy. Formalnie rzecz biorac, mieszkalismy tam bezprawnie, ale firma nas tolerowala. Wykorzystywali nawet nasza wioske w reklamach, zeby pokazac, jacy sa dobrzy. Potem sprzedali ziemie i nowi wlasciciele rozpoczeli duza budowe po drugiej stronie jeziora.
– To ich teren. Moga robic, co chca.
– Wiem, ale to nie wyjasnia, co sie stalo z moja rodzina.
– Slusznie. Zawiadomiles wladze?
– To byla pierwsza rzecz, jaka zrobilem. Rozmawialem z miejscowa policja. Powiedzieli, ze skontaktowal sie z nimi prawnik z miasta i poinformowal, ze mieszkancy wioski zostali wysiedleni.
– Gdzie sie przeniesli?
– Policja zapytala o to samo. Prawnik odpowiedzial, ze pewnie osiedlili sie bezprawnie na innym prywatnym terenie. Potrzebuje pomocy.
Podczas rozmowy Green sprawdzil swoj terminarz.
– Przylece jutro rano firmowym samolotem – obiecal. SOS wynajmowala maly odrzutowiec, ktory byl w pogotowiu.
– Na pewno?
– A dlaczego nie? Marcus ugrzazl w Danii, wiec ja tu teraz rzadze. I szczerze mowiac, mam juz dosc tutejszych rozgrywek personalnych. Powiedz mi, gdzie jestes.
Green dotrzymal slowa i nastepnego dnia przylecial do Quebecu. Zlapal samolot lokalnej linii lotniczej i wyladowal w miescie, z ktorego dzwonil Nighthawk. Ben czekal na malenkim lotnisku. Pick-up wyladowany sprzetem kempingowym i prowiantem byl gotowy do podrozy. Jechali kilka godzin bocznymi drogami i na noc rozbili oboz.
W swietle lampy kempingowej Green obejrzal mape. Las zajmowal wielki teren z duzymi jeziorami. Rodzina Nighthawka mieszkala nad woda. Zywila sie tym, co zlowila i upolowala, pieniadze zarabiala na wedkarzach i mysliwych.
Green zaproponowal wynajecie hydroplanu, zeby dostac sie na miejsce, ale Nighthawk obawial sie dobrze uzbrojonych ochroniarzy, ktorzy go zatrzymali. Dali mu jasno do zrozumienia, ze zastrzela kazdego intruza. Powiedzial, ze do wioski prowadzi nie tylko ta droga, ktorej pilnuja. Nastepnego ranka ruszyli dalej. W czasie kilkugodzinnej jazdy nie spotkali zadnego samochodu. W koncu dotarli do szlaku w glebi lasu.
Zostawili pick-upa i szli juz od godziny. Poruszali sie jak cienie w ciszy panujacej wsrod wysokich drzew. Wreszcie Nighthawk zatrzymal sie i uniosl reke. Zamarl w miejscu, przymknal oczy i zaczal lekko obracac glowa tam i z powrotem niczym antena radarowa szukajaca celu. Wydawalo sie, ze zapomnial o wzroku i sluchu i korzysta tylko z jakiegos wewnetrznego zmyslu kierunku.
Green obserwowal go zafascynowany. Pomyslal, ze mozna wyciagnac Indianina z lasu, ale nie las z Indianina. W koncu Nighthawk odprezyl sie, siegnal do plecaka i odkrecil manierke. Podal ja Greenowi.
Green lyknal cieplej wody.
– Daleko jeszcze?
Nighthawk wskazal linie drzew.
– Okolo stu metrow w tamta strone jest sciezka mysliwych, ktora doprowadzi nas do jeziora.
– Skad wiesz?
Ben dotknal swego nosa.
– To nic trudnego. Kieruje sie zapachem wody. Sam sprobuj.
Green kilka razy wciagnal powietrze i ku swojemu zaskoczeniu poczul won gnijacej roslinnosci i ryb zmieszana z aromatem sosen. Nighthawk wypil troche wody i z powrotem wetknal manierke do plecaka.
– Od tego miejsca musimy zachowac wielka ostroznosc – uprzedzil cicho. – Bedziemy sie porozumiewali na migi.
Znow ruszyli naprzod. Niemal natychmiast sceneria zaczela sie zmieniac. Drzewa byly nizsze i ciensze, ziemia piaszczysta. Pojawily sie geste zarosla. Musieli przedzierac sie przez ciernie, ktore rozdzieraly ubrania.
Przez galezie w gorze przebijaly smugi swiatla. Nagle zobaczyli blysk wody. Na sygnal Nighthawka padli na ziemie i podkradli sie na czworakach do brzegu jeziora.
Do chwiejacego sie pomostu byl przycumowany stary hydroplan. Nighthawk obejrzal samolot. Nie zauwazyl uszkodzen. Zdjal pokrywe silnika i zawolal:
– Josh, zobacz!
Green popatrzyl na silnik.
– Wyglada, jakby ktos walil w niego siekiera.
Przeciete weze i przewody zwisaly smetnie, w kilkunastu miejscach widac bylo slady uderzen czyms twardym.
– Dlatego nikt nie mogl stad przyleciec – powiedzial Nighthawk. Wskazal wydeptana sciezke. – To droga do wioski.
Po kilku minutach zblizyli sie do skraju polany. Nighthawk uniosl reke i przystaneli. Przykucnal i popatrzyl bystrym wzrokiem przez zarosla.
– Nikogo tu nie ma – odezwal sie w koncu.
– Jestes pewien?
– Niestety, tak – odrzekl Nighthawk i wyszedl bez obaw na otwarta przestrzen. Green z wahaniem zrobil to samo.
Na polanie stalo w dwoch rzedach kilkanascie domow z drewnianych bali. Wiekszosc miala ganki. Przez srodek wioski prowadzila bita droga, przypominajaca ulice w malych miasteczkach. Na jednym z budynkow wisial szyld sklepu wielobranzowego. Green spodziewal sie, ze lada chwila ktos wyjdzie przed drzwi, ale w sklepie i calej wiosce bylo cicho jak w grobie.
Nighthawk zatrzymal sie przed jednym z wiekszych domow.